Od kilku tygodni czytam wypowiedzi zwolenników utrzymania górnego KSM. Sam nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale nie wiem, w jaki sposób niektórzy doszli do wniosku, że KSM reguluje klubowe finanse i jednocześnie umożliwia stworzenie najsilniejszej ligi na świecie. W mojej ocenie fakty są zupełnie inne. KSM nie poprawia płynności finansowej klubów, bo gdyby tak było, to większość z nich nie drżałaby dziś przed procesem licencyjnym. Polska liga jest najsilniejsza na świecie, ale nie dlatego, że obowiązuje w niej KSM, tylko dlatego, że najlepsi zawodnicy zarabiają w niej najwięcej i chcą w niej startować.
Jedynym polem, gdzie widoczny jest wpływ KSM jest wyrównanie poziomu sportowego poszczególnych zespołów. Bogaci nie mogą budować dream teamów, mimo że mają ku temu finansowe możliwości. Tak czy inaczej, od tej tezy są również wyjątki, co najlepiej w minionym sezonie pokazała Betard Sparta Wrocław. W przypadku tej drużyny KSM nie miał żadnego znaczenia. Zespół miał "z hukiem" spaść do pierwszej ligi, a dzięki pracy wielu ludzi najwyższa klasa rozgrywkowa we Wrocławiu została uratowana. Udało się zebrać grupę ludzi, która chciała ze sobą być i walczyć o wspólny cel. Duża w tym zasługa Piotra Barona, który umiejętnie dobrał sobie ludzi do współpracy. Tego nie zrobili przykładowo w Rzeszowie i skutki były opłakane. Wrocławianie przeczą jednak teorii o KSM na każdym możliwym polu, ale w innych przypadkach rzeczywiście mogliśmy mówić o wyrównaniu poziomu rozgrywek.
Wyrównanie poziomu ligi nie ma jednak nic wspólnego z budowaniem najsilniejszej ligi na świecie. Od dłuższego czasu w sporcie żużlowym brakuje mi jasnego określenia kierunku, w którym chcą zmierzać osoby odpowiedzialne za jego rozwój. Chcemy mieć najsilniejszą ligę świata, w której jeżdżą najlepsi zawodnicy czy bardziej zależy nam na lidze wyrównanej? Jeśli celem jest to drugie, to jak najbardziej należy utrzymać KSM. Wtedy jednak będziemy w dalszym ciągu promować przeciętniactwo i doprowadzać do paradoksów, że zawodnik z KSM 2,50 jest cenniejszy od żużlowca prezentującego wyższe umiejętności. Jonas Davidsson już dawno nie powinien jeździć w ENEA Ekstralidze, a dzięki górnemu KSM to jemu jest łatwiej znaleźć w niej zatrudnienie (i zarobić) niż zawodnikom, którzy wyznaczają sobie ambitne cele i cały czas ciężko pracują, żeby podnosić swój poziom sportowy. Wyrównujemy poziom rozgrywek, promując tych mniej zdolnych i powinniśmy mieć tego świadomość.
Nie to jest jednak w tym wszystkim najgorsze. Nie miałbym nic przeciwko KSM, gdyby zależało nam na tworzeniu wyrównanej ligi i taki był cel, którzy przyświeca prowadzonym działaniom. Tego celu jednak nie ma, a raczej są nim indywidualne interesy poszczególnych klubów. Dla niektórych prezesów liczy się tu i teraz z perspektywy ich własnego podwórka. Od utrzymania lub zniesienia KSM gorszy jest brak spójnej wizji rozwoju sportu żużlowego.
Mam również wrażenie, że wprowadzenie KSM nie powoduje ulgi dla klubowej kasy. Wręcz przeciwnie, od dawna jestem zdania, że w ten sposób prezesi wpędzają swoje kluby w jeszcze większe tarapaty. Dlaczego?
Rynek zawodniczy jest zbyt ubogi, żeby wprowadzać na nim kolejne ograniczenia. Skoro kluby uważają, że finanse są tak ważne, to dlaczego godzą się na przymusowy start dwóch Polaków na pozycjach seniorskich? W ten sposób sprawiamy, że oczekiwania finansowe takich żużlowców zdecydowanie rosną. Nie jeżdżą najlepsi, tylko Polacy. Nie byłoby jednak w tym nic złego, gdyby celem było stworzenie ligi, w której startuje jak największa liczba polskich żużlowców. Jeszcze raz jednak powtarzam - celu nie ma żadnego!
