Kocha, ale wymaga. Dziesięć lat walki Marty Półtorak

Zapowiedzi prezesów, którzy przebąkują co jakiś czas o możliwości rezygnacji, trzeba traktować z przymrużeniem oka. Wyjątkiem od reguły nie powinna być pierwsza dama polskiego żużla - Marta Półtorak.

Historia zatoczyła koło

Obecny sezon miał być dla PGE Marmy Rzeszów wyjątkowy. - W 2013 będziemy mieli jubileusz 10-lecia wspierania żużla przez naszą firmę, a jak wiadomo jubileusze zobowiązują - mówiła Marta Półtorak pod koniec ubiegłego roku. Mało kto mógł przypuszczać, że już kilka miesięcy później ta sama osoba zacznie rozmawiać z mediami o możliwości swojej rezygnacji. Niewątpliwie złożyło się na to kilka czynników. Jednym z nich była afera regulaminowa, związana z odmową startu na torze w Lesznie. Drugim i prawdopodobnie kluczowym - niesatysfakcjonujący nikogo wynik sportowy.

Kibice cieszący się dobrą pamięcią mogliby rzec: ale to już było. Podobny scenariusz obserwowano bowiem na przełomie 2008 i 2009 roku. Po sezonie, w którym rzeszowianie dosłownie otarli się o brązowy medal, ambicje Półtorak były większe niż kiedykolwiek wcześniej. Błędem - jak sama później przyznała - okazało się jednak budowanie drużyny bez oparcia na liderze. Przed rozpoczęciem kolejnego sezonu pożegnano się chociażby z Mistrzem Świata - Nickim Pedersenem. Transfery Scotta Nichollsa czy Kennetha Bjerre okazały się gwoździem do trumny zespołu, który po barażach przeciwko gdańszczanom pożegnał się z Ekstraligą. Półtorak ogłosiła wówczas, że wraz z Marmą Polskie Folie wycofuje się ze sponsorowania klubu. - Firma zostanie, ale już nie w roli głównego sponsora - zapowiadała.

Ze swoją decyzją nie wytrzymała jednak długo. - Po rozmowach z władzami miasta postanowiłam zmienić zdanie. Jeżeli ktoś raz zafascynuje się jakąś dyscypliną sportu, to trudno, aby w tak łatwy sposób się z nią pożegnał - tłumaczyła. Ostatecznie wróciła zarówno na stołek prezesa, jak i do sponsorowania klubu. Jak sama tłumaczyła, teamu, który traktuje jak dziecko, nie potrafiła zostawić bez matczynej opieki, na pastwę losu.

Marta Półtorak już kilka lat temu rozważała opuszczenie rzeszowskiego klubu
Marta Półtorak już kilka lat temu rozważała opuszczenie rzeszowskiego klubu

Głodna sukcesów

Marcie Półtorak nie można zarzucić jednego - jest matką, która całym sercem kocha swoje dziecko (w tym przypadku klub). Trzeba jednak zaznaczyć, że jest rodzicem z wygórowanymi ambicjami. Odkąd w 2005 roku została ogłoszona prezesem, niemalże rok rocznie zapowiadała walkę o medale. Rzeszowską drużynę można by zatem porównać do dziecka, od którego rodzice oczekują niedoścignionego świadectwa z paskiem.

Na przykładzie innych klubów widać natomiast, że lepsze efekty przynosi długofalowe budowanie zespołu. Powtarzane jak mantrę słowa, iż drużyna z Rzeszowa jest gotowa do walki o podium Ekstraligi, mogły odbijać się negatywnie na postawie samych zawodników. Być może presja wyniku byłaby mniejsza, gdyby upragniony medal wywalczono rok przed spadkiem do I ligi. Rzeszowianie w 2007 roku od sukcesu byli o włos i z pewnością zdobyliby brąz, gdyby kontuzje nie wyeliminowały z walki Daveya Watta oraz Nickiego Pedersena.

Sentyment do Golloba

Zważywszy na to, że Marta Półtorak została pierwszą kobietą w środowisku żużlowym, która zajmuje tak wysokie stanowisko, nie każdy był w stanie patrzeć na nią przychylnym okiem. Sprawy nie ułatwiało także to, iż żużlem na dobrą sprawę się nie interesowała. - Kiedy mąż mi powiedział o propozycji wejścia do klubu, to w pierwszym odruchu odpowiedziałam, że nie mam zielonego pojęcia o tym sporcie i że jesteśmy za słabi, by coś w mieście ratować. Mąż jednak nie odpuszczał. Stwierdził: przemyśl to. Sprawdziliśmy, co to za dyscyplina. Okazało się, że żużel jest jedną z najbardziej popularnych dyscyplin w Polsce - wspomniała Półtorak w wywiadzie dla Biznes i Styl.

