Lwim pazurem: Jeździł wbrew prawom fizyki i bez ręki. Cieślak też był w szoku

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Tai Woffinden
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Tai Woffinden

- Przyszłego mistrza świata zobaczyłem pierwszy raz w 2007 roku w Shieffield. Byłem zdumiony. Oczy wyszły mi na wierzch - pisze w felietonie "Lwim pazurem" Marian Maślanka.

W tym artykule dowiesz się o:

Lwim pazurem to felieton Mariana Maślanki, byłego prezesa Włókniarza Częstochowa i cenionego eksperta.

***

Rok 2007 pamiętam doskonale. Zwłaszcza wizytę w Sheffield. Na torze zobaczyłem wtedy kogoś wyjątkowego. Oczy wychodziły mi na wierzch, kiedy patrzyłem na jego jazdę. Na motocyklu siedział wtedy mały kruczoczarny chłopak. Robił wszystko wbrew prawom fizyki. W zawodach zdobył chyba 16 punktów, a ja nie mogłem zasnąć. Długo myślałem o tym, co wyprawiał ten zawodnik. Już wtedy wiedziałem, że zrobię wszystko, żeby dotrzeć do jego rodziców i mieć go u siebie.

Jeszcze w tym samym roku spotkałem się z jego ojcem na lotnisku w Doncaster. On też przyjechał. Miał połamane palce. Powiedziałem wtedy "synu, najpierw musisz się wyleczyć". Ojciec stwierdził, że chłopak ma przecież sprawną drugą rękę, więc nic takiego się nie dzieje. Mówiłem im, że to niemożliwe, bo ta ręka odpowiada za trzymanie sprzęgła. Dalej mówili swoje. Pokazał mi dwa palce, powiedział, że są zdrowe, więc to wystarczy. Myślałem, że zwariowali.

Nie miałem jednak wątpliwości, że chcę go mieć w drużynie. Był stworzony do żużla. Bardzo pomógł mi Greg Hancock. Na wiosnę ściągnąłem ich na trening. Przyjechali busem, w którym mieli jeden motocykl. To była Jawa. Chłopak dokonywał na tym sprzęcie cudów, ale i tak kręcił głową. Mówił, że jest zbyt wolny. W klubie mieliśmy silnik GM. Moim zdaniem dość przeciętny, ale dałem im go do spróbowania. Wrzucili go od razu w ramę, a on zaczął kręcić kółka. Na treningu pojawił się akurat Marek Cieślak. Jak zobaczył, co chłopak wyprawia na tym słabym juniorskim sprzęcie, to tylko pokiwał z uznaniem głową. Wiedziałem, że trafiłem perełkę i to taką najcenniejszą.

ZOBACZ WIDEO Cagliari - Genoa. Wysokie zwycięstwo gospodarzy, grał Bartosz Salamon. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

W pierwszym sezonie jego wyniki nie były wybitne, bo trzeba było okiełznać fantazję. Cały czas zdumiewała mnie jednak jego nieznośna lekkość jazdy na żużlu. Delikatnie operował gazem i uzyskiwał wszystko, co chciał - sylwetkę, odpowiednie kąty. A wszystko robił będąc pierwszy raz na naszym torze. Jeździł milimetry od bandy w niewiarygodnym stylu. Musiałem tylko nad nim zapanować, bo entuzjazm rozsadzał go od środka.

Później się okazało, że jest bardzo otwarty na kibiców i ludzi w klubie. Budował świetną atmosferę i to mu zostało do dziś. Z Częstochowy odszedł z dwóch powodów. Dla klubu to był trudny okres, bo były problemy z finansami. Poza tym, nie miał odpowiedniej średniej. U niego też się wszystko załamało. Kiedy szykował się do jazdy w Grand Prix, zmarł jego ojciec. Źle się to poukładało. Problemy osobiste narastały i uznaliśmy, że przyda mu się inne środowisko. Wziąłem do zespołu Łagutów i Nermarka, a on poszedł do Gniezna. To mu bardzo pomogło. Odbudował się, a później był już najlepszy. Mistrzem świata został w 2013 roku.

