Żużlowcy nie chcą przedstawiać faktur. Poszli o krok za daleko?

WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski
WP SportoweFakty / Wojciech Tarchalski

Żużlowcy startujący w polskich ligach woleliby uniknąć przedstawiania faktur na wydatki przed sezonem w swoich klubach. Czy w tym przypadku poszli o krok za daleko?

W poniedziałek doszło do spotkania przedstawicieli stowarzyszenia Metanol z prezesami Speedway Ekstraligi i przewodniczącym Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Tematem były zmiany regulaminowe, którym sprzeciwiają się żużlowcy. Pod przygotowaną petycją w tej sprawie podpisało się ponad 40 zawodników. Lista ich petycji jest długa. Część z nich kibice doskonale znają, bo informowaliśmy o nich już wcześniej na łamach naszego portalu. Żużlowcy chcą między innymi zniesienia stawek: 25 procent za punkt dla żużlowców zajmujących trzecie miejsce w biegach przegranych 1:5, 25 procent za punkt dla zawodników uczestniczących w spotkaniach barażowych, 50 procent za rezerwy czy 150 zł za punkt w zawodach młodzieżowych.

Poza tym pojawiło się kilka innych nieomawianych dotąd szerzej postulatów. Jednym z nich był brak konieczności przedstawiania faktur na wydatki przed sezonem. Ta kwestia budzi w środowisku sporo kontrowersji. Czy w tym przypadku zawodnicy poszli o krok za daleko?

- Pracowałem z jednej i drugiej strony barykady. Jeśli zawodnicy uczciwie przygotowują się do sezonu i wykorzystują pieniądze za podpis tak jak opowiadają przy negocjacjach, to klub powinien mieć prawo to sprawdzić. Żużlowcy regularnie przekonują, że całą kasę ładują w sprzęt i będą dzięki temu uzbrojeni po zęby. Znam jednak wiele przypadków, że kwoty kontraktowe zostały wydane ostatecznie na inne cele. Niekoniecznie były to kwestie związane z żużlem - mówi w rozmowie z portalem WP SportoweFakty Sławomir Kryjom, który w przeszłości przy negocjacjach kontraktowych reprezentował zarówno interesy zawodników jak i klubów. - Może narażę się trochę zawodnikom, ale oni mają taką mentalność, że podpisując kontrakt w danym klubie, negocjują jak tegoroczny mistrz świata. Nie widzę naprawdę nic złego w tym, żeby kluby miały wgląd na to, jak wydawane są pieniądze za podpis - dodaje były menedżer Unibaksu Toruń.

Kryjom rozumie jednak inne postulaty zawodników. Głównie te dotyczące ograniczania ich zarobków i w wielu kwestiach przyznaje im rację. - Cały czas skupiamy się na problemach światowego żużla patrząc przez pryzmat 20, 25 zawodników startujących w PGE Ekstralidze. Ja znam jednak sytuację jeźdźców z niższych lig i tam wcale tak różowo nie jest. Oni nie zarabiają kokosów. A jeśli dodamy do tego urazowość dyscypliny, to na miejscu wielu żużlowców zacząłbym się zastanawiać, czy jest sens to dalej robić - wyjaśnia.

Trudny do rozstrzygnięcia jest w jego ocenie temat czerpania korzyści finansowych z reklam pojawiających się na kombinezonach. - To złożona sprawa. Znam zawodników, którzy w przeszłości sami pojawiali się w klubach z propozycją, że chcą oddać całą powierzchnię, ale dostać więcej pieniędzy za podpis. To było pójście na łatwiznę w czasach, kiedy Ekstraliga nie zabierała z kombinezonu ani centymetra - przypomina. - Każdy chce coś mieć z tej powierzchni reklamowej i to zrozumiałe. Podział musi być sprawiedliwy. Rozumiem, że kluby chcą mieć z tego wymierne korzyści finansowe, ale tak samo nie dziwię się zawodnikom, którzy prowadzą działalność gospodarczą. Uważam jednak, że żużlowcy powinni składać się na kevlary wraz z klubami. Nie tylko oni powinni za to płacić. Koszty należy rozłożyć wprost proporcjonalnie do tego, jaka dana strona czerpie z powierzchni reklamowej - dodaje.

Nasz ekspert zwraca również uwagę, że w wielu kwestiach konieczne są jednoznaczne uregulowania. Dotyczy to między innymi spraw wizerunkowych. Żużlowcy w wielu przypadkach, które mogłyby dać im dodatkowe źródło zarobkowania (przykładem są akcje promocyjne), powinni pytać o zgodę na takie działanie w swoich klubach. - Ekstraliga wystąpiła z pozycji siły i ma większość praw do wizerunku zawodnika. Dziś żużlowiec nie może zrobić wiele bez zgody organu zarządzającego czy swojego klubu. Mieliśmy ostatnio doskonały przykład w Toruniu, gdzie doszło do konfliktu branżowego związanego z czapkami zawodników - podkreśla Kryjom.

- Musimy w tym wszystkim pamiętać o specyfice naszej dyscypliny. Problemu by w ogóle nie było, gdyby żużlowiec przychodził do klubu, dostawał tam swojego busa, sprzęt i najlepiej dwóch mechaników. Wtedy nie byłoby żadnych dyskusji. Byłoby tak jak w innych dyscyplinach. Piłkarz nie zastanawia się przecież, w jakiej koszulce zagra. Narzuca mu to klub. W żużlu trudno będzie pójść podobną drogą, bo zawodnicy sami muszą martwić się o wiele rzeczy. Nie wyobrażam sobie też nagłej zmiany kierunku i większej troski klubów o wszystkie kwestie związane z przygotowaniem żużlowców. Wtedy od razu pojawi się zarzut, że wracamy do amatorki, która miała miejsce ponad 25 lat temu. Trzeba szukać złotego środka, ale w tej sprawie będzie o to wyjątkowo trudno - dodaje na zakończenie Sławomir Kryjom.

Źródło artykułu: