Kinga Popiołek: Zapowiada się dla pana bardzo emocjonujący weekend: w sobotę turniej Best Pairs w Niemczech, a w niedzielę ligowy mecz w Lesznie. Kolejne wyzwanie logistycznie.
Jarosław Hampel: Nie aż tak bardzo, bo już od jakiegoś czasu zgrywam logistykę. Ale faktycznie, jest to bardzo ważne, żeby wszystko było dobrze poukładane. Nie ma z tym większego problemu. Jak zwykle wszystko będzie na czas zorganizowane. Zapowiada się bardzo ciekawy weekend, myślę, że czeka nas wiele emocji sportowych. Best Pairs, które odbędzie się w sobotę w Niemczech na torze, który w większości dla zawodników jest zagadką. Dla mnie jak najbardziej, bo jeszcze nigdy tam nie jeździłem, co jest ciekawostką, bo przecież miałem okazję startować na wielu torach, ale w Landshut nigdy nie jeździłem. Nie zmienia to faktu, że wraz z Krzysztofem Kasprzakiem i Przemkiem Pawlickim będziemy chcieli powalczyć o jak najlepszy wynik. Zobaczymy, jak będzie, ale myślę, że powinno być bardzo emocjonująco. Startować tam będzie wielu zawodników, których nie tylko znamy na co dzień, bo się z nimi ścigamy, ale też prezentują bardzo wysoki poziom. Jeśli wszystkie warunki zostaną spełnione, to szykuje nam się bardzo ciekawe widowisko. Poza tym formuła rozgrywania tego turnieju jest troszkę inna, ale też bardzo ciekawa.
[ad=rectangle]
Jak działa na was brak Tomasza Golloba w turnieju Speedway Best Pairs, który w każdym turnieju jest swoistym liderem? W jego miejsce pojedzie Krzysztof Kasprzak, który ostatnie starty miał wyjątkowo udane.
- Tym bardziej będziemy zmotywowani, aby osiągnąć dobry rezultat. To chyba tylko w taki sposób powinno na nas zadziałać. Tak było, że Tomasz w imprezach największej rangi startował najczęściej, a teraz to będzie dla nas duże wyzwanie. To są zawody parowe, więc będziemy musieli odnaleźć się w jeździe parą. Nie często mieliśmy okazję tak jeździć, bo zazwyczaj rywalizowaliśmy podczas spotkań. Będziemy chcieli stworzyć dobry duet i jestem pewien, że uda nam się to zrobić. Pojedziemy nie tylko dobrze zaprezentować siebie, ale także reprezentować barwy naszego kraju i o tym będziemy musieli pamiętać wyjeżdżając na tor. Wszystko powinno się udać, wynik sportowy jest sprawą otwartą i tego nie możemy zagwarantować, poza tym, że będziemy się starać pojechać jak najlepiej.
W związku z tym, że do zawodów pozostał jeden dzień (rozmowa przeprowadzona w piątek - dop. red.), to czasu na zapoznanie się z torem raczej nie będzie dużo.
- Będzie go bardzo mało. W dniu zawodów, o godzinie 14:00 odbędą się dwie bardzo krótkie sesje treningowe, które nie pozwolą mi za bardzo zapoznać się z tamtejszą nawierzchnią, aczkolwiek na pewno z geometrią toru, co już jest jakimś plusem.
I dużo będzie w rękach mechaników, żeby na bieżąco dopasowywali ustawienia do toru.
- Tak, dużo będzie zależało od dopasowania i regulowania. Ale wszyscy zawodnicy będą mieli takie same szanse, więc pewnie ten, kto będzie w tym elemencie trochę sprytniejszy i bardziej poukładany, będzie miał więcej atutów.
A niespełna 24 godziny później odjedzie pan ważny mecz w Lesznie, pewnie też trochę sentymentalny, bo jednak kilka lat pan tam spędził.
- Zdecydowanie tak. Te lata, które spędziłem w Unii Leszno, a było ich sześć, wspominam fantastycznie. Klimat panujący w środowisku żużlowym w Lesznie zawsze był sprzyjający. Mówię tu o organizacji drużyny, działaczach, kolegach, z którymi do dzisiaj mam bardzo dobry kontakt i oczywiście o kibicach, którzy tak licznie chodzą na mecze swojej drużyny. Sentyment jest, ale to nowy sezon, który się niedawno zaczął, spotkają się dwie - moim zdaniem - bardzo dobre drużyny. Unia to taki zespół, który jeszcze nie pokazał całej swojej siły. Natomiast mój Falubaz łapie wiatr w żagle i po słabej inauguracji jeździmy coraz lepiej. To powoduje, że te dwie drużyny mogą stworzyć wyrównane i ciekawe widowisko.
Tego wiatru w żagle dodało wysokie zwycięstwo nad Unibaksem Toruń? Ono sprawi, że pewniej się będziecie czuli na torze w Lesznie?
- Myślę, że tak. Z reguły tak jest, że mecze wyjazdowe są trudniejszymi zawodami. To jest problematycznie chociażby ze względu na spasowanie z torem. Czasami, nawet jak wydaje nam się, że wiemy jak to zrobić, to okazuje się później, że byliśmy w błędzie. Poza tym moim zdaniem Unia Leszno to zespół, który też się rozpędza. Wiemy doskonale, że to jest bardzo trudny przeciwnik, który potrafi wykorzystywać atuty swojego obiektu. Czujemy się na siłach, żeby powalczyć o korzystny rezultat.
Leszczynianie będą osłabieni brakiem Kennetha Bjerre. To dla was dużo znaczy?
- Trudno mi powiedzieć, szczerze mówiąc. Unia ma zawodników, którzy mogą zastąpić Kennetha Bjerre, aczkolwiek on na początku sezonu notował dobre wyniki ligowe. Niemniej jednak są tam zawodnicy miejscowi, zaznajomieni z torem, którzy są w stanie pojechać na jego poziomie. Nie będziemy się zastanawiać nad tym, jaki byłby układ sił, a jaki będzie, bo oni i tak są mocni na swoim torze.
Tym bardziej, że na tle SPAR Falubazu Zielona Góra Unia Leszno będzie mogła sprawdzić, ile jest jest warta.
- Ta rywalizacja sportowa da nam pewne odpowiedzi w tym temacie, ale też nie do końca. Obecnie w ekstralidze jest osiem zespołów, wszystkie są mocne. Każdy mecz wyjazdowy jest trudny, a Unia w zeszłym tygodniu jeździła we Wrocławiu, gdzie zrobiła całkiem niezły wynik. Leszno jest tez torem, który pozwala nam na to, aby powalczyć. Mamy w swoim zespole zawodników, którzy potrafią walczyć, ale Unia również. Zakładam, że to będzie ciekawe widowisko, a kibice też będą mieli z tego sporo frajdy - o to też chodzi.
Wolałby pan zwyciężyć w Lesznie z dużą przewagą wypracowaną już od początku, czy lepiej, żeby wszystko rozstrzygnęło się w ostatnim biegu, kiedy to pan przekroczyłby linię mety jako bohater?
- Dobre pytanie (śmiech). Generalnie jest tak, że kiedy wynik w meczu jest "na styku", to jest ciekawiej dla nas, zawodników, bo angażujemy się w 100 procentach do końca, a kibice mają niepewność co do tego, która drużyna wygra. Fajnie by było, gdybyśmy mogli zaserwować fanom takie emocje.
- Żadnych emocji, proszę wygrywać od początku - wtrącił się Krzysztof Sobieraj, prezes firmy Profix, sponsora Jarosława Hampela.
- (śmiech) A jeśli chodzi o mnie, to chciałbym - jak dotychczas - zaprezentować się na ty dobrym, wysokim poziomie.
Regeneracja po takim meczu "na styku" chyba nie jest łatwa? To w końcu ogromne emocje, adrenalina, stres. Jak się wyciszyć po czymś takim? A może wręcz przeciwnie, trzeba się wyszumieć?
