WP SportoweFakty: Podpisał pan kontrakt z Renault Zdunek Wybrzeżem. Czy można powiedzieć, że wraca pan do gry na dobre?
Troy Batchelor: Na pewno w marcu wracam do gry. Jestem optymistą przed sezonem. W środę wreszcie podpisałem kontrakt w Polsce i jestem bardzo zadowolony z tej decyzji. Liczę na to, że kibice również będą.
Wybrzeże trochę pana odkurzyło, a niektórzy kibice już zapomnieli na co pana stać. Czy mają czego się obawiać?
- Ja z pewnością czuję, że jestem w wysokiej formie. Naprawdę, chciałem jeździć w Polsce w minionych rozgrywkach, ale wszystkie okoliczności sprawiły, że nie było dla mnie miejsca w ROW-ie Rybnik. Przez kontuzję straciłem siedem pierwszych spotkań i sezon był już w pełni. Wyszło tak, że przez teoretycznie lekki wypadek na motocrossie doznałem bardzo groźnej kontuzji. Muszę zapomnieć o 2016 roku i patrzeć na kolejny.
Może sezon 2016 nie byłby stracony, gdyby Rybnik gdzieś pana wypożyczył?
- Było dużo różnych czynników, które stanęły na przeszkodzie, by móc myśleć o wypożyczeniu. Miałem wiele regulacji w kontrakcie, które mi to uniemożliwiły. Nie chcę jednak o tym mówić zbyt wiele, to nie ma sensu.
W Wybrzeżu będzie pan jednym z najbardziej doświadczonych zawodników.
- To pewnie znaczy, że jestem stary? Nie no, oczywiście wiem, że mamy bardzo młody skład. Znam tych chłopaków. Przykładowo Anders Thomsen ma przed sobą wielką przyszłość. Myślę, że będzie ważnym punktem drużyny. To nie ja jestem jednak najbardziej doświadczony w drużynie, tylko Renat Gafurow. To dla niego dziesiąty sezon w Wybrzeżu i na pewno będę go pytał o różne detale. Jeździłem w Gdańsku wiele razy, ale jego doświadczenie budzi respekt. Teraz jestem po raz pierwszy w tym mieście jako zawodnik Wybrzeża. Rozmawiamy ze sobą i nie mogę się doczekać marca, by jeździć dla tego klubu.
ZOBACZ WIDEO Martin Vaculik: TOP-8 celem na Grand Prix
W 2015 roku był pan szóstym zawodnikiem Nice PLŻ. Czy po straconym sezonie jest szansa powtórzyć ten wynik?
- Zdecydowanie tak! Powinno być jeszcze lepiej. Jestem teraz jak wygłodniały tygrys. Nigdy nie wiesz jak wiele można stracić, zanim tego nie stracisz. Teraz wiem jak ważne są przygotowania zimowe, gdy straciłem je przez kontuzję. Zależy mi na startach w Polsce. Czuję, że mogę punktować dużo lepiej. Przecież gdy jeździłem w ROW-ie w 2015 roku, połowa torów była dla mnie kompletnie nowa! Przez siedem sezonów jeździłem w Ekstralidze i nigdy nie ścigałem się w Łodzi, czy Krakowie. Teraz wiem, że będzie zdecydowanie lepiej.
Przez ten okres z pewnością czuł się pan ekstraligowym zawodnikiem. Czy jazda w niższej klasie rozgrywkowej nie była w pewnym sensie dyshonorem?
- Tak tego nie traktuję, bo to nie jest takie ważne. W Nice PLŻ jeździ wielu naprawdę ciekawych zawodników. Gdy tam przechodziłem, znałem tylko kilku, jak Fredrik Lindgren, czy Antonio Lindbaeck. W tej klasie rozgrywkowej jest zawsze 3-4 żużlowców, których można nazwać gwiazdami. Nie oznacza to jednak, że inni nie potrafią jeździć. Czasami przecierałem oczy ze zdumienia, gdy jechałem na nieznany sobie tor i widziałem, że ktoś kogo widzę po raz pierwszy w życiu jedzie naprawdę szybko.
Lokalni matadorzy?
