Kamil Hynek: Odchodzisz do Torunia, a Krzysztof Buczkowski wraca w macierzyste strony do Grudziądza. Niedawno przyjechaliście jednak we dwójkę do Tarnowa. Dziękowaliście za wsparcie i doping, jaki tutaj zastaliście. Dla ciebie były to trzy sezony, a dla "Buczka" rok. Aż tak zżyliście się z tarnowskim środowiskiem?
Kacper Gomólski: Tak naprawdę to ja wyszedłem z inicjatywą, aby spotkać się w Tarnowie z fanami. Krzysiek z przyjemnością się przyłączył, bo mimo, że był tylko sezon, to jednak z dużą dozą sympatii będzie wspominał ten rok wśród Jaskółek. Szybko dogadałem z moim dobrym znajomym Rafaelle oraz jego żoną z pizzerii "U Włocha". Jestem im wdzięczny za udostępnienie lokalu, bo tak naprawdę mało chodziłem po mieście, a z tą restauracją bardzo dobrze żyję, często przebywałem tutaj przed meczami czy nawet po, jeśli zostawałem na dłużej. Wracając do spotkania, to moje trzy lata w tarnowskim klubie uważam za fantastyczny czas. Po czterech sezonach w rodzinnym Gnieźnie przeistoczyłem się z Orła na trochę mniejszego ptaka, bo Jaskółkę. Trzy sezony przywdziewałem biało-niebieskie barwy Unii. To szmat czasu, ale jestem z tego dumny. Myślę, że spotkamy się tutaj, czy na Z3 jeszcze nie raz i nie dwa, a będzie zawsze miło.
[ad=rectangle]
Jakie to były trzy sezony w mieście generała Bema. Można powiedzieć, że z każdym kolejnym sezonem "rosłeś" w oczach jako coraz bardziej ukształtowany żużlowiec. Sam podkreślałeś, że to nie był stracony czas. Na pewno nauczyłeś się trudnego i specyficznego obiektu jakim jest ten w Mościcach?
- O tak. Nabrałem szacunku do tego owalu (śmiech). Nabrałem też wiele pokory. Na torze nie jestem tylko ja, ale też koledzy, czy rywale. Po złamaniu obojczyka w 2011 roku doszedłem do wniosku, że muszę wyhamować moje młode mało roztropne zapędy. Tego żużla "zjadłem" więcej, bezpardonowe akcje zastąpiłem szacunkiem do kolegów, z którymi staję pod taśmą. Wiem o co chodzi w tym sporcie. Jeśli jest szansa przejechania bezpiecznie do przodu, to robisz to. Jeśli nie, zamykasz gaz, aby nikomu nie stała się krzywda, albo przepuszczasz szybszego przeciwnika. Przecież z drugiej strony też mogłaby być sytuacja, w której mam zamiar zaatakować szerzej, ktoś mruknie pod kaskiem: To jest ten Gomólski, co mnie powiózł. Chcę tego uniknąć, a trzeba przyznać, że zawodnicy z naszej dyscypliny nie są złośliwi, ale pamiętliwi (śmiech). Co do pobytu w samym zespole, bez wahania powtarzam, nie umniejszając nic klubowi z Gniezna, to w Tarnowie spędziłem najlepszy okres swojej kariery. A to chyba wystarcza za komentarz, wszak w Gnieźnie jest mój dom, to moje miasto, tam się wychowałem, "raczkowałem" jako żużlowiec, zdawałem w Starcie licencję. Tak było i to się nie zmieni. Szkoda, że teraz odchodzę, bo zżyłem się z wszystkim co tutaj zastałem. Powtórzę jednak to, co powiedziałem fanom, ich mi najbardziej szkoda. Z nimi najtrudniej mi się rozstać, bo zawsze byli fantastyczni. Ale widocznie tak musi być, widocznie moja rozłąka z Tarnowem była pisana gdzieś wyżej.
Podejmujesz spore ryzyko ponieważ zmieniasz klub i otoczenie chyba w najbardziej newralgicznym momencie kariery. W przyszłym sezonie będziesz już seniorem, a takie "manewry" nie zawsze wychodziły na dobre. Nawet niezłym w przeszłości młodzieżowcom?
- Wierzę w siebie bardzo mocno. Wiem co już potrafię, a wiem co mogę jeszcze zmienić by być jeszcze lepszym. Walka o skład mnie nie interesuje. Będę robił wszystko, aby w tej meczowej siódemce być od początku do samego końca. Chcę zdobywać jak najwięcej punktów żeby być ważnym ogniwem toruńskiego zespołu. A to, że będę seniorem nie ma znaczenia. Zmienia się właściwie tylko jedno. Odpada mi wyścig młodzieżowy. Potem jest już tak samo. Spotykam się z każdych pól startowych zarówno z seniorami jak i juniorami. I z wszystkimi jak dotychczas mam zamiar zwyciężać oraz przywozić dublety z jeźdźcem z pary. No i oczywiście cieszyć nowych kibiców, zarząd swoją jazdą.
Przechodzisz do ekipy z miasta, które od twojego rodzinnego domu leży około stu kilometrów. Odpadają ci więc podróże przez pół Polski do Tarnowa. Kiedyś ludzie bardziej się śmiali kiedy zawodnicy wybierali zespół, bo kierowali się względami logistycznymi. A dla ciebie jakie znaczenie miało położenie?
- Jest ważne. Wcześniej przez trzy lata pobytu w Małopolsce miałem też Anglię, ale występowałem na Wyspach tylko przez pół sezonu więc to jakiś wielki, długofalowy kłopot nie był. Posiadałem klub w Danii, a z Gniezna pod sam stadion Grindsted mam praktycznie autostradę. W inne rejony podobnie. Najwięcej pracy i gonitwy z czasem miałem przed półfinałem z Lesznem. Jechałem wtedy finałowy dwumecz w szwedzkiej Allsvenskan. Musieliśmy zrobić tak, że dwa motocykle pojechały do Tarnowa, dwa trzeba było wysłać do Szwecji, a ja w sobotę o jedenastej musiałem być jeszcze na treningu. To się udało. Jednostki ze Skandynawii przyleciały wieczorem. Tata i mój mechanik Bartek zdążyli się nimi zająć. To są osoby, które wraz z moim menedżerem Krystianem są najważniejsze. Nie mogę zapomnieć również o bracie Adrianie i mamie, którzy z trochę dalszej perspektywy mnie wspierają. Plany na przyszły rok są potężne. Jeden jest taki, abym ja podnosił swoje umiejętności, ale żeby także Adrian wrócił do swojej topowej dyspozycji. Mamy nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z nakreślonym harmonogramem.
Wszystko zostaje w sprawdzonym toku, czy szykujesz jakieś zmiany pod kątem przygotowań do sezonu 2015 np. jeśli chodzi o tunerów, sprzęt ćwiczenia ogólnorozwojowe?
- Treningi planuje takie same lecz bardziej intensywne. Wiadomo, że przerwa między sezonami, półtora miesiąca skłania do wielu pokus. Można sobie odrobinę pofolgować i jeść to, na co w trakcie trwania rozgrywek nie możemy sobie pozwolić. Co roku zbijam wagę, przychodzi dieta, dlatego szybko te kilogramy uciekają. Fakt, że jakieś geny przejąłem po tacie, trochę nie wygląda na byłego sportowca, ale on też mi mówił, że miał w zimie okresy, że często musiał walczyć z wagą. Ale już w trakcie wytężonego wysiłku kilogramy wracały na odpowiednie tory, a nawet waga schodziła niżej niż zakładał więc nigdy się tym nie martwię, bo na swojej skórze dobitnie przeżyłem to w zeszłym roku. Nie wspominając jeszcze roku wcześniej, gdzie nawet ostatnio znalazłem zdjęcie, na którym wyglądam jak nie ja, dwa razy większy. Z czasem nachodzą jednak człowieka konkluzje, że to już nie jest zabawa, czy fun, a praca i zarobek.
Na pewno odpowiednio wcześniej wiedziałeś, że trenerem w Tarnowie nie będzie już Marek Cieślak. Jakie znaczenie na twoją decyzję o zmianie drużyny miało to, że on także odchodzi z Grupy Azoty Unii?