Patrząc z perspektywy lat, w środowisku żużlowym - podobnie jak tym biznesowym - odnalazła się doskonale. Miłość do speedwaya przyszła z czasem, tak samo jak sympatia do żużlowców z wielkimi nazwiskami. Marta Półtorak nie boi się podejmować wyzwań i gdyby mogła, miałby w klubie Jarosława Hampela lub Tomasza Golloba. Pierwszy z wymienionych zawodników negocjował już kontrakt z jej zespołem. Na przeszkodzie stanęły jednak słabe wyniki Marmy i spadek do I ligi. Jeszcze dłużej trwa z kolei saga związana z Gollobem. Gdy Półtorak rozważała przed czterema laty opuszczenie klubu, była gotowa zostać sponsorem tego zawodnika. Wiosną 2009 roku tłumaczyła: - W tej chwili sprawa wygląda w ten sposób, że albo będę wspierała klub, albo Tomka Golloba.[nextpage]

Marta Półtorak potrafiła odnaleźć się w męskim świecie speedwaya
Marta Półtorak potrafiła odnaleźć się w męskim świecie speedwaya

Gorycz na leszczyńskiej ziemi

W 2011 roku, czyli w pierwszym sezonie po powrocie do Ekstraligi, rzeszowianie zajęli piątą lokatę w tabeli. Pomimo że kolejny rok nie przyniósł progresu (siódma pozycja w stawce), przed startem bieżących rozgrywek otwarcie mówiono o walce o medale. Wspomniany na wstępie tekstu jubileusz do czegoś w końcu zobowiązywał. Na papierze wszystko wyglądało doskonale. Na torze drużyna jednak zawodziła, a w roli lidera nie umiał odnaleźć się nękany kontuzjami Nicki Pedersen. Wraz ze oddalającymi się szansami na medal, w Marcie Półtorak musiały rosnąć frustracja oraz zmęczenie. Nie bez znaczenia było też to, co spotkało ją w Lesznie.

Po tym, jak rzeszowianie odmówili wyjazdu na tor, nienawiść kibiców Fogo Unii skupiła się właśnie na Półtorak. - Padło wiele niecenzuralnych słów, których nie da się cytować. Mnie obrażano słowami zaczynającymi się na "k". Poza tym w kierunku naszych busów poleciały butelki i kamienie - tłumaczyła mediom po meczu zakończonym wynikiem 75:0.

Półtorak zaznaczyła ponadto, iż jeśli za zamieszanie na Stadionie im. Alfreda Smoczyka nie zostaną ukarani leszczynianie, rozważy wycofanie swojego klubu z Ekstraligi. Tłumacząc odmowę wyjazdu na tor, mówiła: - To nie były jakieś fanaberie. Według naszych zawodników tor w Lesznie nie nadawał się do sportowej walki (...). Oczywiście, że nie pozostawimy tego, co się wydarzyło w Lesznie bez ciągu dalszego. Jeżeli bowiem taka sytuacja, jak w niedzielę w Lesznie ma być w polskim żużlu respektowaną normą, to rozważam nawet wycofanie naszej drużyny z rozgrywek.

Możliwe, że wpływ na tak jednoznaczne stanowisko pani prezes miała nagła śmierć Lee Richardsona. Odnosząc się do wypadku Brytyjczyka, mówiła: - Ta wielka tragedia wciąż tkwi w moim sercu. Często wspominam Lee, zastanawiam się, czy można było zapobiec wypadkowi...

Prezes PGE Marmy zapewnia, że bezpieczeństwo zawodników jest dla niej najważniejsze
Prezes PGE Marmy zapewnia, że bezpieczeństwo zawodników jest dla niej najważniejsze

Od wspomnianego zamieszania w Lesznie minęły blisko dwa miesiące, a cała sprawa rozeszła się po kościach. Nikt w Rzeszowie nie mówi już bowiem o wycofaniu klubu. Kibice PGE Marmy mogą mieć nadzieję, że podobnie będzie w przypadku najnowszej deklaracji Półtorak. - Czasami bywa tak, że człowiek ma dość walki o coś - wyjaśniła w poniedziałkowej rozmowie z naszym portalem. Obecny sezon, ze względu na zajmowanie dopiero siódmej lokaty w tabeli, wydaje się być bowiem stracony.

By poznać ostateczną decyzję Marty Półtorak, trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość. Zaznaczyła w końcu, że podejmie ją dopiero po zakończeniu sezonu. Może się okazać, że nadchodzące tygodnie będą najcięższymi, odkąd sprawuje funkcję prezesa klubu. "Jatka", jak nazwano przed sezonem tegoroczną walkę o utrzymanie, wkracza w decydującą fazę. Może się okazać, że uratowanie PGE Marmy przed degradacją będzie niemal tak trudne jak zapowiadana latami walka o medale. Determinacja, jaką cechuje się prezes Półtorak, może być w tym przypadku zbawienna.

Michał Wachowski
[b]Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

[/b]

Źródło artykułu: