Jacek Gajewski: Zwalniali mnie, chcieli mi "dowalić". Termiński zachował zimną krew

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Czy czuł pan przez cały czas pracy w Toruniu, że ma zaufanie ze strony Przemysława Termińskiego?

- Czułem zaufanie z jego strony. Prawdą jest jednak, że na jesieni przeżywaliśmy trudne chwile. Jakoś to przetrwaliśmy. Wiem, że w niektórych momentach większość ludzi, nawet z toruńskiego środowiska, była przeciwko mnie. Były wykonywane telefony do innych menedżerów i trenerów, żeby mnie zastąpić. Pan Przemysław Termiński zachował zimną krew i postanowił mi zaufać. Nie mówię, że się nigdy nie różniliśmy. Takie sytuacje mają miejsce nawet w trakcie tegorocznych rozgrywek. Poszliśmy jednak razem dalej i chyba nikt na tym nie stracił. Inna sprawa, że moja pozycja w klubie przez wielu ludzi z zewnątrz w dalszym ciągu nie jest właściwie interpretowana.

To znaczy? 

- Wszyscy analizują tylko aspekt sportowy. Może to będzie przechwalanie się z mojej strony, ale kompetencje Gajewskiego w Toruniu są znacznie szersze. Jestem wiceprezesem. Mam na głowie wiele innych obowiązków. Staram się z nich jak najlepiej wywiązywać. Pomagam mocno w kwestiach organizacyjnych, sponsorskich i marketingowych. Ten klub nie zaczyna i nie kończy się dla mnie na prowadzeniu drużyny w meczach ligowych. Mam też szerokie spojrzenie na regulaminy i to się przydaje. Pan zresztą też lubi w nich grzebać i chyba czasami jestem pomocny, kiedy już o tym rozmawiamy. Wracając jednak do tematu, jestem trochę innym typem menedżera. Niewielu ludzi w tym fachu w swoich klubach działa na tak wielu płaszczyznach. Być może z tego powodu właściciel ocenia mnie trochę w innych kategoriach.

Wróćmy do kwestii sportowych. Jaka jest rzeczywiście rola menedżera w żużlu? Czy zmienianie układu par, podpowiadanie zawodnikom w trakcie meczu może rzeczywiście odwrócić losy rywalizacji?

- Zacznijmy od tego, że w żużlu niewielu trenerów czy menedżerów ma wpływ na skład drużyny. Ze mną jest inaczej i to też było źródłem nieporozumień w klubie. Właściwe prowadzenie drużyny ma znaczenie. Akurat nie należę do tych, którzy lubią publicznie mówić o metodach pracy z zespołem. Są jednak pewne istotne kwestie. Podam może tylko jeden przykład. W naszej dyscyplinie jest wielu zawodników, którzy nienawidzą jeździć zaraz po równaniu i polewaniu toru. To ma ogromne znaczenie zwłaszcza w meczach wyjazdowych. Wtedy "jedynka" na plastronie bywa bardzo dużym ciężarem.

Przykład - Ryan Sullivan. 

- Tak, pracowaliśmy ze sobą wiele lat. Znałem jego wady i zalety. Wiedziałem, że na wyjazdy nie może jechać z numerem jeden. Po prostu nie znosił takich sytuacji.

Ale teraz ma pan Grega Hancocka.

- Zgadza się i może to właśnie zafunkcjonowało w Zielonej Górze. To tylko jeden z przykładów. Drużynę i zawodników trzeba znać. Wszystko sprowadza się do tej zasady. Istotne jest również zestawianie par. Pod tym względem ciekawym przypadkiem był Darcy Ward. Australijczyk na torze potrzebował wiele przestrzeni. Jeśli trafiał na kolegę, który nie jest najlepszym startowcem i na dystansie będzie mu przeszkadzać, to od razu rodził się problem. Gdy był ustawiony z kimś, kto jest zdecydowanie słabszy lub ma doskonałe starty, to miejsca do walki na torze było więcej i Ward jechał zdecydowanie lepiej. Takich kwestii jest wiele. W sumie menedżer ma o czym myśleć.

