Łzy szczęścia i łzy rozpaczy romantycznego bohatera i rzeszy jego fanów, którzy wspólnie czekali 20 lat na wyczekiwany moment chwały. Na maleńkim stadionie we włoskim Terenzano od rana jest głośno i radośnie. Fiesta rzeszy polskich fanów na przystadionowej łące trwa w najlepsze. Nieustającej fecie towarzyszy słoneczna i ciepła pogoda. Robi się coraz gwarnej, weselej i głośniej. Piwo leje się strumieniami, a przyśpiewki przeczesują powietrze. Sportowy piknik pełną gębą. - Jak za starych dobrych czasów, gdy jeździło się za Tomkiem, a on zaczynał z nimi wojować. Ale atmosfera, aż mnie gęsią skórką trzęsie - mówi Jacek, który biesiaduje w meganamiocie. - Na ten dzień czekałem całe swoje życie! - krzyczy sąsiad Jacka przy stole unosząc pięść w geście triumfu. Niektórzy są zmęczeni daleką podrożą i... rozmowami. Temat jest tylko jeden: Tomek mistrzem świata. Matematycznie jeszcze nie, ale nikt nie ma co do tego wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, a właściwie kilku godzin. - Nic i nikt nam już nie zabierze tego mistrzostwa - celebracji fanów znad Wisły nie ma końca. Zjechali zewsząd: Leszno, Tarnów. Bydgoszcz, Rybnik. Na twarzach rysuje się ogromna radość, a piersi rozpiera duma. Część z nich paraduje w złotych koszulkach z podobizną lidera cyklu i wymownym napisem: Tomasz Gollob world champion. - Przyjechałem na te zawody aż z Irlandii. Nie przeżyłbym gdyby mnie dzisiaj tu zabrakło - zwierza się Piotrek, mieszkaniec Dublina i kibic żużla z Poznania.
[ad=rectangle]
Z każdą godziną przybywa kibiców. Maleńki prowizoryczny stadion w północnej części Włoch nigdy wcześniej nie przeżył takiego oblężenia. Na miejsce przybyła stacja TVN. Redaktor Marcin Majewski wyłapuje przed kamerę rozmówców. Rozbawionych Polaków nie trzeba specjalnie namawiać do rozmów. Chętne i szczerze dzielą się emocjami. - Do mnie to nie dociera, że w końcu mamy z Tomkiem złoty medal - mówi wzruszony mężczyzna. Podobnych wypowiedzi jest wiele i udowadniają, jak bardzo wyczekiwany był ten dzień przez fanów żużla w Polsce. Nie inaczej jest w przypadku samego zawodnika. Przesądny Gollob żeby nie kusić losu odpuścił tydzień wcześniej finał mistrzostw Polski. - W 1999 roku przed najważniejszymi zawodami pojechałem na turniej Złotego Kasku we Wrocławiu i ucierpiałem w groźnym karambolu. Tym razem nie chcę kusić losu. Nawet daty się zgadzają, a ich zbieżność odebrałem jako przestrogę - mówił Gollob, który na włoskim torze dosłownie fruwa i zostaje mistrzem świata.
Nazywam się Tomasz Gollob, kłopoty to moja specjalność
Dwadzieścia lat wcześniej i ponad tysiąc kilometrów na północ od słonecznego Terenzano. Polskie miasto Bydgoszcz, marzec i tradycyjne Kryterium Asów. W deszczu i przenikliwym zimnie triumfuje miejscowy młody zawodnik z bujną czupurną na głowie - Tomek Gollob. Wianuszek dziennikarzy wokół niego i jego ojca Władysława. - Tomek kiedyś będzie najlepszy nie tylko w kraju - odważnie deklaruje "Papa" Gollob i nie bawi się w salony. Image klanu Gollobów również daleki od salonów. Na Tomku stara klubowa skóra ze śmiesznie skrojonym reklamowym "śliniakiem" miejscowego banku, a Papa w zabawnej czapce z kolorowym bąblem. Do kanonu przeszły już różowe okulary seniora, które zakłada przy różnych naprawach sprzętu w trakcie zawodów. - Wzięliśmy kredyt i chcemy zaatakować mistrzostwa świata - obaj wspólnie deklarują. Wszyscy słuchają z lekkim niedowierzaniem. Słychać gdzieniegdzie parsk śmiechu.
