WP SportoweFakty: Jakby pan podsumował mijający sezon? Czy jest pan zadowolony z jego przebiegu? Co by pan zmienił, poprawił, jeśli byłaby taka możliwość?
Jakub Jamróg: Ogólnie ocena jest na minus. Zawsze mam ambitne cele i chciałem żeby ten sezon był dużym krokiem na przód. To co chciałbym zmienić, gdybym mógł, to zawirowania z Anglią, które pojawiły się na początku sezonu. Oferta wyskoczyła jak Filip z konopi. Miałem praktycznie trzy dni żeby się zorganizować i tam jechać. Wszystko było na wariata, nie miałem tam jakiejś większej pomocy. Anglia rządzi się swoimi prawami. Te czynniki przełożyły się na złe wyniki, na psychikę, gdzieś się to odbijało czkawką przez około dwa miesiące w Polsce. Później udało mi się wrócić do właściwego rytmu. Na pewno plusem jest to, że ustabilizowałem swoją formę, bo w ubiegłym sezonie może miałem więcej lepszych występów ale też sporo tych słabszych, gdzie zdobywałem trzy punkty. W tym roku najniższy wynik jaki udało mi się zdobyć, to sześć punktów. Dlatego myślę, że jakaś stabilizacja była zachowana. Wszystko dzieje się po coś. Ostatnio dużo o tym wszystkim myślałem. Staram się już skupić na kolejnym sezonie. Chociaż zostało mi jeszcze, jak dobrze pójdzie, pięć turniejów. Także mam czas na to by przetestować jeszcze kilka rzeczy i dobrze pojechać w tej końcówce.
Poza takim wąskim podsumowaniem chciałabym pana prosić o spojrzenie z szerszej perspektywy. Od otrzymania licencji w 2009 minęło już sześć lat. Oczywiście przed panem jest jeszcze wiele lat jazdy. Ale patrząc na pana wiek, te sześć lat to jedna czwarta pańskiego życia. Podczas tych lat wiele się wydarzyło. Jak pan oceni ten czas?
- Oceniam ten czas bardzo pozytywnie. Myślę, że małymi kroczkami wszystko idzie do przodu. Co prawda moja kariera nie rozwija się tak dynamicznie jak u innych zawodników, gdzie niektórzy w wieku juniora starają się o Grand Prix. Niestety u mnie się to wszystko późno zaczęło. Może jest to wynikiem tego, że byłem sam, wszystko brałem na klatę. Od rodziców miałem wsparcie mentalne, a rozmowy z prezesami prowadziłem sam już od 16 roku życia. Ale jestem zadowolony z tego co miałem. Wierzę, że jeszcze kiedyś zawitam do ekstraligi. Takie mam cele, plany i marzenia.
W barwach Orła występuje pan od 2012 roku. Czy zostaje pan w Łodzi na kolejny sezon?
- Były już wstępne rozmowy, padały szczegóły kontraktu. Wola moja jest, prezesa też. Czekamy teraz na regulamin i na kształt rozgrywek, ponieważ jest jeszcze sporo spekulacji co do tego jak ma to wyglądać. Wiedza ta jest potrzebna by sprecyzować kontrakt. Także wszystko jest na dobrej drodze. Jednak na ten moment nie mogę jeszcze niczego zagwarantować, nie mogę niczego wykluczać. Żużel jest sportem dynamicznym i zawsze może się coś zmienić. Chciałbym zostać w łódzkiej drużynie, bo przyświeca mi ta idea walki o awans, stadion. Orzeł Łódź jest bardzo ułożonym klubem. Na razie wszystko jest na dobrej drodze żebym został w niebiesko-białych barwach na kolejny sezon.
Jest pan zawodnikiem, który miał okazje występować w Nice PLŻ i PGE Ekstralidze. Jak bardzo od siebie różnią się te ligi? Jak pan ocenia rywalizację w Nice PLŻ?