Takie są moje wspomnienia z drogą na szczyt Taia Woffindena, który zawsze będzie dla mnie szczególnym zawodnikiem. Jego pierwszy tytuł nie był dla mnie ani szokiem, ani żadnym zaskoczeniem. Wiedziałem, że on pewnego dnia będzie najlepszy. Tak samo teraz jestem pewny, że może być jeszcze długo na topie.

Poza tym, to wielki człowiek, który potrafi się poświęcić. Ma w głowie ekstra misję. Zaczął ją realizować rok po zdobyciu mistrzostwa. Jeździł po Anglii i nie tylko. Propagował żużel. Wszędzie było go pełno, nawet w małych miastach. Nie zapomnę, kiedy pojechałem do Auckland na Grand Prix. Trwał trening. Tai przejechał pierwszą serię, a na drugiej go nie było. Zniknął. Podszedłem do "Dżako", jego mechanika i zaczęliśmy go szukać. I co się okazało? Poszedł w publikę rozmawiać z ludźmi i rozdawać autografy. Spełniał swoją rolę. On naprawdę wymyślił sobie, że będzie działać dla innych i się tego trzyma. Kibice pewnie pamiętają, kiedy przejechał wiele kilometrów na rowerze dla dobrej sprawy. Lubi się dzielić swoją radością, wartościami i robi to jak nikt inny.

Swoją drogą, Tai to już podobno całkiem niezły biznesmen. Zajmuje się nieruchomościami i słyszałem, że idzie mu całkiem dobrze. To pokazuje, że jest bardzo inteligentny i wszechstronny.

Teraz dzieje się u niego coś ważnego. Wziął ślub z kobietą swojego życia. Gratuluję mu tego. Zaczyna się dla niego nowy czas. Pierwszy raz będzie musiał oddzielić żużel od czegoś, co jest naprawdę istotne. Bez tego nie da się osiągnąć sukcesu. On wie, że sam talent to nie wszystko. Jestem jednak przekonany, że wróci do ciężkiej pracy. W tym roku ten wielki żużlowiec i człowiek znowu może być mistrzem świata.

Marian Maślanka

Kup bilet na PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland. KLIKNIJ i przejdź na stronę sprzedażową! ->

***

KLIKNIJ i oddaj głos w XXVII Plebiscycie Tygodnika Żużlowego na najpopularniejszych zawodników, trenerów i działaczy 2016 roku! ->

Komentarze (8)
kibic stali 1
30.01.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
nic wielkiego nie pokazywał do momentu kiedy dosiadł super szybkich silnikow petera johnsa . 
avatar
Goldi
24.01.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bez przesady. Talent spory, ale ogonów trochę woził, rywalizował z Miturskim czy Bridgerem. Fakt, że widać iż jest cwany wie jak poukładać wszystkie sprawy, przygotować się maksymalnie do GP i Czytaj całość
avatar
CKM_
21.01.2017
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Jedno mam za złe prezesowi Maślance czy tez może ówczesnemu trenerowi - właśnie wypuszczenie Taia. Było wtedy kiepskawo, Tai w rezerwie, prosiło się o zmianę, ludzie myśleli kiedy wreszcie dadz Czytaj całość
avatar
Mezkiz
21.01.2017
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Tytuł może lekko przesadzony , choć muszę stwierdzić że Tai naprawdę jeździł wtedy wyśmienicie. W sezonie 2009 wraz z Hancockiem tworzyli najmocniejszą parę Włókniarza. Piękne czasy , mam nadzi Czytaj całość
avatar
sympatyk żu-żla
20.01.2017
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
P.Marianie w swoim życiu wielu spotkałem wariatów na torze. Jechali złamanym palcem nogą w gipsie.Jechał bieg po biegu masaż ręki i na temblak na chwilę.Można było by wymieniać różne niedorzecz Czytaj całość