Droga do celu okazuje się nad wyraz kręta i wyboista. Tomasz przedwcześnie odpada w eliminacjach. Złośliwi dokuczają, że Władysław marnuje talent syna. Oszczędza na sprzęcie i nakazuje Tomkowi jeździć na gruchotach. - To są głupcy bez pojęcia - odgraża się ojciec. - Sam jeden wiem ile kariera synów kosztuje mnie pieniędzy, trudu i wyrzeczeń - przekonuje. "Rezygnuję z występów w kadrze" - podpisano Tomasz Gollob, lipiec 1991. Za kolejne dwa miesiące na bramie wjazdowej na obiekt Polonii Bydgoszcz wisi kartka: "Sprzedajemy motocykle i odchodzimy z żużla" - bracia Gollobowie, wokół których zrobiło się gorąco: brak spodziewanych sukcesów, dług w banku, zatarg z ludźmi z żużlowej centrali, kiepska opinia w mediach, a także wśród kibiców i kolegów z toru. Kontrowersyjna rodzina nie ma łatwo. Zwłaszcza najmłodszy Tomek, którego okrzyknięto największym talentem od czasów legendarnego Alfreda Smoczyka. Dostaje mu się dosłownie za wszystko. Bez względu na winę. Od początku kariery towarzyszy mu ogromna presja i koncentracja uwagi całego środowiska. W każdych zawodach młody Tomek musi coś udowadniać.
Ogromny talent, miłość do rywalizacji, motocykli i nieustępliwy charakter Tomasza powodują, że wychodzi z tarapatów obronną ręką. Rozwija się. W wieku 21 lat na krajowym podwórku zdobywa wszystko, co jest do zdobycia. - Chciałbym być jak Per Jonsson, który w Szwecji jest zdecydowanym numerem jeden i co roku walczy o złoty medal w mistrzostwach świata - deklaruje lider polskiej reprezentacji. Jego drugim wzorem jest Hans Nielsen, u którego podgląda technikę startów.
Sezon 1993 okazuje się dla Tomka i polskich kibiców, którzy uwiędli od posuchy na międzynarodowych arenach, snem na jawie. Przebojem wdziera się do światowej czołówki. W finale w Pocking zajmuje dobre siódme miejsce, ale nie brakuje malkontentów, że powinno być lepiej. - W dwóch ostatnich biegach Tomkowi spuchł silnik. Wszystkim uzdrowicielom polskiego żużla w każdej chwili mogę zagrać na trąbie - odpowiada Władysław oportunistom.
Pozycja klanu rośnie, a wraz z nią izolacja od reszty parkingu. Cięty język samych zainteresowanych, ogromne sukcesy, a także kontakty z prominentnymi politykami budzą coraz większą niechęć. Wśród zawodników zagranicznych Tomek tratowany jest jak zjawisko przyrodnicze. Brawurowy młodzieniec zza wschodniej granicy, bez znajomości języka angielskiego, który chodzi własnymi ścieżkami (brak angażu w brytyjskiej lidze). Jest dobry, zagraża tuzom, ale nikt nie traktuje go do końca poważnie.
Tomek jeździ jak papież
- Żeby wygrać najpierw musisz nauczyć się przegrywać - mówi po latach Tomek Gollob. W połowie lat 90-tych nie potrafi tej sztuki i przyznaje, że swego czasu jego największym wrogiem był on sam. Nie wytrzymuje presji w roli faworyta przed ostatnim jednodniowym finałem w Vojens, a także w trakcie Grand Prix w 1995 roku. Gollob wypada ze stawki, ale nie poddaje się. Szlifuje swoje umiejętności i charakter. Zaczyna jeździć w zachodnich ligach (szwedzka i angielska). Staje się coraz bardziej popularny. Wokół niego zaczyna kręcić się sportowy biznesmen Andrzej Grajewski i legenda polskiej piłki Zbigniew Boniek. Wiążą plany biznesowe z powrotem Tomka do Grand Prix. Żużlowiec ich nie zawodzi i wraca do cyklu. Obaj organizują Gollobowi pokaźne zaplecze finansowe. Dzięki zaangażowaniu Bońka debiutuje w angielskiej Elite League. - Takie osoby jak Zibi dodają mi otuchy i wiary we własne możliwości - twierdzi Tomek, który zdobywa pierwsze medale w SGP. Rośnie napięcie związane z oczekiwaniami zdobycia przez niego tytułu mistrza świata. Huczy o tym już nie tylko cała Polska, ale także zagraniczni eksperci, zawodnicy i media.[nextpage]Najbliżej jest w 1999 roku. We Wrocławiu po szaleńczej akcji na ostatnim łuku o błysk szprychy wyprzedza Jimmy'ego Nilsena. Wygrywa zawody i umacnia się na fotelu lidera. Stadion Olimpijski szaleje z radości. - Tomek jeździ jak papież - komentują kibice. - To moja firmowa akcja, którą najczęściej się chwalę - powie po latach. Występami Golloba w Grand Prix żyje cała żużlowa Polska. Ale z każdym tygodniem jest już tylko gorzej. Eskalacja pecha ma miejsce również we Wrocławiu. Na tydzień przed ostatnią rundą GP w Vojens przelatuje przez bandę i doznaje poważnych potłuczeń. Zaciska zęby i melduje się na duńskim torze. Na drodze po złoto staje mu twardziel nad twardzielami. "Super Swede", super profesjonalista - Tony Rickardsson rzutem na taśmę pokonuje Polaka. Zniecierpliwienie wzrasta. Teraz albo nigdy, chciałoby się powiedzieć przed sezonem 2000. Gollob wykupuje cały warsztat Rickardsona wraz z jego prawą ręką, Kanadyjczykiem Carlem Blomfeldem. Sezon zaczyna się wybornie. Leje wszystkich i wszędzie. W Grand Prix nie wytrzymuje ciśnienia. Notuje wykluczenia i defekty. Po trzech rundach jest dopiero czwarty. Gollob ma jednak sezon życia i straty jest w stanie spokojnie odrobić. Sezon życia i... życiowy pech. W drodze na turniej w Coventry doznaje obrażeń w wypadku samochodowym. Łamie obojczyk i marzenia o tytule pryskają jak bańka mydlana.
To już jest koniec?
Z nadejściem sezonu 2001 Gollob rezygnuje z ligi brytyjskiej, a także współpracy z Blomfeldem. - Wracam do sprawdzonych metod przygotowań i budowania formy - oznajmia. Nowe-stare podejście nie wróży nic dobrego. Machina marketingowo-sponsorska kurczy się. W Gollobie opada entuzjazm. Boniek z Grajewskim "nie pilnują" już tak blisko swojego pupilka. Organizację cyklu przejmuje angielska firma BSI i wprowadza wielki żużel na wielkie stadiony. Na okazjonalnych i sztucznie układanych torach Polakowi wybitnie nie idzie. - Nie przepadam za torami jednorazowymi, ale nie poddam się bez walki. Powinni zaprzestać organizacji na podobnych torach. Takie widowiska nie służą ani zawodnikom ani kibicom - komentuje zniechęcony. Jakby tego wszystkiego było mało jego ukochany klub Polonia Bydgoszcz przechodzi poważne problemy, w które zamieszany jest i Gollob. Trzydziestokilkuletni zawodnik musi dokonać ważnych zmian w karierze. Opuszcza Polonię Bydgoszcz i wędruje z bratem Jackiem do Tarnowa. Wkrótce zmienia silnik Jawy na włoskiego GM-a. - Tomek powinien dawno wrócić do GM-a, którego charakterystyka oddaje styl jego jazdy. Na czeskich Jawach nie mógł pokazać swoich wszystkich możliwości - komentują eksperci.
