W przypadku Krzysztofa Cegielskiego motywy tej decyzji były jednak zupełnie inne. Zawodnik podpisał czteroletni kontrakt z Wybrzeżem Gdańsk. Umowa obowiązywała od 2000 roku. W drugim sezonie startów klub przestał mu płacić. - Co gorsza nie było kontaktu z ówczesnym prezydentem, panem Henrykiem Majewskim, byłym ministrem spraw wewnętrznych. To była bardzo wpływowa postać, której niewielu chciało się przeciwstawiać. Podjąłem wiele prób, żeby się spotkać i załatwić temat, ale nic z tego nie wynikało. W rezultacie wdrożyłem jeden z punktów kontraktu. Postanowiłem go rozwiązać - wspomina dziś Cegielski.
Wtedy rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Funkcjonowały jeszcze tzw. listy transferowe. - Zgodnie z regulaminem, powinienem był się na niej znaleźć, ale klub mnie na nią nie wystawił, bo... nie - tłumaczy.
Żużlowiec zwrócił się do PZM. Przedstawił całą dokumentację, ale w związku również nic nie wskórał. - Prezesem był Andrzej Witkowski, a szefem GKSŻ Andrzej Grodzki. Nikt nie miał jednak ochoty zająć się tematem. Wszyscy mówili, że to sprawa pomiędzy mną a klubem. Prawda była jednak taka, że PZM powinien był wpłynąć na Wybrzeże lub sam wprowadzić mnie na listę transferową z kwotą kontraktową 100 tysięcy dolarów. Zaczęła się walka - wyjaśnia nam Cegielski.
Nasz rozmówca w tamtych czasach jeździł już w cyklu Grand Prix, był po roku startów w lidze angielskiej, a poza tym miał całkiem niezłe relacje z Ole Olsenem. - Cała międzynarodowa federacja zupełnie nie rozumiała, że można komuś nie płacić i wymagać czegoś od zawodnika. Traktowali to jak niewolnictwo. PZM jednak obawiał się chyba pana Majewskiego - dodaje żużlowiec.
ZOBACZ WIDEO Skład MRGARDEN GKM Grudziądz na sezon 2017!
Cegielski podjął zdecydowane kroki. Udał się do siedziby związku i oddał swoją licencję. Następnie pomocną dłoń podali mu Anglicy. - Przyjąłem brytyjską licencję i na niej startowałem we wszystkich zawodach. To utrzymało się już do końca kariery. Byłem jednak Polakiem. Naszyłem sobie nawet na kombinezonie naszą flagę, żeby nikt nie miał wątpliwości - wyjaśnia.
Były zawodnik twierdzi, że PZM machnął na niego wtedy ręką. Jego los był wszystkim obojętny, więc musiał walczyć sam. Finał całej sprawy okazał się jednak pozytywny dla żużlowca. Rozstrzygnął ją Trybunał. - Zespół złożony z niezależnych prawników na rozwiązanie tej sprawy potrzebował pięciu minut. Mogłem zmienić barwy klubowe, gdańszczanie musieli spłacić zobowiązania, a dodatkowo nie mogli jeszcze żądać kwoty transferowej. To oni wyszli na tym najgorzej - wspomina.
Cegielski trafił później do Gniezna, w którym działał Andrzej Grajewski. - On też bardzo mocno postawił się związkowi. Podpisali ze mną kontrakt, mimo że nie widniałem na liście transferowej. Trafiłem do Gniezna na zasadach zawodnika zagranicznego - tłumaczy.
Nasz rozmówca twierdzi, że tamte wydarzenia były początkiem walki ze związkiem, który wtedy zawodnikami nie przejmował się w ogóle. - Mój przypadek przyczynił się do tego, że zniknęły listy transferowe i ogromne sumy z księżyca. Minęło wiele lat i chciałbym jeździć w obecnych czasach. Dziś żużlowcy są zabezpieczeni z wielu stron. Uważam, że się do tego przyłożyłem. Moja historia pokazuje, że czasami trzeba zareagować samemu, pokazać zęba i postawić wszystko na szali. Ja ryzykowałem zakończenie kariery, a czasy były znacznie trudniejsze. Od obecnych zawodników oczekiwałbym więcej determinacji. Tymczasem niektórzy liczą, że ktoś załatwi coś za nich - podsumowuje.
Jak? kazdy widzi.
Co rusz nowe wynalazki.
=============================
Tego nie trzeba było dodawać.Ten beton czeka na 'złote gody':)))
Jeżeli klub nie ureguluje płatności w ciągu następnych 30 dni, zawodnikZapewniam, żaden prezesik by się nie odważył nie płacić , a gdyby nie miał kasy na czas to wziąłby z konta swojego i swoich koleżków z zarządu klubu. Albo z parabanku. Czytaj całość