- Liga cały czas idzie do przodu, poziom się zwiększa. Na szczęście sobie z nim radzę, odnajduję się i osiągam dobre wyniki. Chociaż nieraz, gdy w zimie czytam jakie "nazwiska" będą jeździły w pierwszej lidze, to człowiek się może przerazić. Oczywiście stricte teoretycznie, bo nie można do końca oceniać rozgrywek po nazwiskach, że ktoś zdobędzie tyle czy tyle punktów. Ale jak patrzymy na rozpiskę zawodników, którzy pojawiają się w Nice PLŻ, to co roku są to coraz większe nazwiska. Mamy teraz chociażby przykład w Grudziądzu. Wiadomo, że są spekulacje, może wcale nie pojadą w pierwszej lidze, ale jeśli tak się zdarzy, to mają skład bombowy jak na te grupę rozgrywek. Podsumowując poziom wzrasta, a ja na szczęście sobie z nim radzę.
Podczas Nice PLŻ jest mało spotkań. Myśli pan, że podwojenie meczów byłoby dobrym rozwiązaniem?
- Prezesi na pewno obawiają się kosztów. Jednak my wolimy włożyć w to wszystko dwa razy więcej pracy i jeździć, a nie szukać na siłę jazdy poza Polską. Przykładem jest Anglia, gdzie jeżdżą podwójną ligę, mecz-rewanż, mecz-rewanż. Dzięki temu mogą dużo jeździć. Mają dwadzieścia osiem meczów, do tego play-offy. Żyć nie umierać! Myślę, że gdyby zrobić sondę wśród kibiców, to dziewięćdziesiąt procent też będzie za tym optowała. Kibic musi mieć kontakt z żużlem, wtedy się bardziej wciąga w ten sport, a nie, że spotkanie jest raz na miesiąc. Całe środowisko jest za tym żeby było więcej meczów.
W ubiegłym roku podbił pan Argentynę. Jaki kierunek w tym roku?
- Wyruszam na drugi koniec świata. Jednak tym razem tylko turystycznie. Nie będę tego wyjazdu łączył z żużlem. Zamierzam kiedyś wrócić do Argentyny. Mam tam duże grono znajomych. Gdy słyszę w różnych rozgłośniach radiowych hiszpańskie piosenki, których słuchałem podczas pobytu w Argentynie, to aż łezka się w oku kręci. Przeżyłem tam wspaniały czas i za rok, dwa, może za trzy lata zamierzam tam wrócić. Na razie jednak chce ustabilizować swoją formę, skupić się na sezonie. Także planuję krótkie, dwutygodniowe wakacje i od grudnia ciężka praca.
Nie udała się przygoda z występami w Anglii. Jakie wnioski wyciągnął pan po tej sytuacji? Czy dalej zamierza pan powalczyć o Wyspy? A może przyświeca inny kierunek?
- Przyświecają mi wszystkie kierunki. Kocham ten sport, jest to moja pasja i sposób na życie. Chce jeździć wszędzie gdzie się da. Oferta z Anglii pojawiła się może w najmniej odpowiednim momencie. Anglia to inne warunki, a ja nie miałem obok siebie człowieka, który miałby doświadczenie z tą ligą, pomógłby mi się przełożyć. W Anglii jak my to mówimy nie dało się skręcić, wszystko szło prosto. Trzeba inaczej się przygotować, zapewnić inne silniki. Przez te moje potknięcia dużo się nauczyłem, zrozumiałem o co chodzi w żużlu angielskim. Zdziwiło mnie zachowanie Coventry Bees, ponieważ z tego co się obserwuje, to w tej lidze kluby dają minimum siedem, osiem meczów aby zawodnik mógł się rozjeździć. Nawet jeśli przywozisz same zera, to otrzymujesz szansę. Klub z Coventry miał sponsora, presję na wynik. Gdy tam przyjechałem było duże ciśnienie na zdobycie mistrzostwa, być może dlatego poczynili wobec mnie taki ruch, a nie inny. Zamierzam zacząć współpracę z menadżerem znanym w świecie żużlowym. Trochę uciekałem od tego, bo przerażały mnie ich stawki i żądania. Teraz jednak wiem, że bez menadżera ani rusz. Liczę na to, że gdy uda mi się podjąć taką współpracę będę mógł regularnie jeździć poza Polską.