- Nie mam czasu i ochoty zastanawiać się nad tymi teoriami - ripostuje. W jego otoczeniu pojawia się nowa twarz. Najpierw jako prezes Unii Tarnów, a z czasem prawdziwy przyjaciel. Grzegorz Ślak - biznesmen z Rybnika, to on dokonał niemożliwego i wyrwał klan z Bydgoszczy. Młodszemu z braci pomógł wyprostować wiele spraw w sportowym i prywatnym życiu. - W tamtych czasach Tomek był niemalże bankrutem. Miał szereg kłopotów z którymi nie potrafił sobie poradzić - twierdzi Ślak. Tymczasem lat przybywa, a Polak wciąż z tym samym arsenałem broni i... błędów na trasie. Miewa momenty geniuszu, jak również dni zupełnej klapy. Miota się i walczy. Po tytuł mistrza świata sięgają nie tylko Tony Rickardsson, Mark Loram, ale i młodsi zawodnicy jak Nicki Pedersen i Jason Crump. W Grand Prix coraz częściej pojawia się wizja Golloba poza burtą rozgrywek. - Nic się nie stanie jak wypadnę. Nie nastąpi koniec świata - ucina plotki nt. zakończenia kariery. Ratuje go ulubiony bydgoski tor. Przy Sportowej jest prawdziwym królem i wygrywa cztery razy pod rząd. - On tu jest niesamowity. Przed zawodami można w ciemno wpisać Tomka jako zwycięzcę - powtarza co roku z niedowierzaniem Jason Crump.
W 2006 roku w SGP zajmuje dopiero ósmą pozycję. Powoli traci nadzieję na sukces w międzynarodowym towarzystwie. - Zawodnicy z zachodu mają od nas Polaków lepszy sprzęt i nie jesteśmy w stanie z nimi wygrywać w najważniejszych imprezach - twierdzi. Nie daje rady wygrać bydgoskiej rundy GP, po której na konferencji prasowej wywołuje sensację na temat swojej przyszłości w cyklu. - Nie wiem, być może odejdę. Przez zimę muszę wszystko przemyśleć, ale taki scenariusz nie jest wykluczony - mówił spokojnym głosem. Czyżby koniec?
Dwudziestolatek przed czterdziestką
- Dzień dobry - rzucił do mnie Tomek Gollob w ostrowskim kinie Komeda na I Gali Sportu Żużlowego. - Co mu się stało, że taki miły? - pomyślałem. Okazało się, że to nie koniec zaskoczeń tego marcowego wieczora. Podczas prezentacji wyszedł na scenę i powiedział nieco nieśmiele: - W tym roku chcę walczyć o tytuł mistrza świata. Sala wybuchła ogromnymi brawami, a na twarzy Tomka pojawił się uśmiech. Całe zdarzenie skrupulatnie zanotowałem w notatniku jako coś bardzo ważnego: pierwsza od wielu lat publiczna deklaracja Golloba walki o złoto. Co się stało, że akurat wtedy? Akurat wtedy Tony Rickardsson zakończył karierę. Przypadek? Nie sądzę. Szwed niczym pijawka wysyłał z Tomka energię do walki złoto. Polak starał się jak mógł, a ciągle wygrywał jego odwieczny rywal. Zimny jak lód, profesjonalny i niemal bezbłędny sześciokrotny mistrz świata, latem 2006 roku powiedział pas. Na wiosnę Tomasz ogłasza powrót do walki o najwyższe cele, a niedawno czarował o odejściu z cyklu. W wyobraźni Golloba znikła ściana nie do przebicia, którą wydawał się Szwed.
Jeśli Tomek Gollob jest w gazie i czuje, że może być najlepszy, to wiadomą sprawą jest, że... że musi się coś stać. Defekt, kontuzja, alergia, która "załatwiła" mu tytuł w 1997 roku, cios od Boyce'a, wypadek samochodowy, albo... katastrofa lotnicza. W drodze na czerwcowy mecz w Tarnowie awionetka, którą sterował ojciec Władysław gruchnęła o ziemię. Oprócz niego horror przeżył syn Tomek, Rune Holta i Wojtek Malak. Na szczęście wszyscy wychodzą cało z opresji. Reszta sezonu to mocowanie się z psychiką i powrotem do dawnej formy. - Nie zapominajcie, że jestem po bardzo ciężkim wypadku - powtarzał jak mantrę po każdym Grand Prix. - Dajcie mi trochę spokoju. Pozwólcie mi spokojnie pracować i nie wymagajcie samych trójek - tonował dziennikarzy.