Mówi się, że od pewnego momentu tego sezonu Get Well Toruń ma bardzo duży atut własnego toru. Kiedy udało się panu znaleźć "to coś" na Motoarenie?

- Za dużo panu nie powiem, bo mógłbym się narazić na kary regulaminowe. Od razu podkreślam jednak, że nie wynikałyby one z przygotowania toru do zawodów. To zupełnie inny temat. Bolączka Torunia polegała zresztą na czymś innym. Jako klub byliśmy organizatorem bardzo wielu imprez poza ligą. Pod tym względem długo wiedliśmy prym. Teraz się to trochę zmieniło. Owszem, odbył się turniej Speedway Best Pairs, zawody dla Darcy'ego Warda, ale później imprez było coraz mniej. Wcześniej jeździło się u nas zbyt często. Nicki Pedersen w ubiegłym roku startował na Motoarenie tak dużo, że przed Grand Prix nie musiał przyjeżdżać nawet na trening. Wszystko o naszym torze wiedział. Nie wiem, jak z tymi tematami będzie w przyszłości. Doskonale rozumiem, że władze Torunia chcą, by imprez na naszym stadionie było jak najwięcej. Nie dziwię się również organizatorom, bo Motoarena daje dużą gwarancję, że zawody się odbędą. Czasami z tych wszystkich powodów trzeba ruszyć tor, żeby coś się zmieniło. Najłatwiejsza metoda dotyczy pracy przy nawierzchni. Jestem jednak zdania, że musimy w przyszłości zmienić geometrię, żeby mieć większy atut.

Myślicie o tym już teraz?

- Osobiście na pewno o tym myślę. Zmiany by się przydały, zwłaszcza na drugim łuku. To byłoby utrudnienie dla rywali. Takie rzeczy często robiło się w przeszłości w Anglii. Kiedy przeciwnicy czuli się zbyt dobrze na danym owalu, to promotorzy zmieniali geometrię. Czasami wystarczyło przełożenie węża, który był krawężnikiem. Tak było między innymi w Eastbourne. Ruch o jeden, dwa metry w jedną lub drugą stronę robił różnicę. Motoarenie też przydałyby się zmiany. Na pewno dzięki temu byłoby jeszcze więcej ścigania. Tak jak powiedziałem, priorytetem jest zwłaszcza drugi łuk.

Na koniec pytanie, które proszę potraktować z przymrużeniem oka. Zapytam, bo wiele uwagi poświęcają temu inne media. O co chodzi z pana plecakiem?

- Wreszcie, już myślałem, że się tej kwestii nie doczekam. Wszyscy o to mnie ostatnio zaczepiają. No cóż, lubię plecaki. Mam ich w domu wiele. Jeżdżę z nimi na wyjazdy, ale mam je również na Motoarenie. W Zielonej Górze było tam trochę rzeczy, które chciałem mieć blisko siebie. Powiem panu zresztą, że poza kwestią czysto praktyczną chodziło o coś jeszcze. Chciałem wywołać temat. Już wcześniej pojawiły się zastrzeżenia do mojego ubioru ze strony Ekstraligi. Chodziło dokładnie o kolor spodni. To było chyba po meczu w Rybniku. Zacząłem się zastanawiać, czy temat "plecakowy" też nie wzbudzi kontrowersji. Postanowiłem to sprawdzić. Być może okazałoby się, że coś zasłoniłem i został złamany regulamin. Taka drobna i lekka prowokacja, żeby pan i koledzy mieli o czym pisać. Kar jednak nie było, żadnego maila w tej sprawie nie dostałem. No, ale jest ekscytacja plecakiem, wszyscy się interesują, co tam noszę. To urosło do rangi wielkiego wydarzenia w historii żużla.

Podobno w przypadku złota plecak ma zostać spalony zamiast marynarki.

- Nie, to bez sensu. Skoro stał się już tak sławny, to lepiej go oddać na jakąś aukcję. Będą z tego chociaż jakieś pieniądze.


Rozmawiał Jarosław Galewski

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Jacek Gajewski poprowadzi Get Well Toruń do złotego medalu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×