W tym sezonie byliśmy już świadkami wielu dramatów zawodników. W czerwcu poważnej kontuzji nabawił się Jarosław Hampel, który podczas półfinału Drużynowego Pucharu Świata doznał złamania kości udowej i w tym momencie tegorocznego rozgrywki zostały dla niego zakończone. W fatalnych kraksach uczestniczyli także Mariusz Puszakowski, Rory Schlein, czy Lewis Kerr. Najbardziej tragiczny w skutkach okazał się upadek Darcy'ego Warda z Zielonej Góry. Teraz Australijczyk walczy o to, by w jak największym stopniu powrócić do sprawności ruchowej.
Zawsze przy okazji, gdy zawodnicy łamią kości bądź trwale w dużym stopniu tracą zdrowie, rodzą się debaty na temat bezpieczeństwa. Przyczyn wypadków upatruje się w sprzęcie, złym przygotowaniu toru, czy ułańskiej fantazji samych żużlowców. Do niedawna największym problemem były tłumiki, które powodowały, że zawodnicy tracili kontrolę nad motocyklem. Od tego sezonu wprowadzono zmiany w stosowanych układach wydechowych.
Zdaniem Artura Mroczki, obecne tłumiki także mają wpływ na to, że liczba upadków jest spora. - Myślę, że tłumiki, które teraz weszły spowodowały, iż wszyscy wzięli sobie do serca, że można jechać bardziej agresywnie. Z tego biorą się upadki. W tamtym roku mieliśmy upadki przez tłumiki, mimo że się je kontrolowało i uważało. Teraz ta kontrola jest mniejsza, jedzie się na "full" i są upadki z samej jazdy. Wynikają one czy to z błędów zawodników, czy torów - przekazał reprezentant Unii Tarnów.
Mroczka ostatnio sam mógł się przekonać, co to znaczy jeździć na wymagającym torze. W niedzielę po opadach deszczu w Częstochowie, nawierzchnia stała się grząska i samodzielne pokonywanie łuków sprawiało wiele trudności. Nie było mowy o jakiejkolwiek rywalizacji. Zawody ostatecznie przerwano, ale i tak stało się to dopiero po groźnie wyglądającym upadku Damiana Dróżdża.
- Sędzia z wysokości wieżyczki widział, co to było za ściganie. Jadący sam Maciek Janowski nie dawał sobie rady. Były upadki, sami się zawodnicy przewracali, ale najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. Dobrze, że sędzia przerwał ten mecz. Wygląda na to, że mamy mądrych sędziów i oby pozostali wzięli przykład z tego arbitra. Liczę, że w następnych meczach i sezonach będą oni dla nas robić dobrą robotę, żebyśmy my nie musieli się zabijać na tych torach. Finały dopiero się zbliżają. Pojechaliśmy ile się dało, sędzia ocenił, że więcej nie można, powiedział stop i tak to powinno wyglądać - skomentował wychowanek grudziądzkiego klubu.
Rozsądkiem kierował się nie tylko arbiter tej rywalizacji, Krzysztof Meyze, ale także zawodnicy i kierownictwa obu zespołów, mimo że dla wrocławian mecz układał się dobrze. - Tak naprawdę to wrocławska strona też widziała co się dzieje. Trener Baron przed przerwaniem zawodów sam powiedział, że jemu nie zależy na wyniku, bo widzi co się dzieje i chce mieć zdrowych zawodników w swojej drużynie. Spotkały się dwie drużyny kierujące się zasadami fair-play. Tu nikomu na takim torze nie zależało na wyniku. Gdyby owal był normalny, trzymalibyśmy gaz i ścigalibyśmy się do ostatnich metrów. Cieszymy się, że sędzia podjął słuszną decyzję i przerwał mecz - oznajmił Mroczka w rozmowie z WP SportoweFakty.
Powtórkę półfinału Betard Sparty Wrocław z Unią Tarnów na torze w Częstochowie zaplanowano na czwartek, na godzinę 19:30. Miejmy nadzieję, że nie będziemy świadkami wypadków, tylko emocjonującego widowiska. Wyrównany zespół Jaskółek już niejednokrotnie w tym sezonie pokazywał swoją siłę na wyjazdach, mimo że przed sezonem nie był zaliczany do faworytów. - To wynika z tego, że klub w Tarnowie jest ułożony. Panuje u nas spokój, każdy ma czas na swoją pracę, wykonanie jej i to daje wyniki. Cieszę się, że jestem w Unii - zakończył Artur Mroczka.
Trwa sprzedaż biletów na finał SEC w Ostrowie Wlkp. - KLIKNIJ TUTAJ i przejdź na stronę sprzedażową!