- Dokładnie! Czasami chodziłem po parku maszyn i pytałem: "Kim jest ten chłopak, który mnie pokonał?" To mocni zawodnicy i trzeba się trzymać na baczności.
[nextpage]Czy pan może zostać gwiazdą tej ligi?
- Ja nie muszę być gwiazdą, ważne byśmy wygrywali jako zespół.
To pański pierwszy sezon w Wybrzeżu. Czy kiedyś już było blisko podpisania kontraktu z gdańszczanami? W doniesieniach prasowych nigdy pana z tym klubem nie łączono.
- Trudno mi powiedzieć. W tym momencie nie przypominam sobie tego, by była jakakolwiek opcja, by trafić do Wybrzeża. Zimą telefon jest jednak rozgrzany od połączeń z wielu klubów, więc może coś tam kiedyś było.
Czy zimą czekają pana starty w mistrzostwach Australii?
- Taki jest plan. Najpierw chcę załatwić wizę do Anglii i jak to tylko możliwe, zamierzam pojechać do domu, by przygotować się do sezonu w Australii i być gotowym na mistrzostwa mojego kraju. Pojadę u siebie w około dziesięciu zawodach.
Wspomniał pan o Anglii. Z czego wynikały mocno przeciętne występy w tym sezonie w Elite League?
- To prawda, nie było najlepiej. Nie szło mi z tych samych powodów co w Polsce. Miałem groźną kontuzję. Przez złamaną rękę straciłem sześć miesięcy i nie mogłem się przygotowywać do sezonu. To było takie złamanie, jak bym doznał go trzy razy w tym samym momencie. Sama operacja trwała siedem godzin. Najczęściej żużlowiec łamie obojczyk podczas sezonu, wypada się na miesiąc, czy dwa i wraca się do gry. Ja straciłem sześć miesięcy i wróciłem dopiero w lipcu. Wówczas powinienem być już w idealnej formie. W środku sezonu byłem w takiej dyspozycji, w jakiej normalnie zaczynałbym przygotowania kondycyjne do sezonu. Nie mogłem się przygotowywać, aż w końcu wyjechałem na tor. Było mi bardzo ciężko, bo na torze wyglądałem zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. W końcówce sezonu w Anglii, czy w Danii było już całkiem dobrze. W żużlu mówi się, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Ta końcówka pozwoliła mi myśleć z optymizmem na kolejny sezon.
Czyli teraz czas na awans z Wybrzeżem do PGE Ekstraligi?
- Tak, chcę awansować do PGE Ekstraligi i zrobić to z Wybrzeżem. Plan jest taki, by wygrywać i zostać w Gdańsku na kolejny sezon. Wiem jednak, że mamy przed sobą mnóstwo pracy.
Czy już teraz jest czas na jakieś indywidualne cele?
- Przede wszystkim chcę wrócić do optymalnej formy. Przecież jeszcze niedawno jeździłem w Grand Prix! Chcę znów się ścigać wśród najlepszych. Nie odpuszczę kwalifikacji do Grand Prix. Najważniejsze jest to, by jeździć tak, jak przed kontuzją.
Pana rodak, Jason Doyle pokazał, że można w krótkim czasie wejść do światowej czołówki.
- Oczywiście. W żużlu wszystko jest możliwe. Gdybyśmy rozmawiali rok temu i powiedziałbym, że zostanie mistrzem świata, reakcja byłaby przewidywalna. On jest jednak bardzo szybki. Szkoda jego ostatniej kontuzji, ale pokazał, że ciężką pracą i treningami można wejść na szczyt. Mocno śledzę jego poczynania, bo ja, Jason Doyle i Chris Holder jeździliśmy ze sobą od lat dziecięcych. Mieliśmy 12-13 lat i jeździliśmy w zawodach w mniejszych kategoriach. Byliśmy wielkimi rywalami. Jak teraz się pomyśli o tych dawnych czasach i na to gdzie jesteśmy teraz, to wszystko jest szalone. Widzę go walczącego o mistrzostwo świata, a on mnie wracającego do Grand Prix. Przede mną wiele pracy, by dojść tam, gdzie byłem.
Rozmawiał Michał Gałęzewski