Widziane z Rusi Czerwonej - seria nowa (8)

Podobno nawet w dzikich (pod wieloma względami) Stanach Zjednoczonych odkryto już tę nieskomplikowaną prawdę – w Polsce jakoś jeszcze nie może się przebić do powszechnej świadomości.

Prawda polega na tym, że pycha wielkich biznesmenów, żądających nieustannych obniżek podatków - należnych dobroczyńcom państwa i obywateli, jako że tworzą miejsca pracy - jest nieuzasadniona.

Rekiny otóż nader chętnie zapominają, że bez infrastruktury, budowanej przez państwo (np. drogi, sieci energetyczne, lotniska) i bez państwowych nakładów na edukację (przygotowanie fachowych kadr dla biznesu) nawet najbardziej wizjonerski pomysł nie mógłby się ziścić, a zatem forsowane przez państwo żądania podatkowe (innymi słowy, oczekiwanie, że beneficjenci stanu infrastruktury tudzież oświaty, zechcą zapłacić za korzystanie z tych dóbr) ma podstawy.
[ad=rectangle]
Na świecie istnienie korelacji pomiędzy indywidualnymi sukcesami biznesowymi a wydatkami, ponoszonymi przez ogół, zaczyna powoli przebijać się do świadomości - u nas, osobliwie na żużlowym poletku, wciąż tego zrozumienia brak. Kiedy Miła i Roztropna Pani Prezes z Bliskiego Mi Rzeszowa irytuje się na rzekomy przymus szkolenia - i przymusowi temu wypowiada stanowcze NIE - dumam, czy W/W (duże litery wynikają z szacunku) kpi, o drogę pyta, prowokuje czy też tylko rozkosznie ględzi.

W głowie mi się nie mieści, aby wierzyła w to, co mówi! W/W sądzi zapewne (choć sądzić, przyznaję, ma prawo, toć wciąż żyjemy w kapitalizmie bezrefleksyjnym, wilczym...), że żyjąc w wolnym kraju nie może być do niczego zmuszaną, oraz że kiedy będzie potrzebowała zawodnika, to go sobie kupi. Nie przeczę, myślenie logiczne; toć gdy zachce mi się kupić sobie samochód nie będę budował stacji obsługi i zatrudniał jej personelu, choć wiem, że nawet niezawodny pojazd wymaga przeglądów i choćby wymiany oleju, nie wyekspensuję się też na organizację fabryki części zamiennych czy tam opon. Różnica, choć subtelna, jest jednak istotna: o ile w przypadku wszelkich dóbr konsumpcyjnych istnieje znakomicie rozwinięty rynek usług itp., o tyle na żużlu podwykonawców nie ma na dobrą sprawę gdzie szukać. I MiRPPzBMR może najzwyczajniej nie mieć gdzie kupić owych dżygitów, chętnych do figurowania na liście jej pracowników.

To jedno - a drugie, że sport to naprawdę nie jest zwykły biznes (o czym W/W i jakże wielu podobnych Jej filutów miało okazję się przekonać). Gdyby to był zwykły biznes, impresariat, rezydujący na stadionie między ul. Hetmańską a Wisłokiem, nie bywałby obijany, jeno gromadził seriami tytuły DMP! Wieść gminna niesie przecież, że MiRPPzBMR była pracodawczynią hojną i rzetelną, z wypłatą należności nie zwlekała, na żużel nie skąpiła grosza. Więc skoro było u Niej tak dobrze, dlaczego było tak źle? Żeby przez tyle lat nie wywalczyć nawet jednego, najskromniejszego, medalika DMP? Przy takich budżetach, braku zaległości w wypłatach?

Jeśli uznamy, że MiRPPzBMR ma rację i przyznamy Jej prawo zignorowania obowiązku wychowywania narybku żużlowego, automatycznie przeniesiemy to prawo na wszystkich. Doświadczenie uczy, że nie ma takiego samobójczego pomysłu, którego żużlowi dostojnicy z Polski nie łyknęliby; zakładać więc wolno, iż śladem Rzeszowa pójdą inne kluby i szkolenie przestanie istnieć. Protasiewicz, Baliński, Gollob, Świst pociągną jeszcze parę lat, Kołodziej, Pawliccy, Janowski, Dudek trochę dłużej, potem pościąga się znów jakichś Rosjan, Czechów, Szwedów, Niemców i Anglików, luki w składach załata, ale czy na pewno ktoś będzie chciał takimi rozgrywkami się pasjonować? Przychodzić na stadiony, kupować coraz droższe bilety?