- Olbrzymie ponieważ jeżeli z klubu ewakuuje się najlepszy trener w Polsce, a moim zdaniem na świecie, to nie może być "cacy". Jeśli ranga tych kłopotów byłaby minimalna to szkoleniowiec by został, a i mniej by się o tym mówiło. Przecież Cieślaka mogło już nie być z nami w zeszłym roku, ale wiedział, że mimo chwilowego kryzysu i tak zbuduje świetny team. Różnej maści eksperci, czy zwykli kibice sytuowali nas w okolicach piątego-szóstego miejsca w tabeli, a jednak potrafił nas od początku mobilizować, aby jechać od pierwszego meczu, pierwszej gonitwy o jak najlepszy rezultat, bez odpuszczania. Na koniec po wszystkich podliczeniach wyszło, że w rundzie zasadniczej przegraliśmy jeden mecz i jeden zremisowaliśmy. Straciliśmy trzy punkty. Sezon był wyborny. Do czasu pierwszej kontuzji, a potem czarnej serii, bo chłopaki po kolei się rozbijali, ta drużyna tylko trochę straciła na wartości. Ale tylko dlatego, że nie mogliśmy mieć do dyspozycji pełnego zestawienia. Szkoda, że nie ma trenera, mnie, czy Buczka, ale powtórzę jeszcze raz, widocznie tak musiało się stać.
A swój ruch konsultowałeś z trenerem, któremu jak podkreślasz tak wiele zawdzięczasz. Mówił: idź już do Torunia, nie czekaj, lub wybierz Gorzów, tam pasuje ci tor i będzie lepszy, a może czekaj na Tarnów, bo tam niedługo zaczną się dziać pozytywne rzeczy?
- Czekałem. Dla mnie priorytetem jest najpierw wysłuchanie, co ma do powiedzenia mój dotychczasowy pracodawca. Taką mam zasadę i to się nie zmieni do końca kariery, bo trzeba mieć szacunek do klubów, w których się jest, a które dały ci szanse. Pierwsze odezwy nie były z Tarnowa. Ale ja ze stanowczością odpowiadałem, że czekam na wyklarowanie spraw w Unii. Oczywiście rozmawiałem z trenerem, bo jest mi bliski. Nie narzucał mi wyboru. Powiedział tylko: zrób tak żeby było ci dobrze. To ty będzie jeździł. Wybrałem Gród Kopernika i myślę, że postąpiłem słusznie.
[nextpage]
Ze swojej strony straciłeś już w pewnej chwili cierpliwość i doszedłeś do wniosku, że nie możesz czekać w nieskończoność na ruch ze strony tarnowskich działaczy?
- Trudno tak naprawdę stwierdzić. Tych seniorów za wielu nie ma. Kluby też chciały jak najszybciej mieć z głowy budowanie składów. Ja od początku byłem przypisywany do kadr w Toruniu i Gorzowie. W Tarnowie nie doszliśmy do porozumienia więc wybrałem dla mnie najlepszą ofertę. Pieniądze były porównywalne, ale wielką niewiadomą po stracie trenera Cieślaka była atmosfera wewnątrz. Takie elementy też przeważają szalę na jedną bądź drugą stronę.
Tarnów włączył się niejako w ostatniej chwili. Wspominałeś nawet na spotkaniu, że kiedy jechałeś na prezentację do nowej drużyny, prezes Jaskółek Łukasz Sady jeszcze dzwonił do ciebie. Ty jednak byłeś lojalny wobec Torunia i nawet nie próbowałeś podejmować tematu?
- Jeśli powiedziało się "a" trzeba powiedzieć "b". Dostaliśmy telefon przed konferencją w Toruniu. Dogadałem się w środę, a owa konferencja była w piątek. Wcześniej wypisywano z kolei, że jestem już dogadany nie wiadomo ja wcześnie. Prawda jest zgoła inna. Do ostatecznych rozstrzygnięć doszło dwa dni przed podpisaniem listu intencyjnego. Czekałem na ten ruch z Tarnowa, nie było go. Czas też nie grał na moją korzyść.
