Jarosław Galewski: Jak doszło do tego, że trafiła pani do GKSŻ?
Joanna Skrzydlewska: Nie wiem, czy to pytanie powinno być kierowane akurat do mnie. Pewnie powinni się wypowiedzieć ci, którzy mnie tam chcieli. Nie jest chyba jednak żadną tajemnicą, że te rozmowy trwały już od kilku lat. W końcu zostały w dobrym czasie sfinalizowane. W rezultacie, zostałam nowym członkiem GKSŻ.
Z jakimi celami zaczyna pani sprawowanie nowej funkcji?
- Sporo już na ten temat mówiłam. Chciałabym zmienić postrzeganie GKSŻ przez kibiców, zawodników i działaczy. Na ten moment ta ocena jest raczej negatywna. Pracy jest bardzo dużo. Oczekiwania nie są wygórowane. Będąc po tej drugiej stronie, nie miałam zawsze wrażenia, że istnieje coś takiego jak chęć zrozumienia partnerów. Ja akurat jestem zwolennikiem dialogu i kompromisu. Nie chcę niczego burzyć. Zależy mi na tym, żeby zbudować więź porozumienia. Czasami warto wsłuchać się w to, co mówią inni zamiast upierać się przy tym, że to ja zawsze mam rację. Chcę odbudować zaufanie do tego gremium. Nie chodzi o to, żeby dogodzić wszystkim, bo taka osoba się jeszcze chyba nie urodziła. Ważne jednak, żeby przedstawiciele środowiska żużlowego mieli poczucie, że GKSŻ jest dla nich, a nie oni dla niej. Gdyby udało się doprowadzić do tego, że to gremium będzie traktowane przez więcej osób na zasadach partnerskich, to byłabym z tego bardzo zadowolona.
A jak zareagował na to wszystko pani ojciec?
-
(śmiech). Mam wrażenie, że w pierwszej chwili był zaskoczony i przerażony. Nie spodziewał się, że do tego dojdzie. Kiedyś taki temat się pojawił, ale z racji pełnionej przeze mnie funkcji i innych obowiązków, problemów osobistych i zdrowotnych, nie wszystko było możliwe do zrealizowania. Teraz się to ziściło i mój ojciec chyba nie do końca wierzył, że to się dzieje. Kilka razy usłyszałam pytanie, czy nie robię sobie jakiegoś dowcipu. Powiedziałam, że tak jest i że będzie. Tata raczej spodziewał się, że fakt bycia kandydatką nie będzie równoznaczny z tym, że zostanę wybrana. Trudno, będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
A wie pani jak traktuje ten wybór wielu kibiców?
- Jako próbę zamknięcia ust mojemu ojcu, tak?
Dokładnie. Zgodzi się pani, że trudno nie odnieść takiego wrażenia?
-
Zapewniam jednak pana, że kibice Orła tak nie myślą, bo oni wiedzą, że to po prostu jest niemożliwe. Są pewne rzeczy, które w życiu nie mają prawa się wydarzyć. Jedną z nich jest zasznurowanie ust mojego taty. Podejrzewam, że to pójdzie w drugą stronę. Orzeł będzie mieć o wiele gorzej.
Co ma pani na myśli?
-
Jestem osobą, która ma dość twarde zasady postępowania. Serce może mnie czasami boleć. Dla Orła będzie ono zawsze bić mocniej i nie zamierzam tego ukrywać. Myślę, że swoich faworytów mają także inni członkowie, którzy zasiadają w GKSŻ i nic w tym złego, jeśli nie przekłada się tego na podejmowane decyzje. Od łódzkiego klubu będę wymagać jednak nawet więcej niż od innych. Chciałabym, żeby to właśnie Orzeł był przykładem dla innych. Niektórzy myślą, że będę w GKSŻ i to w czymś pomoże lub coś ułatwi klubowi. Naprawdę tak nie będzie. Pokażę, że jestem sprawiedliwa i uczciwa w swoich osądach.
Znając charakter pani ojca, możecie się często kłócić przy rodzinnych obiadach.
