Greg Hancock zapłaci za kłamstwa klubów

Ponad pół miliona złotych straci Greg Hancock na lewych umowach w polskiej lidze. Nie trudno oprzeć się wrażeniu, że poniesie on konsekwencje bezprawnych działań przedstawicieli klubów.

Greg Hancock nieustannie zachwyca kibiców swoją dyspozycją na torze. Jego postawa poza nim pozostawia wiele do życzenia. Już wcześniej przypominaliśmy jego "grzeszki" sprzed kilku lat, potwierdzające tę tezę. Są jednak sytuacje, w których jest współwinnym, ale oficjalnie pozostanie jedynym kozłem ofiarnym.

Przeciwko Amerykaninowi przed Trybunałem Polskiego Związku Motorowego prowadzone są postępowania w dwóch sprawach. W obu przypadkach chodzi o lewe umowy, które miały dać Hancockowi dodatkowe wpływy (Rzeszów) lub uchronić przed obniżeniem zarobków w przypadku spadku w rankingu zawodników (Bydgoszcz). Obie umowy ze względu na fakt, że zostały podpisane w formie niedozwolonych aneksów, zostaną uznane za nieważne. Oprócz strat szacowanych na ponad 500 tysięcy złotych, zawodnik KS Get Well Toruń musi się liczyć z karami finansowymi.

Kluby w obu przypadkach ukarane zostaną symbolicznie. Dla nich wartością dodaną będzie to, że nie musiały wypłacić Hancockowi pieniędzy obiecanych w umowach. Straty Amerykanina będą ogromne. Oczywiście można powiedzieć, że sam jest sobie winien, bo zgodził się na podpisanie umów, o których wiedział, że w świetle prawa nie są wiążące. Ale w tym przypadku mamy dwie strony. To sytuacja podobna do tej, w której ktoś obiecuje łapówkę (zwaną korzyścią majątkową). W polskim prawie dający może liczyć na łagodny wymiar kary, kiedy dobrowolnie podda się karze. Biorący musi się liczyć z wszelkimi konsekwencjami.

Sytuacja podobna, choć nie identyczna. Pokazuje patologię panującą w polskim żużlu. Lewe umowy to często ten aspekt, który decyduje o wyborze klubu. Mają przeróżną formę. Albo sponsorzy podpisują indywidualnie umowę z zawodnikiem, albo klub obiecuje znaleźć mu dodatkowe środki. W pierwszym przypadku żużlowcy mają kogo ścigać, bo pod umową ktoś się podpisał i można dochodzić swoich praw w sądzie. W drugim przypadku są praktycznie bezradni. Prezesi polskich klubów, które popadły w długi, od lat pozostają bezkarni.

Źródło artykułu: