Per Jonsson był uważany za jednego z najlepszych żużlowców w historii speedwaya. Pierwsze treningi na motorze zaliczył na torze, który zbudował dla niego ojciec. Stał się gwiazdą ligi angielskiej w czasach jej świetności. W 1990 roku przełamał hegemonię Duńczyków, zdobywając złoty medal mistrzostw świata w Bradford. Cztery lata później, po wypadku w polskiej lidze, stracił władzę w nogach. Wtedy jego świat się zmienił.
Zaraz po wypadku czuł się dziwnie. Poczuł ulgę. Pomyślał, że skończy się harówka, ryzyko i ciągłe oczekiwania w stosunku do jego osoby. To był jednak czas, kiedy miał nadzieję, że wyjdzie z wypadku cało.
W tamtym feralnym meczu Apatora Toruń z Polonią w Bydgoszczy (26 czerwca 1994 roku) nie chciał jechać. Czuł się zmęczony. Jego nastrój pogorszył się, kiedy wypadkowi uległ Sławomir Derdziński. - Myślałem, że się zabił. Stalowy drut prawie odciął mu głowę - napisał w swojej książce.
Niespełna godzinę po kraksie Derdzińskiego przyszła kolej na Jonssona. Uderzył motocyklem w ogrodzenie, oberwał jeszcze maszyną rywala i stało się. Po przewiezieniu do szpitala okazało się, że ma złamany kręgosłup, że czwarty i piąty krąg są zmiażdżone. Stracił czucie w nogach. Do dziś porusza się na wózku. To nie był koniec dramatu. Jonsson musiał zmierzyć się jeszcze z samobójstwem ojca, który stawał na głowie, żeby wrócić mu sprawność po wypadku. Na domiar złego stracił oszczędności powierzone firmie deweloperskiej.
ZOBACZ WIDEO Hans Andersen obiecuje że skandalu nie będzie. Z Orłem chce dokończyć dzieła
To go nie złamało. Nie mógł jeździć, z czasem jego nazwisko było wymieniane coraz rzadziej, ale i tak odegrał ważną rolę w światowym żużlu. To on pomagał w zaprojektowaniu jednego z najlepszych torów do ścigania na naszej planecie, za który uważana jest toruńska Motoarena. Jonsson do takich rzeczy nadawał się idealnie, bo nigdy nie wygrywał dzięki szybkiemu puszczeniu sprzęgła. Był wybornym technikiem, na torze miał oczy dookoła głowy, rywali, dzięki starannie zaplanowanym atakom, mijał jak tyczki. Potrafił przewidzieć dosłownie wszystko. Swoją drogą, to ironia losu, że żużlowiec o takiej charakterystyce doznał tak poważnej kontuzji.
Jonsson inspirował. Dzięki niemu Jackowi Gajewskiemu z kieszeni wysypywały się pięciozłotówki. Menedżer Get Well zebrał od mistrza świata wielką lekcję żużla. Panowie zakładali się ze sobą podczas turniejów Grand Prix. Szwed zawsze, lub prawie zawsze, wygrywał, bo czuł, jak zmieniają się pola startowe i ścieżki na torze. Gajewski zbierał od niego baty, ale wiele się nauczył. Wykorzystał to później w Polsce. Ogrywał innych dzięki lekcji żużla od Jonssona. Ich wielka przyjaźń trwa do dziś. Szwed, kiedy tylko pojawia się w Toruniu, pierwszy telefon z lotniska wykonuje do Gajewskiego, a menedżer Get Well w momencie publikacji tego artykułu opowiada mu w Szwecji o tym, jak przebiegła zmiana geometrii toru na Motoarenie.
Per Jonsson żyje obecnie w okolicach Sztokholmu. I to akurat jego wielkie szczęście. Tam opieka nad osobami niepełnosprawnymi jest na naprawdę wysokim poziomie. Poza tym, mistrzowi świata cały czas pomagają przyjaciele, chociaż on sam nigdy nikogo o nic nie prosił. Najbardziej bolesne ciosy, które otrzymał od losu, zawsze przyjmował godnie. Toruń nigdy o nim nie zapomniał. W 2010 roku, dzięki staraniom toruńskich fanów, tuż przy Motoarenie odbyło się otwarcie ulicy nazwanej imieniem Pera Jonssona. To niespotykane, że zawodnik zagraniczny jeszcze za życia zostaje uhonorowany w ten sposób.