Damian Gapiński: Stop żużlowym bandytom

Nicki Pedersen przekroczył kolejną granicę. Przyzwolenie ze strony żużlowej centrali może się skończyć tragedią nie tylko na torze.

Żużel to sport sam w sobie niebezpieczny. Nie potrzebuje osób, które swoim zachowaniem na torze i poza nim rodzą kolejne zagrożenia. Ostatnia kolejka rozgrywek ligowych obfitowała w dużą liczbę pasjonujących biegów, w których zawodnicy zachowywali się wobec siebie fair play. Choć walczyli "na łokcie", to prawie żaden z nich nie złamał przepisów. Niestety po raz kolejny zły przykład dał Nicki Pedersen.
[ad=rectangle]
Duńczyk to jeden z najlepszych żużlowców na świecie. Nikogo nie trzeba przekonywać o jego sportowych umiejętnościach. Dlatego tym bardziej niezrozumiałe jest jego zachowanie na torze. Będąc od lat zawodnikiem szybkim, potrafiącym wyjść z każdej opresji, jednocześnie nagminnie łamie zasady fair play. Jako jedyny niemalże w każdej walce nie zostawia przeciwnikom miejsca pod bandą. Ba! Oni wiedzą, że tego miejsca nie zostawi. I o to mają do niego od lat pretensje.

Tutaj nie chodzi o to, że Pedersen jest generalnie nielubiany, o czym świadczy reakcja kibiców na stadionach żużlowych. Tutaj chodzi tylko i wyłącznie o to, że swoim zachowaniem stwarza zagrożenie kolegom z toru. I to jest okoliczność, która nie może być tolerowana. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z zawodnikiem światowej klasy, od którego powinniśmy wymagać więcej.

Jest grupa osób, które bronią Duńczyka. Charakteryzuje je głównie to, że aktualnie z nim współpracują i obowiązuje ich zasada lojalności. Wybaczają mu jego występki, bo jednego nie można mu odmówić - jest skuteczny. Ta skuteczność nie może jednak po drodze zostawiać "ofiar". Jest tolerowana tylko i wyłącznie dlatego, że (na szczęście) jego jazda nie doprowadziła to tragedii. Nie trzeba chyba nikomu przypominać, jak jeszcze niedawno w leszczyńskiej drużynie dochodziło do spięć, bo Pedersen potrafił "wywieźć" także kolegów z pary. Konflikt udało się zażegnać dopiero Adamowi Skórnickiemu. Przy okazji wymyślono teorię, że trzeba nadążać za Duńczykiem, wtedy nie będzie faulował.

W niedzielę Pedersen przekroczył kolejną granicę. Najpierw skosił dwóch zawodników (gwoli ścisłości należy dodać, że drugi faul był wynikiem pierwszego kontaktu). Kamery NC+ zarejestrowały także, jak Duńczyk kopie menedżera KS Toruń - Jacka Gajewskiego. Grupa obrońców tłumaczyła, że Gajewski sprowokował zawodnika Byków, wchodząc w okolice jego boksu. Oczywiście, że tak było i menedżer toruńskiej ekipy zapewne poniesie konsekwencje za złamanie Regulaminu Organizacyjnego DMP, który mówi o granicach parku maszyn dla drużyny gospodarzy i gości. Za ten czyn może dostać naganę lub karę finansową od 1 do 15 tysięcy złotych. Rozumiem uniesienie Gajewskiego. Nie spotkałem menedżera, który nie miałby zastrzeżeń do jazdy Duńczyka. Dodatkowo w szpitalu miał już jednego zawodnika, a na torze leżało kolejnych dwóch. Zaznaczyć również należy, że Gajewski nie rzucił się z pięściami na Pedersena. Ten drugi odpowiedział zaś kopniakiem.

Pedersen nie ma prawa tak zachowywać się na torze. To tak jakby żołnierz na wojnie strzelał na oślep, a zabicie swojego kolegi z armii tłumaczył, że przecież jest wojna. Trzeba uważać kogo i jak się atakuje. Nie ma winy zawodnika, jeżeli do upadku dochodzi w ferworze walki, a obie strony jadą z wzajemnym szacunkiem dla siebie. Zawodnik jest winny kiedy nie gra fair wobec przeciwników, gdyż z założenia ogranicza ich pole manewru, narażając tym samym na niebezpieczeństwo. To bandyctwo, czyli napad na przeciwnika. Takich praktyk (nie tylko w wykonaniu Duńczyka - ale każdego żużlowca) nie można tolerować. W tym miejscu warto powrócić do dyskusji na temat dyktowania warunków jazdy na torze. Nadal jestem przekonany, że prowadzący nie ma prawa stwarzać zagrożenia dla rywali z toru. Ta uwaga nie dotyczy jedynie Pedersena. Padło na niego, bo to on był "bohaterem" kolejki, ale taką samą miarą należy mierzyć wszystkich - niezależnie od nazwiska i liczby medali.

W tej sytuacji nie bez winy jest również Jason Doyle. Zdjęcia naszego fotoreportera (na dole tekstu) nie pozostawiają wątpliwości, że stosował on również zagrania nie fair. W tym miejscu warto się zastanowić, czy niezauważone przez sędziego zagrania nie fair, nie powinny być przedmiotem późniejszej analizy właściwych organów i stanowić podstawę do wymierzenia kary nawet po zakończeniu spotkania. Doyle chciał wykazać się cwaniactwem, ale nie usprawiedliwia to Nickiego Pedersena. Sposób, w jaki wszedł w łuk i zaatakował przeciwników dawał pewność, że dojdzie do upadku. Powstawało tylko pytanie, jak poważne będą konsekwencje.

Pedersen musi być ukarany. Za faul na zawodnikach KS Toruń już poniósł karę - dostał czerwoną kartkę (brawa dla sędziego Proszowskiego!). Powinien jednak dostać jeszcze jedną karę - za zachowanie w parkingu. Wiedząc, że od lat jemu (i kilku innym czołowym zawodnikom) prawie wszystko wolno, pozwolił sobie na kolejne złamanie przepisów i przekroczenie granicy. Dziwię się do dzisiaj, że Greg Hancock za napaść na Pedersena został potraktowany tak ulgowo.

Za to przewinienie grożą Duńczykowi kary finansowe do 50 tysięcy złotych, zawieszenie na pół roku, a nawet dyskwalifikacja. O ewentualnej karze zadecyduje Komisja Orzekająca. Jedno wiem na pewno. Ta kara powinna spowodować, że już nikt więcej nie rzuci się w parkingu na kogokolwiek i nie będzie siłą fizyczną zastępował siły argumentów. Napaść fizyczna na kogokolwiek podczas sportowego wydarzenia, to zwykłe bandyctwo.

Nicki Pedersen to jeden z najlepszych zawodników w historii. Mam ogromny szacunek dla jego osiągnięć. Problem w tym, że on nie ma szacunku dla rywali na torze i poza nim, a na to przyzwolenia być nie może.

Jason Doyle kontra Nicki Pedersen. Foto: Michał Szmyd
Jason Doyle kontra Nicki Pedersen. Foto: Michał Szmyd
Jason Doyle kontra Nicki Pedersen. Foto: Michał Szmyd
Jason Doyle kontra Nicki Pedersen. Foto: Michał Szmyd
Źródło artykułu: