W efekcie spadliśmy do światowej, już nawet nie II , ale III ligi. Świadczyły o tym wyniki na arenie międzynarodowej. W latach 80-tych niestety żaden z polskich zawodników nawet nie zbliżył się do wyników, które nasi reprezentanci uzyskiwali w poprzedniej dekadzie.
Polacy jeżeli już kwalifikowali się do finałów IMŚ, to pojedynczo i byli w nich często tylko statystami, lub zawodnikami drugoplanowymi. Zestawienia miejsc biało-czerwonych w finałach IMŚ są bardziej niż przygnębiające. Nawet nasze gwiazdy, kończące w tamtych latach swoje kariery jak Zenon Plech czy Edward Jancarz nie dawały rady z rywalami zagranicznymi. Bolało…
Podobnie było z Drużynowymi Mistrzostwami Świata. W 1980 roku zdobyliśmy ostatni w epoce PRL-u medal w tych zawodach. W finale rozegranym we Wrocławiu nasza reprezentacja w składzie: Roman Jankowski, Zenon Plech, Edward Jancarz, Andrzej Huszcza i Jerzy Rembas zgromadziła wprawdzie tylko 15 punktów, dostając baty od ekip z Anglii i Stanów Zjednoczonych, ale jeszcze słabsi okazali się zawodnicy z Czechosłowacji. Kto mógł przypuszczać, że to ostatni medal w zbliżającej się dekadzie?
Rok później, po raz pierwszy w dziejach Drużynowych Mistrzostw Świata, czyli od 1960 roku (nie wliczam tutaj nieoficjalnych zawodów z roku 1959) biało-czerwonych w ogóle zabrakło w finale imprezy. W tamtej dekadzie tylko raz stanęliśmy przed finałową szansą, daną nam zresztą przez Światową Federację Motocyklową. Oto bowiem FIM wyznaczył finał DMŚ w 1984 roku w Lesznie i przydzielił w nim miejsce naszej reprezentacji, jako gospodarzowi imprezy. Zawody zakończyły się totalną kompromitacją naszego żużla. Zenon Plech, Leonard Raba, Roman Jankowski, Zenon Kasprzak i Bolesław Proch uciułali ledwie 8 punktów i oczywiście zajęli zdecydowanie ostatnie miejsce. Do zwycięzców – Duńczyków stracili aż 36 punktów, do trzecich Amerykanów 12 punktów.
Nie pomógł alert sprzętowy zorganizowany naprędce przez GKSŻ. Nie pomogły silniki przygotowane "za pięć dwunasta" przez Barry Briggsa, ani dostarczone przez niego opony. Mistrzostwa zakończyły się blamażem. "Kuglarze i jeźdźcy bez głowy" - w taki oto charakterystyczny sposób zatytułował swój reportaż z leszczyńskiego finału dziennikarz "Sportowca" Bartłomiej Czekański.
Podobna bryndza czekała na kibiców w Mistrzostwach Świata Par. Ostatni medal to brąz żelaznego duetu Edward Jancarz-Zenon Plech z 1981 roku w Chorzowie. Od tamtej pory, do końca dekady nasze duety albo nie kwalifikowały się do finałów, a jeżeli już to zajmowały w nim ostatnie miejsca, przegrywając nawet, w co trudno dziś uwierzyć, z Finami, Węgrami, Niemcami czy Włochami. Nie pomagał nawet własny tor, jak w 1985 roku w Rybniku, czy cztery lata później w Lesznie. We wrześniu 1989 roku, właśnie po finale Mistrzostw Świata Par w Lesznie, w którym gospodarze zajęli zdecydowanie ostatnie miejsce anonimowi kibice umieścili w magazynie "Speedway Journal" ogłoszenie w formie nekrologu, w którym obwieścili: Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w dniu 5.08.1989 po długich, kilkuletnich cierpieniach zmarł ś.p Polski Sport Żużlowy. Pogrzeb odbył się w Lesznie (…) Pogrążeni w smutku kibice polscy.
Podobnej retoryki użył cytowany już w tym tekście Bartłomiej Czekański. Relacje z leszczyńskich zawodów na łamach "Sportowca" zatytułował wymownie "Pogrzeb". Jak się okazało polski żużel nie umarł. Potrzeba było ustrojowej transformacji i w konsekwencji pełnej jego profesjonalizacji, aby wrócił do światowej czołówki.
Co ciekawe sportowe dno na arenie międzynarodowej jakiego sięgnął polski speedway nie odstręczył od niego kibiców, którzy nadal tłumnie wypełniali stadiony. Wspomniany finał DMŚ w Lesznie oglądać miało, według prasowych relacji nawet 45 tysięcy widzów, a bilety na te zawody rozeszły się w ciągu dwóch dni. Widownia "waliła" na zawody żużlowe nie tylko jednak przy okazji mistrzostw świata.
W 1985 roku dziennikarz jednego z tygodników wybrał się do Gniezna, gdzie miejscowy Start jeździł w II lidze, nie był więc bynajmniej klubem z krajowej czołówki. I jakie odniósł wrażenia? - Wizytówka Gniezna ma na imię żużel i to co się dzieje wokół przypomina wielki świat. Na każdym meczu ligowym po 15 tysięcy ludzi (…) Nawet najwięksi zwolennicy hokeja na trawie i innych sportów przyznali, że gdyby król Chrobry pod pachę z Ottonem III zjawili się znowu w Gnieźnie, to w niedzielę wpadliby na pewno posłuchać warkotu motorów - zanotował w swojej relacji. A wiele lat później Jerzy Wójcik na łamach "Tygodnika Żużlowego" zauważył: Chleba i igrzysk! Chleba mogło braknąć lub mógł on smakować gorzko w czasach, gdy demokracja była w odwrocie, ale igrzyska żużlowe w Polsce niezmiennie cieszyły się wielką popularnością. Zainteresowanie zawodami żużlowymi nie malało także wtedy, gdy w mistrzostwach świata nasi żużlowcy brali niesławne "lanie" od zagranicznych asów, najczęściej oglądając ich plecy. Widownia nie odwracała się od pokonanych bohaterów. Polacy kochali speedway miłością beznadziejną i bezgraniczną.
Robert Noga