Rozumiem, że nie zdradzi pan jeszcze nazwiska menadżera?
- Nie, jeszcze nie zdradzę nazwiska. W tym tygodniu będę prowadził jeszcze rozmowy.
W niedzielę na stadionie łódzkiego Orła odbędzie się Speedway Show. Kibice będą mogli wejść na ten mecz za darmo. Co pan sądzi o takich otwartych imprezach? Czy jest to dobra okazja do promocji tej dyscypliny?
- Myślę, że na pewno pomaga to w promowaniu żużla. Z pewnością przyjdzie dużo osób, ponieważ łódzcy kibice są spragnieni tego sportu. Dawno nie było ligi, bo jest mało meczów w sezonie. Rozgrywki są tak ułożone, że czasami wypada jeden mecz w miesiącu. Uważam, że jest to super pomysł i wszystkie kluby powinny organizować takie spotkania. W tym wszystkim chodzi przede wszystkim o promocje tego sportu ale jest to jednocześnie ukłon w stronę kibiców, podziękowanie za cały sezon.
Jak pana forma przed tym meczem? Wypadek podczas meczu w Gnieźnie wyglądał dosyć poważnie.
- Jest już wszystko w porządku. Moja kontuzja bardziej doskwierała mi chodząc po parkingu niż jeżdżąc po torze. Witałem się lewą ręką, ponieważ uściśnięcie prawej dłoni wywoływało grymas na mojej twarzy. Jednak nie było problemu ze ściskaniem przeze mnie manetki. Od dłuższego czasu nie ma śladu tej kontuzji podczas mojej jazdy na motocyklu. Forma myślę, że jest. Jeszcze na koniec czeka mnie kilka turniejów i chce się na nich zaprezentować z dobrej strony. Nie ukrywam, że parę rzeczy chce sobie jeszcze przetestować, więc nie mogę być pewny swoich wyników. Chociaż mogę zagwarantować, że będę się starał aby wypaść jak najlepiej.
Wiem, że planuje pan poddać się operacji wyjęcia śrub z kręgosłupa. Czy jest już zaplanowany termin? Jak długo po tej operacji będzie pan wracał do zdrowia?
- Operacja jest planowana na drugi dzień po ostatnim turnieju, w którym będę brał udział. Myślę, że będzie to po 11 października. Jestem już umówiony z doktorem Andrzejem Maciejczakiem z Tarnowa, który mnie wcześniej operował, że 12 października stawiam się w szpitalu. Myślę, że nie uda mi się wyjść zaraz po operacji, ponieważ będzie się ona odbywała w pełnej narkozie. Ale już na drugi dzień planuję opuścić szpital. Następnie przez minimum dwadzieścia dni będę musiał uważać, nie wykonywać ciężkich prac, nie uprawiać sportów ekstremalnych.
W listopadzie wyruszam na wakacje, a od grudnia zabieram się do ciężkiej pracy i przygotowań do sezonu. Także wszystko jest dokładnie zaplanowane.
Wszystko jak w zegarku. Wiem, że pan nurkuje, chodzi po górach. Czy podczas wakacji będzie pan spędzał czas aktywnie, uprawiał jakiś ekstremalny sport?
- Uprawiając sporty ekstremalne podczas wakacji rekompensuję sobie brak meczów. Jeśli ich liczba byłaby większa, to adrenalina utrzymałaby się na pewnym poziomie i może wtedy potrzebowałbym takich typowych dni spędzonych w domu, w gronie rodziny. Aczkolwiek myślę, że jesteśmy trochę wariatami i lubimy takie rzeczy. Mamy z narzeczoną w planach skok ze spadochronem, od dwóch tygodni chodzę na profesjonalny kurs nurkowania. Za dwa dni otrzymam certyfikat, a podczas wakacji będę mógł jako licencjonowany nurek spełniać tę pasję.
Rozmawiała Agnieszka Rutkowska