Zawodnik Jaskółek i reprezentant Polski starli się w trakcie dziesiątego biegu oraz po jego zakończeniu. Stawką było jedno "oczko". W pewnej chwili Michelsen znalazł się przed "Kasperem", ale ten drugi nie dawał za wygraną i w końcu dopadł rywala. Prawdziwa kotłowanina zaczęła się zaraz po przekroczeniu linii mety. Jeszcze na torze doszło do wymiany zdań. 22-latek zajechał Kasprzakowi drogę do parku maszyn. Po zejściu z motocykla Mikkel ruszył w stronę boksu Kasprzaka, ale na szczęście do większego skandalu nie doszło, ponieważ nabuzowanego Duńczyka powstrzymali trenerzy oraz koledzy z zespołu. Oczywiście, takie zachowanie trudno wytłumaczyć, lecz podopieczny Pawła Barana starał się wyjaśnić powody swojej, tak zdecydowanej reakcji.
- Kenneth Bjerre swoją jazdą spowodował, że zrobiła się dla mnie wolna przestrzeń, a ja z tego skorzystałem i zmieściłem się w tę szczelinę. Kasprzakowi nie zrobiłem kompletnie nic. Ani go nie dotknąłem, ani go nie wypchnąłem w stronę bandy. Oczywiście walka była twarda. To jest najlepsza liga świata. Tu nikt nigdy nie odpuszcza. W pewnym momencie odbił swoją pozycję, ale obserwował mnie. Ciągle blokował. W końcowej fazie wyścigu zwolnił i ponownie wykonał ten sam nieelegancki manewr - mówił.
- Podjechał do mnie i zaczął wykrzykiwać nieprzyjemne rzeczy, łącznie z tym, że mnie zabije. To doprowadziło mnie do szału. W końcu rzadko słyszy się pod swoim adresem takie słowa. Podejrzewam, że jakbyś teraz podszedł do Kasprzaka, to on by się wszystkiego wyparł. Zdaje sobie sprawę, że to jest Ekstraliga i wielu jeźdźców prezentuje twardy styl. Ale wszystko musi odbywać się w granicach rozsądku. Nie jestem typem zawodnika, który obraża się z byle błahej sprawy. Wydaje mi się, że on zachował się jak dziecko. Kto by się jednak nie wściekł po takiej groźbie? Po zjechaniu do parku maszyn jego brat też się wyrażał w podobnym tonie. To wszystko sprawiło, że wybuchłem. Zostaliśmy ukarani przez sędziego ostrzeżeniem i koniec tematu. Wciąż jednak zastanawiam się czy chce mnie zabić - zakończył ten wątek.
ZOBACZ WIDEO Sparodiował Loewa i wysyła Piszczka na badania antydopingowe
Jeśli chodzi o czysto sportowe sprawy, to Michelsen również nie miał powodów do radości. To już druga potyczka z rzędu na domowym obiekcie, której Duńczyk nie zapisze po stronie udanych. Tym razem na swoim koncie zanotował tylko dwa "oczka", ale poprzednie zawody z GKM-em Grudziądz jeszcze uszły mu na sucho, bo ekipa Unii Tarnów zwyciężyła rywala. Tym razem z niepokonaną Stalą jego zdobyczy zabrakło do odniesienia sukcesu. - To był okropny wieczór. Jestem zawiedziony swoją postawą. Straszliwie się męczyłem i walczyłem na tym torze. Próbowałem praktycznie wszystkiego, ale nic mi nie wychodziło. W Ekstralidze nie ma miejsc na pomyłkę. Jeśli zrobisz coś nie tak, przeciwnik to momentalnie wykorzystuje. Zapewniam, że ze mną wszystko jest w porządku. To nie wina silników, toru, teamu itp. Mieliśmy po prostu trochę hazardu z przełożeniami. Podczas spotkania z Wrocławiem trafiliśmy znakomicie. Ale to się teraz nie sprawdziło. Błądzimy już drugi mecz ponieważ z Grudziądzem było podobnie. Musimy przyjechać do Tarnowa spokojnie potrenować i przetestować parę rzeczy - stwierdził.
Były zawodnik m.in. klubu z Ostrowa winą nie obarcza przygotowania nawierzchni. - Podłoże kłopotów nie leży w torze. On jest cały czas taki sam. Wszyscy dokładają świetnej roboty, aby zrobić go w taki sposób, żeby był zawsze podobny i nam odpowiadał. Musimy poszukać czegoś dobrego w każdym elemencie żużlowego rzemiosła. Odpowiedni moment startowy, to ponad połowa sukcesu tutaj. Potem lepiej się też jedzie na dystansie - zakończył.