- Może przez to, że funkcjonuję w tym sporcie już kilkanaście lat, to potrafię sobie z tym szybko poradzić. Presja zawsze pojawia się przed meczem i w jego trakcie, a po nim emocje opadają bardzo szybko, bo musimy myśleć już o kolejnym spotkaniu. A ja mam o czym myśleć, bo po zakończeniu meczu w Lesznie będę już się zastanawiał nad przygotowaniami do kolejnego Grand Prix, tym razem w Finlandii. To też pewnie jakoś pomaga, bo żyję następnymi wydarzeniami i nie patrzę wstecz.
Pojawił się temat Grand Prix, w tych rozgrywkach teraz dobrze sobie radzi Krzysztof Kasprzak. Czy łatwiej jest się motywować na rywalizację z rodakiem, czy z zawodnikiem zagranicznym? Panowie spotykacie się na torach w Drużynowych Mistrzostwach Polski, ale jeździcie również w reprezentacji. Walka jest bardziej zawzięta, czy czasem jest możliwość wzajemnej pomocy?
- Pomagać sobie nie możemy, bo każdy z nas jeździ na własne konto walcząc o mistrzostwo świata. Trzeba szczerze powiedzieć, że nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy, bo to by było nielogiczne, każdy z nas chce pojechać jak najlepiej. Nie skupiam się jednak tylko na tej rywalizacji, tylko na konkurowaniu ze wszystkimi zawodnikami, a jest ich wielu w całym cyklu Grand Prix: takich, którzy jeżdżą bardzo dobrze, trzymają poziom. Poza tym okazuje się, że co jakiś czas ktoś nas zaskakuje jakimś wybuchem mega formy. W tym roku widać, że Krzysztof Kasprzak, na którego nikt nie stawiał, pokazuje, że zaczyna się liczyć w tej najciekawszej rywalizacji. Jest nas kilkunastu w tej walce i staram się do każdego podchodzić z dużym zaangażowaniem. Ale też nie oglądam się na to, co robią moi rywale, tylko skupiam się nad własnymi przygotowaniami i nad tym, co muszę zrobić, żeby być lepszym od wszystkich pozostałych startujących w cyklu. W tej rywalizacji wszyscy są równi, kraj nie ma żadnego znaczenia. To jest sportowa rywalizacja, a ona jest najbardziej zdrowa wtedy, kiedy jest fair wobec wszystkich.
Jakie realne cele założył pan sobie na ten rok?
- Nie chcę zbyt wiele mówić o celach. Tak oficjalnie to chciałbym utrzymać poziom, jaki prezentowałem w zeszłym roku. To jest klucz do tego, aby realnie włączyć się do walki o medale mistrzostw świata. We wszystkich zawodach chciałbym startować na dobrym poziomie.
Wiem, że mój redakcyjny kolega już poniekąd o to pytał, a mianowicie o frekwencję na meczach żużlowych. W Bydgoszczy było pod tym względem słabo podczas Grand Prix, z kolei w Ostrowie Wielkopolskim pojawiły się tłumy. Coraz więcej imprez, coraz większy wybór dla kibiców, którzy z tego prawa selekcji korzystają. A tymczasem Falubaz w sierpniu chce zorganizować Żużlową Ligę Mistrzów - nie ma obaw, że na trybunach będzie pustawo?
- A to jest zupełnie inna impreza, nowa.
Czyli taka nowinka może przyciągnąć?
- Wydaje mi się, że jak najbardziej. Widzimy, że kibic wybiera sobie to, co najbardziej chce oglądać. Okazało się, że w Bydgoszczy niewielu chciało oglądać, co zapewne było spowodowane kilkoma czynnikami. Ostrów udowodnił, że kibice chcą oglądać mecze swojej reprezentacji w starciu dwóch narodów i to się sprawdziło. Idea pomysłu Żużlowej Ligi Mistrzów też może się sprawdzić, sam jestem ciekaw, jak to będzie wyglądać, więc zakładam, że kibice tym bardziej będą ciekawi.