W następnym roku zerwał z lotami na mecze do Tarnowa. Odmówił także Marcie Półtorak, bo do Rzeszowa równie daleko. Wybrał bliższe rejony Bydgoszczy i powędrował do Gorzowa. - Przekonała mnie wizja prezesa Władysława Komarnickiego - tłumaczył. Na inauguracji w Gorzowie tryskał humorem, a na torze jeździł niezwykle dojrzale i płynnie. Gołym okiem widać było, że zmienił swój szosowy styl jazdy na bardziej techniczny, a także wrócił do ulubionego niebieskiego koloru kevlaru. Symptomy na lepsze czasy okazały się potwierdzać w trakcie sezonu. W Gollobie następowała przemiana. Inaczej jeździł na trasie, wróciła motywacja i radość z jazdy.[nextpage]- Postaw na Golloba. On dziś wygra i zgarniesz kasę - mówię do Rafała Wilka przed turniejem młodzieżówki w Rawiczu. - Gollob? - powątpiewa Rafał. - To był zawsze jego tor - tym próbuję przekonać rzeszowskiego trenera, bo w przełamanie Golloba, to mi już na pewno nie uwierzy. Wilk obstawia kogoś innego. Jeszcze niewielu zauważa metamorfozę Tomka. Tymczasem w ostatnią sobotę kwietnia 2008 roku po raz pierwszy od zwycięstwa w deszczowej rundzie w Berlinie wygrywa zawody Grand Prix na obcym torze. W ogromnym deszczu - deja vu Berlin - okazuje się najlepszy w słoweńskim Krsko na otwarcie cyklu. Roztropnie dokonuje wyborów na torze i poza nim. Nie kombinuje, jak to bywało w przeszłości. Stawia na pierwsze pole i trzyma krawężnik w pierwszym łuku. W sumie z pola A wygrywa tego dnia cztery razy. Jeszcze lepiej jest na sztucznym torze w Kopenhadze. Przeprosił się ze sztucznymi torami i zwycięża w duńskiej jaskini lwa. Na dekoracji jest niezwykle rozluźniony. Tryby zaczynają zaskakiwać. Na koniec sezonu w Bydgoszczy znów fruwa i po siedmiu latach wraca na podium Grand Prix. - Czuję się jakbym miał dwadzieścia lat - krzyczał rozradowany do mikrofonu.
- Tomasz słynie z braku zdecydowania, ufności i pewności w swoich poczynaniach w sferze sprzętu. Prawdopodobnie nigdy już się nie zmieni. Ponadto jego jazda i płynność pokonywania okrążeń na niektórych obiektach, mobilizacja i skuteczność pozostawiają coraz więcej do życzenia. W przyszłym roku będzie miał 35 lat i trudno od niego oczekiwać choćby miejsca medalowego - napisałem w 2005 roku. Tymczasem cztery lata później był gościem z misją. Nakręconym i dojrzałym zawodnikiem. Brawurę, finezję i dynamikę połączył z wyrachowaniem i taktyką. Powrócił do szczytowej formy i doświadczał życia po życiu. Cóż takiego odmieniło styl jazdy Golloba? Ta zagadka pozostaje najbardziej frapującym pytaniem w historii żużla. Lider Stali Gorzów przestał odczuwać presję z zewnątrz. Sam dla siebie był motywatorem. Uwierzył w siebie i... wreszcie zaczął wierzyć innym, a dokładnie tunerom. Wątek współpracy zagranicznych majstrów z Gollobem można określić jako neverending story. Nieufny Tomasz nie potrafił stworzyć trwałego układu. Opinie w polskiej prasie o gorszym traktowaniu rodzimych żużlowców przez zachodnich mechaników nie pomagały w podejmowaniu decyzji. Wszystko odmienił przypadek. Kolega klubowy Peter Ljung odniósł kontuzję, a Polak zatroszczył się o opiekę nad Szwedem w szpitalu. W rewanżu Ljung polecił Gollobowi Jana Anderssona i odwrotnie. Tomasz wiedział, że czasu ma coraz mniej i zaryzykował. Efektem współpracy była koncertowa jazda w drugiej części sezonu 2009 i srebrny medal. - Obiecuję, że nie spocznę w staraniach aż zostanę mistrzem świata - uradowany i podekscytowany deklarował ważne słowa.
