Dziewięć lat u boku australijskiego mistrza - przygoda życia Pawła Jądera
Paweł Jąder był w przeszłości nie tylko zawodnikiem, ale i bliskim współpracownikiem Leigh Adamsa. O tym, że dołączył do teamu Australijczyka, zadecydował w dużej mierze przypadek.
Możliwe, że gdyby nie spontaniczna wizyta Pawła Jądera w Lesznie, jego współpraca z australijskim żużlowcem nigdy by się nie nawiązała. Gdy po sezonie 1997 zakończył on swoją żużlową karierę, na Stadionie im. Alfreda Smoczyka gościł jedynie w roli widza. Jak wspomina, pewnego dnia udał się też do parku maszyn. Dlaczego całe zdarzenie zapadło mu w pamięć? To właśnie wtedy wpadł w oko Leigh Adamsowi. - Było to w czasie próby toru. Pamiętam, że w pewnym momencie Adamsowi zatarł się silnik, a jako, że na zawodach był sam, nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Wtedy wkroczyłem do akcji i wspólnymi siłami przełożyliśmy silnik od "Skóry" (Adama Skrónickiego - dop. red.). To w zasadzie w ten sposób rozpoczęła się nasza znajomość - opowiada Jąder. - Po meczu opuściłem stadion i być może o całej sprawie bym zapomniał. Skontaktował się jednak ze mną współpracujący z Adamsem Andrzej Bortel i powiedział, że Leigh kogoś takiego jak ja poszukuje.
Adams nauczycielem angielskiego
Oferta, jaką otrzymał Paweł Jąder była następująca: miał zostać jego najbliższym mechanikiem na terenie Polski. Doświadczenie w pracy z motocyklami miał już wtedy niemałe. Jąder od 1989 do 1997 roku startował w roli zawodnika, przez pięć sezonów reprezentował barwy leszczyńskiej Unii. Choć współpraca z Adamsem od początku układała się udanie, pojawił się pewien mankament. Mechanik nie znał bowiem języka angielskiego. Jąder wspomina jednak, że Australijczyk był dobrym i przede wszystkim cierpliwym nauczycielem. - W zasadzie to dopiero przy Leigh nauczyłem się w jakimś stopniu angielskiego. Wyglądało to tak, że Leigh chwytał jakiś przedmiot, chociażby młotek i mówił, że jest to "hammer". W taki sposób uczyłem się kolejnych słówek, przez co w parku maszyn mogliśmy się zrozumieć. Gdy podróżowaliśmy i rozmawialiśmy, Leigh, gdy popełniałem jakieś błędy, starał się mnie poprawiać. Dziś mam ten język w miarę opanowany, choć kiedy rozmawiam z Anglikami, muszą mówić do mnie powoli, bym mógł ich zrozumieć - dodaje.
W czasie 15-letniej przygody z Unią Leigh Adams zdobywał dwa złota i dwa srebrne medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Do pełni szczęścia - o czym wspomina Jąder - zabrakło mu jedynie tytułu Indywidualnego Mistrza Świata. - Myślę, że o jego atutach wszyscy wiedzą doskonale, a o tym, że był ważnym punktem Unii świadczy chociażby jego średnia biegopunktowa. Być może zabrakło w jego karierze złota, ale był zarówno wicemistrzem, jak i brązowym medalistą Grand Prix. Często o tym rozmawialiśmy. Opowiadał mi o swoim marzeniu, jakim było zostanie mistrzem świata. Wtedy mówiłem mu tak: "słuchaj Leigh, w Polsce jest dwustu zawodników, ale każdy z nich zamieniłby się swoim dorobkiem z tobą" - opowiada. Medale to jednak nie jedyna rzecz, jakiej mogli zazdrościć Australijczykowi inni zawodnicy. - Adamsa ceniłem zwłaszcza za to, że na torze był zawsze pełnym profesjonalistą. Szanował kości kolegów i wiedział o co chodzi w żużlu. Zdawał sobie sprawę, że nie wszystko kończy się w jednym wyścigu. Pod tym względem mógł być dla innych wzorem.