Sytuacja finansowa polskich klubów jest fatalna. Audyt w klubach I ligi żużlowej wykazał, że posiadają one duże zaległości finansowe, a większość z nich musi wspierać się kapitałem obcym przy finansowaniu bieżącej działalności. Prym wśród zadłużonych klubów wiodą spadkowicze z ENEA Ekstraligi - Polonia Bydgoszcz i Lechma Start Gniezno. Jedynie PGE Marma Rzeszów jako trzeci ze spadkowiczów, może mówić o stabilnej sytuacji finansowej. Kluby z Bydgoszczy i Gniezna płacą cenę za ekstraligowy wyścig zbrojeń, który z punktu widzenia siły drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej był konieczny, a który okazał się zabójczy dla budżetu. Innym przykładem klubu, któremu mariaż z Ekstraligą nie wychodzi na dobre jest Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk. Brak stabilnej sytuacji finansowej tego klubu spowodował, że gdańszczanie już teraz upatrywani są jako główny "faworyt" do spadku z Ekstraligi. Wybrzeże nie wytrzymało finansowo awansu, który kosztował ponad 3 miliony złotych. Trudno spodziewać się, aby gdański klub odnalazł się w ekstraligowej rzeczywistości, skoro tutaj potrzebny jest budżet prawie dwa razy większy.
Analiza sytuacji w Speedway Ekstralidze na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat pokazuje, że kwestia awansów i spadków do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, to wewnętrzna sprawa kilku klubów. Prym wśród nich wiedzie wspomniane wyżej Wybrzeże Gdańsk, które w tym czasie czterokrotnie awansowało i tyle samo razy spadało z Ekstraligi. Dwa razy awans zaliczyły RKM Rybnik, Unia Tarnów, PGE Marma Rzeszów i Polonia Bydgoszcz. Jednak jedynie zespół z Tarnowa ma w tej chwili status ekstraligowca. Jako jedyny spośród tych zespołów ma dodatni bilans, bo tylko raz zaliczył spadek do I ligi. Po dwa razy Ekstraligę opuścić musiały zespoły z Rybnika i Rzeszowa, a trzykrotnie Polonia Bydgoszcz. Po razie awans i spadek zaliczyły Falubaz Zielona Góra i Start Gniezno. Po spadku w 2003 roku, odbudować siły zespołu nie udało się w Pile. Tylko jeden zespół może mówić o skutecznym ataku na Ekstraligę. Stal Gorzów po awansie do Ekstraligi w sezonie 2007, do tej pory rywalizuje z najlepszymi ekipami w naszym kraju.
Trudna sytuacja finansowa klubów, które spadły z Ekstraligi lub awansowały z I ligi nie może dziwić. Liczba żużlowców, którzy są w stanie zagwarantować odpowiedni poziom ekstraligowy, jest dość ograniczona. Przekonuje się o tym najlepiej właśnie gdańskie Wybrzeże, które po zakontraktowaniu przez pozostałe siedem zespołów Ekstraligi składów, w zasadzie nie ma już w czym wybierać. Ta ograniczona liczba zawodników, którzy gwarantują odpowiedni poziom ligowy powoduje, że drużyny, które awansowały z I ligi, mogą liczyć na wzmocnienia jedynie kosztem osłabienia jednego z zespołów, które już startują w Ekstralidze (budowanie składu w oparciu o zawodników drużyny, która spadła z Ekstraligi jest ryzykowne). Aby "wyrwać" zawodnika z zespołu o stabilnej sytuacji w Ekstralidze, beniaminek może to zrobić jedynie poprzez zaoferowanie większej kwoty zarówno za podpis pod kontraktem, jak również za punktówkę. Efekty takich działań widzieliśmy bardzo dobrze w przypadku Startu Gniezno. Wcześniej ten sam los spotkał Wybrzeże Gdańsk i Polonię Bydgoszcz. Najbardziej wiarygodnie w tym zakresie brzmiały jednak słowa Władysława Komarnickiego po awansie jego zespołu do Ekstraligi. Ówczesny prezes Stali Gorzów mówił otwarcie o tym, że beniaminkowie I ligi zmuszeni są przepłacać zawodników, aby liczyć się w stawce najlepszych zespołów.
Czy utrzymywanie stanu rzeczy, w którym awans i spadek z Ekstraligi to kwestia kilku klubów, jest konieczne? Moim zdaniem nie. Przecież już teraz wiemy, że kwestia awansu do Ekstraligi ponownie rozegra się pomiędzy klubami z Rzeszowa, Bydgoszczy i Grudziądza, który nieudanie puka do jej bram od kilku sezonów. Można zatem mówić, że zachowane zostanie pewne status quo. I ponownie będziemy świadkami wydarzeń, które opisuję powyżej. Jeden z trzech wymienionych zespołów po awansie będzie zmuszony do poważnych wzmocnień, aby liczyć na zachowanie ekstraligowego bytu. Sytuacja tych klubów wyglądałaby inaczej, gdyby Ekstraliga została zamknięta. I to jest moim zdaniem pomysł na stabilizację finansową klubów. Nie limity finansowe, których nikt nie przestrzegał, ani tym bardziej licencje nadzorowane, które jak pokazuje miniony okres transferowy, wcale nie pohamowały zakusów zadłużonych klubów.
