Jarosław Handke: W Rawiczu tor jest bardzo krótki. Czy miałeś już okazję jeździć na takich owalach? Jeśli tak, to jak się na nich czujesz?
Wiktor Gołubowski: Tak, miałem taką okazję. Mimo wszystko nie powiedziałbym, że tor w Rawiczu jest bardzo krótki, po prostu jest dość wąski. Pamiętam, że u nas w Rosji był jeden taki podobny tor – w Bałakowie. Wychodzę z założenia, że na każdym torze trzeba umieć jeździć, nie ma co sobie wybierać lubianych i nielubianych.
Z którym kolegą z drużyny najbardziej się zaprzyjaźniłeś?
- Sytuacja w Polsce wygląda nieco inaczej niż w Rosji, tutaj zawodnicy podchodzą do wszystkiego bardziej pod względem indywidualnym. Przyjeżdżają na trening, przebierają się, pojeżdżą, przebiorą się znów, wykąpią się i wracają do domów. Na razie nie miałem okazji zaprzyjaźnić się z żadnym z kolegów z drużyny, sporo czasu spędzam natomiast z członkami klubu, którzy mi pomagają: z Bartkiem Stankiewiczem i Arturem Dudkiem.
Byłeś kiedykolwiek wcześniej w Polsce?
- Tak, byłem wcześniej w Polsce, przyjeżdżałem tutaj z moją rosyjską drużyną. Niemal wszystkie teamy z Rosji przyjeżdżają do waszego kraju przed sezonem, dlatego, że u nas zima dłużej trzyma i nie ma za bardzo warunków do trenowania. Kiedyś, przy okazji pobytu w Polsce, zajechaliśmy do baru i zamówiłem danie zwane kołdunami. Jak się okazało, jest to podobna potrawa do jednej z naszych tradycyjnych rosyjskich, czyli pielmieni.
Czy nie uważasz, że dwa motocykle to ciągle za mało, jeśli chce się dobrze jeździć w drugiej lidze?
- Nie. Większość zawodników w drugiej lidze dysponuje dwoma motocyklami i to powinno wystarczyć. Speedway to drogi sport, to nie jest hokej czy piłka nożna, które możesz uprawiać codziennie. Na trzeci motocykl po prostu mnie nie stać, zresztą wydaje mi się, że nie jest on konieczny.
Jak wyglądał dzień Wiktora Gołubowskiego w sezonie, kiedy ścigałeś się w Rosji?
- Mój dzień wyglądał dość nietypowo. Kiedy mama wychodziła do pracy rano, ja spałem. Kiedy ja wracałem do domu późno wieczorem, mama już spała. Wiąże się to z tym, że mniej więcej od południa do wieczora zajmuje się żużlem, czy to przygotowaniem sprzętu, czy to trenowaniem. Kiedy śpię rano, mama przychodzi do pokoju i patrzy czy wszystko ze mną w porządku. Jeśli tak, to idzie do pracy (śmiech).
Czy rodzice są zadowoleni z faktu, że uprawiasz żużel?
- Jeśli zawody odbywają się na miejscu, w Saławacie, to tata jest ze mną na wszystkich treningach czy meczach. Kiedy jeżdżę oczywiste jest, że go nie widzę, ale z opowiadań innych ludzi słyszę, że nerwy odreagowuje poprzez palenie papierosów. Mamę na zawody zabrałem natomiast tylko raz, kiedy się wywróciłem, rozpłakała się i wróciła od razu do domu. Od tamtego czasu nie jeździ ze mną na stadion. Kiedy mecz już się skończy, dzwonimy z tatą do mamy, że wszystko jest w porządku i kiedy przyjedziemy, mama ogląda zawody w telewizji.
Jak długo chcesz pozostać w Rawiczu?
- Tego jeszcze dokładnie nie wiem, ale pewnie jak najdłużej. Chciałbym oczywiście odwiedzić rodziców i młodszego brata, ale na stałe do Saławatu nie zamierzam w najbliższej przyszłości wracać. Mieszkałem tam już długo i w tej chwili nie ma tam już większych perspektyw, jeśli chodzi o rozwój i o uprawianie mojego ulubionego zajęcia jakim jest żużel. W Rawiczu jest dokładnie odwrotnie i chciałbym tu jeździć do końca sezonu.
Jak to się stało, że zostałeś żużlowcem?
- Mój tata chodził zawsze na żużel i od małego brał mnie ze sobą na zawody. Jego koledzy często mnie podpuszczali i mówili: Co tam Witjok, kiedy zaczynasz jeździć?. Kiedy trochę podrosłem, zacząłem rzeczywiście jeździć i tak to się zaczęło. Miałem wtedy dwanaście lat.
Odczuwasz jakąś tremę przed debiutem w polskiej lidze?
- Nie, nie mam się czego bać. W jakiś osobliwy sposób przeżywam ten zbliżający się mecz w Pile, ale nie można mówić o żadnym strachu. Zresztą każdy sportowiec w jakiś sposób przeżywa zbliżający się debiut.