Liberalizm żużlowych władz doskwiera mi - straszliwie. Brak restrykcji wobec leniów, lekceważących wypełnianie podstawowego obowiązku spoczywającego na klubach żużlowych, uważam za jeden z większych skandali ostatnich lat, a wiarę w działanie osławionej niewidzialnej ręki rynku (że to niby kiedy pojawia się zapotrzebowanie na towar - tu: zawodników - automatycznie znajdzie się ktoś, kto ten towar dostarczy) za idiotyczne nieporozumienie. Bez stałego dopływu świeżej krwi każda dyscyplina umrze: czy to naprawdę takie trudne do pojęcia?

Pani Prezes, otwarcie deklarująca brak zrozumienia istoty sportu, nie jest, niestety, niechlubnym wyjątkiem. To już wygląda na epidemię. Potwierdzeniem są najnowsze doniesienia o kłopotach z doprowadzeniem do skutku egzaminu licencyjnego. Tkwiąc na rubieżach nie mam możliwości sprawdzić, czy podana przez portal (od czasu pewnego macierzysty) informacja, iż kandydatami na zawodników byli m.in. PT Koledzy Jędraszyk oraz Kubera i Lutowicz, wyczerpuje listę uczestników niedoszłego egzaminu czy należy skrót "m.in." traktować literalnie - ale nawet gdyby miało być ich trzech, czy to wystarczający powód, aby egzamin odwoływać? I to po raz trzeci?

Ludzie! Toć święto nad świętami, jakim jest możność sprawdzenia kwalifikacji ludzi, chcących ścigać się na motocyklach bez hamulców, nie powinno być lekceważone. Rozumiem, stworzyliśmy regulamin, nakazujący aspirantom do licencji jeździć w czterech (ale też - niesprawiedliwie - wykluczający kogoś, komu zdefektował podczas takiego wyścigu testowego silnik), czy jednak nierozwiązywalnym problemem jest poprosić jakiegoś licencjonowanego zawodnika z Leszna, aby uzupełnił stawkę? Przecież tu chodzi o sprawy poważne: zapoznanie się z umiejętnościami wychowanków szkółek, a więc przyznanie im prawa uczestnictwa w zawodach. Czy ktoś ma pewność, że któryś z niedoszłych adeptów nie jest kandydatem na mistrza świata? Jeśli jest rozsądny, pewności nie ma i miał nie będzie. Więc dlaczego blokujemy mu możliwość startowania na pełnych prawach? Bo chętnych za mało? A czy gdyby przed zjazdem PZMot.-u tout le monde ogłosił, że nie zamierza kandydować na prezesa, albowiem prezes Witkowski mężem absolutnie doskonałym jest - odwoływalibyśmy zjazd i wybory, bo lepsza jest możność wybierania wśród kilku kandydatów? Bądźmy więc poważni i traktujmy cudze marzenia poważnie: jest aspirant do miana żużlowca, to dopóki nie zmienimy regulaminu procedur licencyjnych (np. wprowadzając prawo nadawania uprawnień zawodniczych przez wykwalifikowanych trenerów), dopraszajmy tylu pełnoprawnych zawodników, ilu potrzeba, aby przepisom uczynić zadość, i pozwalajmy chętnym stanąć do egzaminu...

Kiedy człowiek nie narzeka na nic, nie sięga po cytostatyki, nie ucieka się do amputacji, gdyż wystarczają mu badania profilaktyczne, kiedy jednak na zdrowiu podupadnie, radby poznać diagnozę i poddać się terapii. Dopóki z napływem świeżej krwi (bez dwuznacznych skojarzeń, proszę) na żużlowe tory nie było źle, mieliśmy prawo uznawać stare regulaminy za niepodważalne i niewzruszone; gdy jednak zepsuliśmy mechanizm szkolenia - pora na rewizję zasad i przepisów. Obostrzenia dotyczące ścianek reklamowych, sprzedawanej powierzchni na kombinezonach i motocyklach, strojów gracarzy i chronometrażystów, posługiwania się logotypami i coraz wymyślniejszymi nazwami lig są bezsprzecznie ważne, ale wobec kurczenia się listy uprawiających sport żużlowy (i podnoszenia się średniej wieku licencjonowanych zawodników) jakby zupełnie bzdurne. W każdym razie - o malejącym znaczeniu.

Waldemar Bałda

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: