WP SportoweFakty: Piotrek Pawlicki powiedział w ostatnią niedzielę: Toruń zaskoczył nas torem, ale my możemy zrobić w rewanżu to samo. Unia szykuje coś, czego do tej pory nie oglądaliśmy?
Adam Skórnicki: Na pewno nie chcielibyśmy, by torunianie czuli się u nas jak w domu, ale myślę, że nie będziemy tu szykować jakichś niespodzianek. Poza tym to nie do końca tak, że to gospodarz decyduje zawsze o tym jaka jest nawierzchnia.
Ma pan na myśli komisarza toru? Jan Krzystyniak mówił ostatnio o tym, że Unia nie mogłaby przygotować z tego powodu mocno przyczepnej nawierzchni.
- W zasadzie przez ostatni rok czasu nikt do naszego toru nie miał zastrzeżeń. Mamy na tyle wyrównany skład, że nie powinniśmy szukać innych ulepszeń, by wygrać niedzielne spotkanie. Przede wszystkim mamy sobie nie przeszkadzać.
Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że porażka ośmioma punktami to jak wynik 1:2 w futbolu? Stratę tę można stosunkowo szybko zniwelować w spotkaniu rewanżowym.
- Nie jestem do końca znawcą futbolu, ale myślę, że rzeczywiście coś w tym jest. Ta bramka na wyjeździe powoduje, że nic nie jest stracone. Jesteśmy na półmetku i przed nami jeszcze piętnaście wyścigów. Wiemy o co jedziemy i tę stratę postaramy się odrobić.
Musi być pan przed rewanżem dobrym psychologiem. Patrząc na pierwszy mecz w Toruniu, pana zawodnicy wyglądali na spiętych. W rundzie zasadniczej wygrywali, jadąc na zdecydowanie większym luzie.
- Ale nie ma się tu czemu dziwić. Ciężko jeździ się w momencie, gdy pełni się rolę faworyta. Czasem rzeczywiście odbija się to na wynikach i postawie zawodników. Największy stres jednak już opadł. Tak jak powiedziałem, pierwsza bramka na wyjeździe została zdobyta. Teraz czeka nas rewanż. Można powiedzieć, że jest to mecz, na który nasi zawodnicy przygotowywali się cały sezon.
Czesław Czernicki, z którym rozmawialiśmy dziwi się, że Adam Skórnicki stawia na Tomasa H. Jonassona. Jego zdaniem ten wybór jest irracjonalny, a w niedzielnym meczu powinien pojechać Tobiasz Musielak. Jak do tych słów może się pan odnieść?
- Cieszę się z tych słów, ale pytam, czy trener Czernicki prowadzi drużynę i decyduje o składzie?
To pan odpowiada za drużynę i jest ze swoich decyzji rozliczany. Inni mogą sobie mówić.
- No właśnie. Wracając do sytuacji Tobiasza, zawodnikowi na pewno ciężko jest ją zrozumieć. Stać go na lepszą jazdę. Weźmy tylko pod uwagę to, że w tym roku nie wszystko układa się po jego myśli i ma pod górkę, choćby z powodu kontuzji. Biorąc to pod uwagę, przeprawia się przez ten ciężki teren i tak nie najgorzej. Nie tylko on sam, ale i wielu z nas chciałoby, żeby wyglądało to lepiej, ale nie da się zrobić naraz trzech kroków do przodu.
Torunianie przyjeżdżają do Leszna bez zawieszonego Kacpra Gomólskiego. To rzeczywiście tak duże osłabienie?
- Gdyby ta sytuacja miała miejsce przed zawodami w Toruniu, byłoby to na pewno osłabienie. Ale czy jest tak przed meczem w Lesznie? Na wyjeździe wygląda to nieco inaczej. Można w to miejsce wstawić zawodników, którzy w danym momencie jadą dobrze i wtedy brak Gomólskiego nie będzie tak odczuwalny.
Dla Unii liczy się tylko złoto? Powiedział pan wcześniej, że inne miejsce na zakończenie sezonu będzie porażką.
- Można podzielić ten sezon na etapy i powiedzieć, że na razie odnieśliśmy sukces. Wiemy jednak o co gramy. Może moje słowa brzmią groźnie, ale tak to będzie wyglądało. Interesuje nas złoto i każdym innym miejscem będziemy rozczarowani. By to osiągnąć, wcześniej parę kroków trzeba jednak wykonać.
Zgodzi się pan zapewne, że patrząc na rundę zasadniczą, Unia w stu procentach zasłużyła na miejsce w finale?
- Może i tak, ale to jest właśnie piękno sportu. Czasem dzieją się rzeczy nieprzewidywalne i faworyt po prostu odpada. Nasza rywalizacja z torunianami jest na wyjątkowo wyrównanym poziomie. W takiej sytuacji nawet małe szczęście może dużo zmienić i zadecydować o losach półfinału.
Rozmawiał Michał Wachowski
Trwa sprzedaż biletów na finał SEC w Ostrowie Wlkp. - KLIKNIJ TUTAJ i przejdź na stronę sprzedażową!