Zbigniew Fiałkowski: Chcemy po roku wrócić do trzech lig

- Nadal uważamy, że trzy ligi są optymalne dla polskiego żużla i chcemy wrócić do tego systemu w 2017 roku - mówi członek GKSŻ Zbigniew Fiałkowski.

WP SportoweFakty: W końcu doszło do połączenia lig. Dlaczego jednak dopiero teraz?

Zbigniew Fiałkowski: Po pierwsze, wynikało to z terminów, które określa regulamin. Wnioski licencyjne można było składać do 7 grudnia, a była jeszcze kwestia odwołań i w tym przypadku data 21 grudnia. Musieliśmy poczekać aż te terminy miną. Tak się stało i robiliśmy, co w naszej mocy, by jak najszybciej zaprosić prezesów na spotkanie, które odbyło się we wtorek w Poznaniu. Przyjechali wszyscy poza Krosnem, które wyznaczyło przedstawiciela. Nie było też reprezentanta Lokomotivu Daugavpils. Kluby jednogłośnie powiedziały, że chcą wyjechać z tego spotkania z konkretami.

Liga zostanie podzielona na dwie grupy. Dlaczego to było bardziej optymalne rozwiązanie od jazdy każdy z każdym bez podziału?

- Omawiane były dwa scenariusze. Pierwszy zakładał połączenie lig i podzielenie ich na dwie grupy. Drugim była jazda każdy z każdym. Wtedy byłoby ponad 20 meczów. W drugim przypadku potrzebowalibyśmy ponad 20 terminów. Byłoby bardzo ciężko je znaleźć. Musielibyśmy w zasadzie za każdym razem jechać, nie mogłoby być opadów, przełożonych meczów i innych wydarzeń losowych. Niektóre kluby nie wytrzymałyby jazdy tylu spotkań. Część prezesów mówiła, że ich na to po prostu nie stać. W związku z tym zajęliśmy się tematem podzielenia ligi na grupy. Odbyło się głosowanie. Sześć klubów chciało łączenia z podziałem, a cztery jazdy każdy z każdym. 
W GKSŻ wiele razy mówiliście, że dla polskiego żużla idealnym modelem jest podział na trzy ligi. Nadal to podtrzymujecie i będziecie chcieli do tego jak najszybciej wrócić?

- Oczywiście, że tak. W regulaminie pojawi się zapis, który będzie mówić o najbliższym roku. Przy podziale na grupy też były dwie propozycje. Wygrała propozycja 1-4. Jeśli zestawimy ze sobą drużyny z grupy A i B, to będziemy mieć osiem drużyn. One będą stanowić pierwszą ligę, jeśli w sezonie 2017 zgłosi nam się więcej zespołów. Trzy najsłabsze ekipy z najbliższych rozgrywek, plus te, które się znowu zgłoszą, stworzą drugą ligę. Pojawi się jednak zapis, że w przypadku 12 drużyn zostają dwie ligi. Wszystko powyżej to powrót do trzech klas rozgrywkowych.
Czyli możliwe, że czeka nas zmiana tylko na rok?

- Tak, bo jest ona podyktowana tym, co stało się w tym roku. Uważamy, że to sytuacja przejściowa. Liczymy, że za rok zgłoszą się Gniezno, Ostrów i Poznań. Wtedy będzie minimum sześć ekip, które będą mogły jechać w drugiej lidze.
Formalnie drzwi dla klubów z Ostrowa, Gniezna i Lublina na sezon 2016 są na ten moment zamknięte. Czy coś może się zmienić?

- Po pierwszy nigdy nie mówi się nigdy. Prezesi byli przeciwni dopuszczeniu tych klubów do rozgrywek, bo chcieli wreszcie wiedzieć, jak mają układać swoje budżety. Różne rzeczy mogą się jednak jeszcze wydarzyć. Jesteśmy jednak gotowi na wariant, że ktoś może dołączyć do jednej z grup, gdyby otrzymał licencję. Wszystko zależy jednak od Komisji Licencyjnej. Na nią GKSŻ ani żaden z prezesów nie mają wpływu.
Zgadza się pan z opinią, że obecny system rozgrywek jest potwierdzeniem tezy, że w polskim żużlu nigdy nie było tak źle?

- Uważam, że panika jest trochę przesadzona. W zeszłym sezonie został zrobiony porządek z dwoma klubami. Trzeci, dzięki przejęciu długów przez pana Tadeusza Zdunka, się uratował. Teraz mamy drugi rok, które będzie w pewnym sensie przejściowy i liczymy, że sytuacja się wyprostuje. Wiem, że jest wielu zwolenników i przeciwników różnych rozwiązań. Ideału nie osiągniemy i każdemu nie dogodzimy. Staramy się jednak robić z tego, co mamy, dobry produkt.

Rok temu mówił pan, że licencje nadzorowane czy upadłość układowa Startu Gniezno to dobre rozwiązania, które pomagają klubom. Teraz okazuje się, że Gniezno sobie nie radzi, a podobnie jest w Lublinie. To nie zdało egzaminu.

- Lublinianie otrzymali licencję nadzorowaną i można powiedzieć, że w jakimś sensie się obronili. Nie do końca, bo ten dług nadal istnieje. Robiliśmy jednak wszystko, żeby ten klub jechał. W przypadku gnieźnian też wierzyliśmy, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Ich dług sięgał około dwóch milionów. Około 600 tysięcy zostało już zawodnikom spłacone. W tym roku zabrakło 300 tysięcy złotych, bo klub nie zdołał wypracować tych środków. Nie jest jednak tak, że zawodnicy zostali z niczym. Wiem, że niektórzy będą narzekać, że to za mało, ale co w tej sytuacji mieliśmy zrobić? Poza tym, proszę pamiętać o spadku frekwencji na stadionach. Tak było między innymi w Gnieźnie. A do tego doszedł słaby wynik sportowy. To wszystko odbiło się negatywnie na finansach. Pamiętam, że niedawno ten klub miał największe przychody z biletów. Teraz były one mizerne. To samo wydarzyło się w Lublinie. Prezesi przeliczyli się w kwestiach finansowych.

Prezesom zdarza się to jednak regularnie. Spora grupa ludzi w środowisku mówi, że na takie pomyłki nie powinno być przyzwolenia i szefowie klubów powinni odpowiadać za zobowiązania własnym majątkiem. Co pan o tym sądzi?

- Nie ma rozwiązania, które można wprowadzić przez PZM czy GKSŻ w celu zabezpieczenia finansów. Wszystkie rozwiązania nic nie dadzą, jeśli nie będzie rozsądku u prezesów. Możemy wprowadzić niesamowite ograniczenia, ale to nic nie da, bo za chwilę nie będziemy mieć działaczy i drużyn. Ludzie, którzy prowadzą kluby, powinni racjonalnie wydawać pieniądze. Proszę zauważyć, że jest wiele ośrodków w Polsce, które potrafią to robić. Tam nie ma problemów finansowych. Racjonalne spojrzenie na finanse to podstawa. Żaden zapis regulaminowy nie wyprostuje tych kwestii.

Rozmawiał Jarosław Galewski

Źródło artykułu: