Tak mocno się ozwały, zgodnie z treścią przysłowia. Liczba wpisów pod jego artykułem oraz reakcja osób z tzw. środowiska świadczy o tym dobitnie. Rozumiem, że w martwym sezonie chciał wlać trochę życia w wyleniałe z nudów towarzystwo i trzeba przyznać, że zrobił to skutecznie. Projekt, a właściwie zamysł tzw. zamknięcia ligi wywołał bowiem prawdziwą, jeżeli nie burzę, to przynajmniej burzę mózgów. I jak przy każdym pomyśle dotykającym polskiego sportu żużlowego okazało się, że gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania na jeden temat. Skoro jednak sam Naczelny w ostatnim zdaniu swojego tekstu zaprosił do dyskusji, to pozwalam sobie z mej galicyjskiej głuszy, korzystając z bagażu doświadczeń już niestety dosyć długiego, trzy grosze przysłowiowe do dysputy wtrącić. Z punktu widzenia konserwatysty sportowego, a to mój przywilej z racji wieku, takie wizje nie bardzo mi się podobają.
Redaktor Gapiński, z którym chciałbym w tym miejscu wdać się w kulturalną polemikę też zresztą to deklaruje, ale od razu dodaje, że za nowym rozwiązaniem przemawia pragmatyzm: - Czasy się jednak zmieniają - pisze - i coraz większe znaczenie w sporcie ogrywają pieniądze (w zasadzie największe). Nie mamy kilkuset tysięcy zawodników uprawiających ten sport, ale zaledwie kilkuset, z których niespełna stu prezentuje ekstraligowy poziom. Warto w tym momencie również wspomnieć, że w I i II lidze startują kluby, które raczej nigdy nie będą w stanie rywalizować z najlepszymi zespołami w Polsce. Dlaczego? Wiele z nich to drużyny zlokalizowane w niewielkich miastach, gdzie potencjał finansowy miasta i regionu nie pozwala na przekroczenie pewnego poziomu - Ejże. Mamy w I i w II lidze zespoły z takich miast jak Łódź, Kraków, Lublin, Rzeszów, Bydgoszcz, odradza się podobno Poznań, to nie są przecież małe ośrodki. A z kapitałem u nich bywa przecież różnie. Specyfiką naszego żużla jest to, że niemal od swoich powojennych korzeni, szybko stał się on domeną tzw. średnich miast, a wielkość ośrodka niewiele ma wspólnego z przypływem do nich kapitału.
Gdyby tak było to o mistrzostwo Polski rywalizowały pewnie Wanda Kraków z Orłem Łódź, tymczasem teamy z tych największych polskich ośrodków poza Warszawą, ostatni raz jeździły w najwyższej klasie rozgrywkowej ponad pół wieku temu. Warto też pamiętać, że żużel to jednak wciąż (mam przynajmniej taką nadzieję) sport, a istotą sportu jest cel. Najlepszy zdobywa mistrzostwo, słabsi walczą o to aby w elicie się utrzymać. Zamkniętymi ligami w innych dyscyplinach, czy też w innych krajach (vide NBA, NHL) nie ma sobie co mydlić oczu. Inny świat, inna parafia. Trzeba przyznać uczciwie Damianowi Gapińskiemu, że wskazuje na negatywne strony pomysłu, który poddał pod rozwagę, na przykład obniżenie poziomu ekstraligi. Ja dodałbym jednak jeszcze inne, paradoksalnie finansowe. Otóż kapitał w żużlu ma różne oblicze i służy różnym celom, w których sport wcale nie musi być najważniejszy. Ktoś chce poprzez wspieranie żużla wypromować swoje nazwisko, bo ma np. ambicje polityczne, ktoś pracując z partyjnego poręczenia na eksponowanym stanowisku w spółce skarbu państwa daje, nie swoje przecież pieniądze, realizując partyjny właśnie "prikaz".
Istoty niektórych ruchów przeciętny kibic często się nawet nie domyśla. To by dopiero był raj - możliwość kupienia sobie miejsca w ekstralidze, chociażby tylko na jeden sezon, za to w roku wyborczym! A po nas... choćby potop? Nie szkodzi. Tutaj dostrzegam poważne zagrożenie, jeżeli nie pozostawimy sprawdzonej, regulaminowej tamy w postaci systemu spadku i awansów. Konkludując Zacny Redaktorze, nie tędy droga. Nic nie zastąpi zwykłej, naturalnej cechy, którą winien się legitymować każdy klubowy działacz. Tą cechą jest rozsądek. Przy jego deficycie nigdy nie będzie normalnie, nigdy nie będzie stabilnie. Zamknięcie ligi pozostawi otwarty problem. Zapewniam.
Robert Noga