Nie było też tak, że reakcje musiały być natychmiastowe po tym jak okazało się, że Częstochowa i Gdańsk wyleciały z Enea Ekstraligi za długi. Rynek się zawężał, żądania zawodników szły na łeb na szyję i to bardziej oni zabiegali w późniejszej fazie o klub niż na odwrót. Doszło do tego, że wielu solidnych jeźdźców podpisało umowy za przysłowiowe grosze. Bałeś się, że zostaniesz z ręką w nocniku?
- To też był powód, że wybrałem wcześniej. Nie można czekać. Martin Vaculik na przykład. Okej, miał super sezon. Może dłużej przetrzymać. Moim zdaniem interesowały się nim wszystkie kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej. Ja natomiast pierwszy rok na "seniorce". Całkiem inna sytuacja.
Słówko o twoim nowym menedżerze w toruńskim teamie. Miałeś okazje wcześniej spotkać się z Jackiem Gajewskim?
- Kiedyś już rozmawiałem z panem Jackiem, nasze drogi się splatały. Dłuższej pracy nie było. Już przy pierwszym spotkaniu sprawił na mnie świetne wrażenie, później na drugim też całkiem miło było. Myślę, że współpraca będzie się układać fajnie, bo mamy naprawdę ciekawą ekipą. Patrząc przez pryzmat atmosfery jaka była w Tarnowie, to uważam, że taka jak towarzyszyła nam w sezonie 2014, to nie będzie jej nigdzie jeszcze długo, długo, długo. Ale jestem pozytywnie nastawiony.
Z Motoareną nie będziesz się musiał zaznajamiać jak z tarnowskim obiektem. Na nowym domowym torze już od wczesnych lat juniorskich "kręciłeś" zazwyczaj niezłe rezultaty?
- Mam stamtąd świetne wspomnienia. Jedyne podium MIMP osiągnąłem właśnie tam. Mogłem być mistrzem, ale upadłem. Przed turniejem trzeci stopień "pudła" brałbym w ciemno więc nie mam sobie za złe, że nie wygrałem. Z pewnością będzie łatwiej, ale tez liczę na pomoc "Miedziaka", Chrisa Holdera, czy Pawła Przedpełskiego. Oni jeżdżą tam już wystarczająco długo, by ich wskazówki okazały się pomocne.
Niedawno miałeś okazję spełnić jedno ze swoich wielkich marzeń. Pojechałeś na mecz Ligi Mistrzów swojej ukochanej FC Barcelony. Jakie przeżycia wywiozłeś z Amsterdamu, bo byliście na meczu Ajax - FC Barcelona, gdzie mieliście szanse obserwować grę rodaka Arkadiusza Milika?
- Pojechaliśmy w pięć osób. Oprócz mnie i menedżera Krystiana był jeszcze Patryk Dudek, Patryk Dolny i Piter Pawlicki. Byłem już na meczach piłki nożnej, ale atmosfera Champions League i ci kibice Barcy, czy Ajaxu robią wspaniałą robotę. Mam masę wspomnień zapisanych na zdjęciach, czy filmikach. Nie tylko ze stadionu również z miasta. Mieliśmy do dyspozycji praktycznie cały dzień na spacerowanie, zwiedzanie miasta i szukanie ciekawych miejsc w stolicy Holandii. Rynek jest fantastyczny. Sam wynik końcowy rzecz jasna zadowalający mnie. Wygraliśmy 2:0. Nie za szczęśliwy był Piotrek, bo on kibicuje Realowi, ale jemu bardziej chodziło o to by poczuć aurę futbolu na najwyższym poziomie, bez względu na to jakie zespoły grają. Gdyby stosunkowo blisko występował Real Madryt, to ja też bym pojechał. Wtedy już nie chodzi o to za kogo trzymam kciuki tylko jakie spotkanie jadę. Dodam jeszcze tylko, że byliśmy zaskoczeni jak wielki szacunek fani Ajaxu mają do Arka Milika. Rozgrzewał się gdzieś, to cała arena skandowała jego nazwisko. Kiedy wchodził na murawę słychać to było jeszcze głośniej. Super, że tak traktują naszego rodaka.
To co, kolejny krok to wizyta na Camp Nou?
Pewnie, że chciałbym. Już nawet z Krystianem spoglądaliśmy na jakieś terminy, ale koliduje to z treningami więc plany będzie trzeba odłożyć na przyszłą zimę. W sezonie na to nie będzie czasu.