Oczywistym jest jednak, że im więcej barier na rynku i ograniczania możliwości kontraktowania żużlowców, tym trudniej podpisywać korzystniejsze kontrakty z punktu widzenia klubu. Z jednej strony dajemy zarabiać więcej Polakom, a z drugiej zawodnikom z KSM 2,50, którzy powinni odbudować swoją formę w niższej klasie rozgrywkowej i dopiero później próbować swoich sił na wyższym poziomie. Nie należy jednak popadać ze skrajności w skrajność i dlatego warto zachować złoty środek. To jakiś czas temu udało się zrobić - starty na pozycjach juniorskich Polaków powodują, że czarny sport w naszym kraju ma się dobrze (przynajmniej pod względem sportowym).
Efekty większości decyzji podjętych w sporcie żużlowym w ostatnich latach są jednak żadne lub tragiczne. Dlaczego? Bo nie ma jasnych celów. Jeśli nawet ktoś próbuje je kreślić, to robi to za pomocą narzędzi, które są nieadekwatne do ich osiągania. KSM powinien być argumentem za wyrównaniem poziomu rozgrywek, a nie tworzeniem najsilniejszej ligi świata lub zaprowadzeniem ładu w klubowych kasach. Ograniczając rynek zawodniczy, nigdy nie będziemy oszczędzać ani budować najlepszych rozgrywek, bo w nich muszą jeździć... najlepsi, a najlepszych można wybierać tylko z wszystkich dostępnych na rynku żużlowców.
Recepta na problemy finansowe polskiego żużla jest równie prosta jak nierealna do urzeczywistnienia. Proces licencyjny. To w nim dochodzi do całego zła, którego owoce zbieramy w trakcie sezonu i po jego zakończeniu.
Kluby tak długo będą przepłacać, jak długo będzie ich się utwierdzać w przekonaniu, że jest na to przyzwolenie. Niektórzy tłumaczą, że żyją ponad stan, bo powoduje to presja otoczenia - kibiców, sponsorów i władz samorządowych. Dlaczego tych osób nie przeraża jednak bardziej groźba zdegradowania do niższej klasy rozgrywkowej za zaciągnięte zobowiązania? Bo takiego ryzyka praktycznie nie ma.
Zaległości można przepisać na kolejny sezon, choć oficjalnie nikt o tym nie mówi. Stanowią one wtedy część tzw. kwoty za podpis pod kontraktem. I później zaczyna się życie od pierwszego do pierwszego - w tym przypadku od sezonu do sezonu w myśl zasady "jakoś to będzie". A zawodnicy? Od dawna uważam, że nie mają prawa narzekać, bo w całej sytuacji nie są bez winy. Owszem, pracodawca powinien wywiązać się z kontraktu i żużlowiec ma prawo tego oczekiwać, ale zawodnik nie powinien w związku z tym godzić się na przepisywanie należnych mu pieniędzy na kolejny rok. W ten sposób pokazuje się klubom, że na takie działania jest przyzwolenie. Właśnie dlatego polski żużel jest tak chory i zepsuty.
Za jego stan odpowiadają wszyscy, począwszy od osób tworzących regulaminy, przez niektóre kluby, a na zawodnikach skończywszy. Ktoś może powiedzieć, że gdyby proces licencyjny został przeprowadzony w sposób restrykcyjny i bardzo rzetelny, to licencję otrzymałoby tylko kilka ośrodków. I to właśnie należy zrobić. Niektórzy prezesi powinni stanąć przed swoimi kibicami i wyjaśnić im, dlaczego ich drużyna została zdegradowana i dlaczego podpisali kontrakty bez pokrycia. Liga będzie okrojona i nudna? Tak, ale śmiem twierdzić, że tylko przez jeden sezon. Wszyscy muszą poznać smak piekła, żeby zrozumieć, że ono tak naprawdę istnieje i nie warto się w nim znaleźć.
Apeluję więc, żeby najpierw określić cele, a później wybierać narzędzia do ich realizacji. Osobiście uważam, że Polska zasługuje na najsilniejszą (nie najbardziej wyrównaną) i wypłacalną ligę. W związku z tym jestem przeciwnikiem KSM. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu zapisowi w regulaminie, gdyby miał on być jednym ze środków do budowania rozgrywek, w których startują zespoły o wyrównanym poziomie sportowym. Jeśli chcemy mieć wyrównaną ligę i w dodatku wypłacalną, to za pomocą KSM osiągniemy to pierwsze. O drugim nie ma mowy, co najlepiej obrazuje aktualna sytuacja finansowa poszczególnych klubów. Jeśli liga ma być wypłacalna, to jest tylko jedna droga - zdrowy rozsądek. W polskim żużlu podobno nie mamy co na niego liczyć? Na pewno nie, dopóki nie będziemy w zdecydowany sposób karać za jego brak...
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
Jarosław Galewski
żużel
Andrzej Witkowski średnia glosów: 0 Nikt tego jeszcze nie oceniał.
opublikowny przez Konrad Trokowski około 7 godzin temu Czytaj całość