Szlakiem Mazurka
Dochodziła północ, a zawody dawno się skończyły. Ale na maleńkim stadionie we włoskim Terenzano wciąż było głośno i radośnie. Wszyscy skupili się w miejscu za bandą na drugim łuku, a dokładnie pod podestem, na którym usytuowane zostało plenerowe studio transmitującej zawody telewizji. Tam nowokreowany mistrz świata Tomek Gollob wciąż udzielał gorących wywiadów. Nikomu to nie przeszkadzało. W szampańskich nastrojach Polacy celebrowali słodkie chwile długo wyczekiwanego triumfu, który nastąpił wreszcie w 2010 roku. Od wiosny Tomasz jeździł jak w transie i prezentował mistrzowski żużel. Wedle prawideł musiał zmierzyć się z nieoczekiwanymi perypetiami. Tym razem były to rodzinne przepychanki z małżonką Brygidą, które rozdmuchały media. Wytrzymał ciśnienie, co było dobitnym dowodem, że opanował sztukę koncentracji. 25 września w Terenzano po kolejnym koncercie na torze mógł udzielać pierwszych wywiadów jako mistrz świata.
Gromada dziennikarzy cierpliwie okupowała rusztowanie telewizji. Zaczęła się walka na łokcie o zajęcie lepszego pole position, aby pierwszym dopaść naszego mistrza świata. Przypatrywałem się z boku. Odwróciłem się, a za mną stał Jerzy Buczak. Uznany fizjoterapeuta, który od lat współpracuje m.in. z reprezentacją Polski w piłce ręcznej. Rozpocząłem jeden z najciekawszych wywiadów, jaki miałem okazję przeprowadzić nt. budowania formy w profesjonalnym sporcie. Z każdym słowem Buczaka otwierały mi się oczy. Układanka pt. powrót Tomka Golloba na szczyty nabierała coraz pełniejszego obrazu. - Współpracę rozpoczęliśmy przy okazji Pucharu Świata w Lesznie w 2007 roku, a następnie Tomek zaproponował stałą współpracę. Przenosiny do Gorzowa ułatwiły nam kontakt - opowiadał Buczak, a ja w myślach układałem pasujące do siebie klocki: zawody w Lesznie były przełomowym momentem, nastąpił progres i zmienił styl jazdy, a więc dlatego przeszedł do Gorzowa - rachowałem.
Dwa tygodnie później odbyła się koronacja. Oczywiście w Bydgoszczy i oczywiście jak to bywa w przypadku Tomka z przygodami. Na podium wskoczył kuśtykając na jednej nodze, wskutek świeżej kontuzji na motocrossie. Z dwudziestu tysięcy gardeł popłynął najpiękniejszy Mazurek Dąbrowskiego, który prowadził Tomka i jego fanów przez wszystkie zakręty wspólnej przygody. Na ostrych wirażach wiejskiego toru Abensberg, poprzez stadion Marketa w Pradze i nachylone łuki Odsal w Bradford, gdzie fiknął efektownego kozła, czy wreszcie pod wieżą telewizyjną w Berlinie, skąd przemoknięci i przemarznięci, ale szczęśliwi kibice wracali z Tomkiem do Polski. Finał mógł być tylko tam, gdzie "Chudy" wygrywał niezliczoną ilość razy, gdzie Władek ze śmiesznym bąblem na głowie... gdzie wszystko się zaczęło, a teraz w Warszawie dopiszmy ostatni akapit bestselleru...
Grzegorz Drozd
faktycznie Tomasz Golob wyprzedzil naszych rodakow wyprzedzil ich o ere , ale na arenie miedzynarodowej byl poprostu jednym z wielu wyroznia Czytaj całość
Zapraszam:)
http://www.sportowefakty.pl/kibice/6594/blog/7961/speedway-grand-prix-warszawa