- Ale my się na co dzień nie kłócimy. Ta sytuacja jest o tyle trudna, że mówimy o relacji rodzinnej. Tak powie każdy, kto pracuje czy prowadzi biznes z własnymi rodzicami. Ciężko ocenia się kogoś bliskiego. Człowiek pozwala sobie na więcej wobec osoby, która jest członkiem rodziny. My się nie kłócimy, ale często się spieramy, bo jesteśmy różni. Nasze poglądy mocno od siebie odbiegają. Podejmujemy wiele sprzecznych decyzji. Byłoby jednak nudno, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami. Ostateczne zdanie należy jednak do niego, bo jest prezesem. Ja mogę tylko wyrażać swoje zdanie. Przez ostatnich kilka lat były rzeczy, z którymi się nie zgadzałam. Nie byłam potulna i nie przytakiwałam, mówiąc tak tato ty zawsze masz rację. Może i niepozornie wyglądam, ale jeden z pracodawców ocenił mnie bardzo trafnie, że jestem kobietą o żelaznej dłoni w aksamitnej rękawiczce. To chyba jest prawda.
Od czego zatem pani zacznie w GKSŻ?
- Każdy z nas ma przydzielony obszar, w którym ma się poruszać. Nie chciałabym mówić, od czego zacznę, bo jest przewodniczący i to on powinien delegować zadania i oczekiwać ich realizacji. Najbliższe spotkanie przed nami i wtedy pewnie wszystko ustalimy. Mam nadzieję, że to będą wspólne decyzje. Ten zespół powinien pracować nad standardami, które będą odpowiadać nam wszystkim. Na pewno jednak jedną z rzeczy, którą trzeba poprawić jest sposób przekazywania informacji.
Czyli?
- To kuleje. Jesteśmy w XXI wieku, gdzie dominują media internetowe i społecznościowe. Nie chcę teraz wystawiać ocen, ale czeka nas ciężka praca. Chciałbym jednak, żeby wszystkie informacje wypływały od nas. Teraz często dowiadywaliśmy się o różnych rzeczach ze stron innych portali sportowych. To trochę źle świadczy o kanale dystrybucji informacji. To jedna kwestia. Poza tym, chciałabym też być głosem zawodników. Nie mówię, że obrońcą, bo trudno czasami bronić kogoś, kto ponosi odpowiedzialność za swoje błędy. Cieszyłabym się jednak, gdyby żużlowcy traktowali mnie jak osobę, do której zawsze mogą zadzwonić ze swoim problemem. Sama mam teraz kłopot ze swoim zawodnikiem, który chce wyjechać na turniej. Gdy patrzę jak wygląda proces wysyłania go na te zawody, to jestem trochę przerażona. Mam jednak świadomość, że to nie do końca wina związku i komisji. Są też międzynarodowe federacje, które podejmują różne decyzje. Trzeba jednak stworzyć lub uprościć pewne schematy działania. Proces podejmowania decyzji nie powinien wyglądać za każdym razem inaczej. W żużlu wiele się zmienić nie da. Owszem, zmian jest dużo, ale z czasem i tak wracamy do tego, co już kiedyś było. Każdy powinien jednak wiedzieć, za co odpowiada. Wszystko powinno być bardziej profesjonalne. Ta dyscyplina na to naprawdę zasługuje. Inna sprawa, że zaczynam działać w trudnym momencie.
Dlaczego w trudnym?
- Może lepiej powiedzieć, że nie jest to moment najwygodniejszy. Wiele decyzji już zapadało i na niektóre rzeczy nie będę mieć wpływu. Będę musiała ponosić ich konsekwencje. To tak jak z prezydentem, który zostaje wybrany i w pierwszym roku nie realizuje swojego budżetu. Ze mną jest podobnie. Tak naprawdę nie ten najbliższy sezon, ale jeszcze kolejny będzie tym rokiem, za który będę ponosić stuprocentową odpowiedzialność. Trzeba jednak pracować i słuchać z pokorą, co mówi środowisko. Mam nadzieję, że niepowodzeń będzie mało lub najlepiej, że nie pojawią się one w ogóle.
Przepisów które w takich samych przypadkach były dowolnie interpretowane w Czytaj całość