Zdaję sobie sprawę, że zamknięcie Ekstraligi jest pomysłem kontrowersyjnym. Można jednak wskazać pozytywy tego rozwiązania. Po pierwsze prawo startu w lidze miałyby tylko kluby, które byłyby w stanie przed sezonem zagwarantować odpowiednie wpływy do budżetu. Co oznacza odpowiednie? Pokrywające wydatki klubu na dany sezon. Plus tego rozwiązania polega przede wszystkim na tym, że kluby mogłyby kontraktować zawodników z myślą o tym, aby nie przekroczyć zakładanego budżetu, a nie z myślą o tym, że jest kilka klubów, które mają silniejszy skład i grozi nam widmo degradacji. Już słyszę głosy malkontentów, którzy powiedzą, że taka taktyka może doprowadzić do tego, że pojawią się w Ekstralidze zespoły, które nie będą w sezonie w stanie wygrać więcej niż dwóch spotkań i to na własnym torze. Po pierwsze nie sądzę, aby ktoś, kto decyduje się na nadanie mu miana ekstraligowca pozwolił sobie na zbudowanie składu, który przegrywałby mecz za meczem. Po drugie można oprócz wymagań finansowych wprowadzić wymagania sportowe, które zakładałyby, że utrzymanie statusu ekstraligowca gwarantuje zdobycie w sezonie minimum 10 punktów meczowych. Gdyby te zasady obowiązywały już w tym sezonie, to w Gdańsku nie myśleliby już o tym, jak za rok będzie w Ekstralidze, ale kontraktowaliby zawodników z nadzieją, że zdobędą w sezonie na własnym torze te 10 punktów i zachowają ligowy byt. W Toruniu również nie byłoby takiego wyścigu zbrojeń, który mieliśmy w minionym okresie transferowym, skoro byt ligowy byłby pewny, a trzeba byłoby jedynie pogodzić się z faktem, że nadchodzącym sezonie zespół nie będzie walczył o mistrzostwo Polski.
To rozwiązanie ma również swoje minusy. Pierwsze pytanie, które się nasuwa brzmi: co z zespołami I ligi? O co będą rywalizowały? Odpowiadam - przecież rozwiązanie, które proponuje, wcale nie zamyka zespołowi, który wygra w danym sezonie I ligę drogi do awansu. Wręcz przeciwnie. Jeżeli ten klub udowodni, że mimo wygrania I ligi, nadal ma stabilną sytuację finansową, to może zostać dokooptowany do Ekstraligi! Dodatkowym argumentem może być wprowadzenie nagród finansowych dla klubów startujących w I lidze. Nagroda za jej wygranie w wysokości 300 tysięcy złotych byłaby już niemałym bonusem finansowym. Skąd pieniądze? Główna Komisja Sportu Żużlowego mogłaby się wreszcie wykazać znalezieniem zapowiadanego od kilku lat sponsora dla I ligi. Ostudzenie zapędów ekstraligowych prezesów I ligi doprowadziłoby również do wyrównania poziomu ligi, co z kolei miałoby przełożenie na jej atrakcyjność.
Jestem idealistą i zawsze wierzyłem, że głównie postawa sportowa zespołu powinna decydować o wyniku tej drużyny. Czasy się jednak zmieniają i coraz większe znaczenie w sporcie ogrywają pieniądze (w zasadzie największe). Na dodatek sytuacja w żużlu jest wyjątkowa. Nie mamy tak jak w piłce nożnej kilkuset zespołów, tylko niewiele ponad 20. Nie mamy kilkuset tysięcy zawodników uprawiających ten sport, ale zaledwie kilkuset, z których niespełna stu prezentuje ekstraligowy poziom. Warto w tym momencie również wspomnieć, że w I i II lidze startują kluby, które raczej nigdy nie będą w stanie rywalizować z najlepszymi zespołami w Polsce. Dlaczego? Wiele z nich to drużyny zlokalizowane w niewielkich miastach, gdzie potencjał finansowy miasta i regionu nie pozwala na przekroczenie pewnego poziomu. Wyjątkiem są ośrodki, gdzie miasto angażuje się w większym stopniu, niż w innych klubach lub przy klubie działa "dobry wujek" z walizką pieniędzy. Pewne kluby mają również problem w postaci obecności zespołów na najwyższym poziomie w innych dyscyplinach sportu.
Na koniec zostawiłem największy moim zdaniem minus rozwiązania, które proponuję. Dojdzie zapewne do obniżenia poziomu Ekstraligi. Ale obniżenie poziomu nie musi oznaczać spadku atrakcyjności spotkań. Żużel to sport specyficzny. Mijanki na torze i mecze na styku zdarzają się zarówno w Ekstralidze, jak i II lidze. Różnica jest jedynie w szybkości zawodników i mierzona jest w sekundach. Te sekundy dla kibica są jednak gołym okiem niezauważalne. Problemy finansowe klubów rzucają się natomiast w oczy od kilku lat. Zamknięcie Ekstraligi jest równoznaczne z obniżeniem jej poziomu (niekoniecznie atrakcyjności). Po raz kolejny stawiam jednak pytanie: czy Polskę stać na najsilniejszą ligę świata? Dane dotyczące finansów klubów pokazują, że moim zdaniem nie.
A jakie jest Wasze zdanie? Co myślicie na temat tego pomysłu? Zapraszam do dyskusji!
A co jeśli: -nie spełni wymogów jeden klub EL i żaden z pierwszej ligi? Na temat wzmocnień Gdańska lepiej nie pisać bo w pierws Czytaj całość