Erik Gundersen urodził się 8 października 1959 roku w duńskim Esbjergu. Przez wielu określany był jako jeden z geniuszy tego sportu. Świadczyć o tym miały m.in. trzy złote i jeden srebrny medal mistrzostw świata, które posiadał na swoim koncie w wieku zaledwie 30 lat. A łatwej konkurencji nie miał. Sama Dania dominowała na światowych torach.
- Mieliśmy wtedy grupę 5-6 zawodników, którzy zdominowali tę dyscyplinę sportu. Byliśmy niesamowitą generacją, która przez dekadę zapewniła Danii największe sukcesy - mówił Gundersen w rozmowie z WP SportoweFakty w 2020 roku.
ZOBACZ WIDEO: Jest stanowczym zwolennikiem KSM. "Moim zdaniem już się o tym rozmawia"
Swojej zdobyczy medalowej nigdy nie powiększył. Niespełna rok po trzecim mistrzowskim tytule miał koszmarny wypadek w trakcie drużynowego czempionacie. W jednym z wyścigów wygrał start i objął prowadzenie, ale na pierwszym wirażu wpadli w niego Lance King i Jimmy Nilsen. undersen przekoziołkował i fatalnie upadł na głowę. Na dodatek chwilę później uderzył go jeszcze motocykl Brytyjczyka, Simona Crossa.
- Ten wypadek zakończył moją karierę. To był pierwszy wyścig finału DMŚ w Bradford. Wszystko wydarzyło się na pierwszym wirażu. Byłem pierwszy i nagle poczułem uderzenie. Upadłem na tor. Potwornie mocno. Na tyle, że złamałem kręgosłup. Z wypadku pamiętam to jak leżałem na torze, jak lekarze udzielali mi pomocy. Później dopiero mam wspomnienia ze szpitala, kiedy obudziłem się po tygodniu od wypadku - wspominał tamten dzień Gundersen w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Wszyscy czterej uderzyliśmy w siebie na pierwszym wirażu i zostałem na torze, nie mogąc złapać oddechu. Miałem wcześniej wiele kraks, ale tym razem było zupełnie cicho. Leżałem, wpatrując się w tor, próbowałem zaczerpnąć powietrza i nie mogłem. Chciałem krzyczeć o pomoc, a nie byłem w stanie. Zakrztusiłem się własnym językiem - mówił z kolei na łamach "Speedway Star".
- Miałem niepełne złamanie pierwszego i drugiego kręgu szyjnego - tuż pod czaszką. Zwykle takie urazy kończą się śmiercią. Gdyby to było pełne złamanie, nie miałbym szans - tłumaczył. - Założono mi metalowy pierścień wokół czaszki i obciążnik 3,5 kg, by utrzymać odłamane części kości w odpowiedniej pozycji. Spędziłem tak siedem tygodni. Potem odzyskałem trochę czucia w lewej stronie ciała. Ważyłem 45 kilogramów, byłem skóra i kości - wspominał.
Duńczyk nie poddał się w walce o powrót do zdrowia. I choć los go nie oszczędził, to nie obraził się na czarny sport. Jak sam zauważył - nie zamierza marnować czasu na negatywne myślenie, bo zawsze może kontrolować swój los. Został trenerem młodych zawodników i radzi sobie on w tym równie dobrze, co w czasach, kiedy sam jeździł w lewo.
To pod jego okiem zaczynali swoje kariery m.in. Michael Jepsen Jensen, Mikkel Michelsen, Anders Thomsen, Hads Hansen, Frederik Jakobsen czy Mikkel Bech, którzy dominowali w klasie 80cc. A to właśnie tam Gundersen ma najwięcej swoich podopiecznych.
W ostatnich latach nie brakuje kolejnych Duńczyków, którzy dominują na mini torach. Po złote medale mistrzostw świata sięgali m.in. Benjamin Basso (2016), Stian Nielsen (2017), Bastian Pedersen (2019), Mikkel Andersen (2021), Villads Pedersen (2023),
- Wierzę, że doczekamy się kolejnego mistrza świata. Wśród młodzieży, którą szkolę, są niesamowicie utalentowani chłopcy. Kilka lat i znów możemy być potęgą - mówił Gundersen. Dania na złoto Grand Prix czeka od 2008 roku, kiedy to triumfował Nicki Pedersen. To także on był autorem dwóch poprzednich tytułów - w 2007 i 2003 roku.