Cel? Najpierw mistrzostwo Polski - rozmowa z Markiem Cieślakiem, trenerem Unii Tarnów
Marek Cieślak uważa, że koniunkturę w sezonie 2014 może napędzić rywalizacja poszczególnych drużyn z Unibaksem. O co w przyszłym roku pojedzie jego zespół?
Jarosław Galewski: W Tarnowie możemy już raczej mówić o zakończeniu okresu transferowego. Po stronie zysków Greg Hancock i Krzysztof Buczkowski. Z klubu odchodzą Maciej Janowski i Leon Madsen. To dobra zima na rynku transferowym dla Jaskółek?
Marek Cieślak: Powiedziałbym, że to niezła zima dla nas. Szkoda Maćka i tego nie będę ukrywać. Takie jest jednak życie. Wybrał, co wybrał. Ja nie mam żalu, bo poinformował mnie o swojej decyzji wcześniej. Wiedziałem, na czym stoję i co mam zrobić w związku z jego odejściem. Uważam, że Buczkowski i Hancock to żużlowcy, którzy będą w stanie pojechać na wysokim poziomie. W mojej ocenie mam zespół z potencjałem, który złożony jest z jednego doświadczonego kapitana i grupy młodszych jeźdźców. Mogę w sumie powiedzieć, że mam to, co chciałem.
To jest lepsza drużyna od tej, która zdobyła medal w minionym sezonie?
- Przed rokiem mieliśmy wielką niewiadomą. Oddawaliśmy Grega, który był trzecim najlepszym zawodnikiem w lidze, a braliśmy żużlowca, który został sklasyfikowany na około 50 pozycji. Wynik, który zrobił jednak Artiom Łaguta, nas uratował. Gdyby on jechał tak jak w Bydgoszczy, to mogliśmy nawet spaść.
A więc Unia Tarnów jest teraz silniejsza?
- Uważam, że tak. Powiem szczerze, że naprawdę nie zmarnowaliśmy tego okresu transferowego. Chciałbym również zwrócić uwagę na to, że zawodnicy podpisali kontrakty na innych warunkach. Nie są one złe, ale w praktyce jest tak, że nieco więcej pieniędzy leży na torze.
Kadra seniorska Unii liczy pięciu zawodników. To prawda, że nie jest pan szczególnie zainteresowany szóstym żużlowcem na rezerwę?
- Ja już przerabiałem sześciu seniorów w zespole i to wychodziło mi bokiem. Taka sytuacja powoduje stałą konkurencję. Nie ma klimatu w drużynie, nikt nikomu nie pomaga, bo wszyscy wiedzą, że jeśli powinie im się noga, to do składu może wskoczyć konkurent. To nie zdaje egzaminu. Wyjątkiem może być zawodnik zagraniczny, który praktycznie w ogóle nie pokazuje się na miejscu. Takiego gościa można wtedy zaprosić. Z drugiej jednak strony, tacy żużlowcy nic nie gwarantują, bo nie są odpowiednio przygotowani na polskie tory. Nasza liga jest naprawdę trudna.Zanim w tym roku ruszył okres transferowy, kluby czekały, czy będzie ostatecznie obowiązywać KSM. Jak wiadomo, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, został on zniesiony. Czy dzięki temu łatwiej budowało się panu zespół w Tarnowie?
- Dla mnie to nie miało znaczenia. Powiem zresztą szczerze, że ja byłem spokojny. Od razu wiedziałem, że KSM nie będzie. Dziwiło mnie tworzenie atmosfery chaosu. Wszyscy się nagle obudzili i mówili, że KSM powinien zostać. Jakiś czas temu był uchwalany regulamin i wtedy takich głośnych protestów nie było. Kiedy przyszedł moment, że pewne rzeczy - zgodnie z zapowiedzią - zaczną wchodzić w życie, mieliśmy wielki lament. Regulamin był jednak klepnięty i dla mnie nie było tematu.Ale pan prywatnie jest zwolennikiem KSM?
- Jego brak powoduje, że tworzą się takie dream-teamy jak Unibax. Z drugiej jednak strony nie można mieć do tego większych zastrzeżeń. Ktoś ma kasę i ma prawo bawić się na takich zasadach, jeśli jest wypłacalny. Z tym Toruniem będzie zresztą ciekawa sytuacja w przyszłym roku.
?
- Zbudowali dream-team i uważam, że to napędzi wszystkim koniunkturę.
Bo wszyscy będą przeciwko Unibaksowi?
- Dokładnie tak. A to będzie generować zainteresowanie ze strony kibiców. Zobaczy pan, że cała liga będzie walczyć o to, żeby Unibax nie dostał się do czwórki. Torunianie pojadą na wiele trudnych wyjazdów do drużyn, które też będą mieć realną szansę na czwórkę. Jestem przekonany, że na tych meczach będzie komplet widzów.