Barry Briggs: Doyle niszczy determinacją, a Hancock potrafi więcej czytać i rozumieć niż inni (wywiad)

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Jason Doyle
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Jason Doyle

Barry Briggs, gwiazda światowego żużla lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, twórca deflektora, opowiada m.in. o tym jak proste jest Grand Prix oraz kto imponuje mu w dzisiejszym żużlu.

W tym artykule dowiesz się o:

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Jest pan czterokrotnym Indywidualnym Mistrzem Świata, tak jak Hans Nielsen i Greg Hancock. To jeden z najlepszych wyników w historii sportu żużlowego. Jak pan pamięta swoją jazdę w mistrzostwach świata?

Barry Briggs: Wszystkie tytuły mistrzowskie były trudne do zdobycia. Oczywiście najlepiej wspominam ten pierwszy i najważniejszy, kiedy wygrałem na Wembley w 1957. Przystępując do walki o tytuł musisz być ostrożny. Jeśli myślisz, że jesteś dobry i zostaniesz mistrzem świata, to możesz się bardzo zawieść. Musisz przejść wiele trudów, a twoja głowa musi wykluczyć to, że jesteś już mistrzem świata. Kiedy już zdobędziesz upragniony cel, to drugi czy kolejny tytuł też nie przychodzi łatwo, mimo że masz doświadczenie.

W latach pięćdziesiątych pojawił się pan w lidze brytyjskiej, która była najsilniejszą na świecie. Popularność żużla w tamtym okresie była ogromna, a na zawody przychodziły tłumy. Pan był czołową postacią rozgrywek. Obok pana największą gwiazdą był Szwed Ove Fundin. Jak wyglądała wówczas wasza rywalizacja?

Ove był ciężkim przeciwnikiem. Byliśmy zawodnikami o różnych charakterach, ja byłem trudny dla niego, a on dla mnie. Wszystko dlatego, że mieliśmy swoje sposoby aby stawać się najlepszymi. Wiele razy na torze doszło między nami do zgrzytów. Jednak kiedy wsiadałeś na motocykl, to myślałeś tylko o tym aby wygrać i być najlepszym. Kiedy wychodziłeś z parkingu, starałeś się być normalnym człowiekiem. Teraz po tylu latach jesteśmy kolegami, po latach spędzonych na torze i rywalizacji, która miała miejsce.

Jednak to Fundin ma o jeden tytuł więcej niż pan.

Kiedy wracasz po latach kariery do tego co było, możesz zadać sobie pytanie czy można było wygrać coś jeszcze. Można być wiele razy mistrzem świata, jednak to nie ma znaczenia. Możesz wygrać wiele tytułów, ale później cierpieć. Istotne jest to, żeby po tylu latach rywalizacji żyć jak najdłużej możesz i się tym cieszyć. Najważniejsze to żyć w zdrowiu i dobrej kondycji, którą mam.

W swoich najlepszych czasach na Wembley zbierało się dziewięćdziesiąt tysięcy widzów. To był okres, kiedy pan jeździł. Dzisiaj Wielka Brytania nie ma zawodów o porównywalnej publice. Jeśli już, to taką namiastką Wembley jest Cardiff, które gromadzi dużą widownię, choć nie tak rekordową liczbę jak w pana czasach. Oglądając zawody Grand Prix i uczestnicząc w finałach IMŚ na Wembley, jak pan porównuje te dwa miejsca?

Cardiff jest dobrym miejscem dla speedwaya. Jest wielu ludzi, nie tyle samo co na Wembley, ale jakieś podobieństwo jest. Atmosfera, która tutaj panuje jest na podobnym poziomie. Na Wembley musiałeś mieć dobrą technikę. Jeśli chciałeś zostać mistrzem świata, musiałeś jeździć na torach o różnej geometrii i różnej technice, a takie były w Wielkiej Brytanii. Fundin, żeby zostać tak utytułowanym zawodnikiem, musiał się ścigać w Anglii. Teraz by zostać mistrzem świata nie potrzebujesz jeździć w Anglii. Tory są inne, gładsze, dłuższe, wymagają innej techniki. Dzisiaj w głównej mierze wystarczy ci jazda w Polsce. To smutne, ale zawodnicy jazdy w Anglii już nie potrzebują.

ZOBACZ WIDEO Zobacz na czym polega praca komisarza toru (WIDEO)

Na początku jednodniowe finały organizowane były tylko na Wembley. Z czasem kiedy do głosu zaczęli dochodzić Szwedzi i Polacy, przeniesiono je do Malmoe, Goeteborga, Wrocławia czy Chorzowa. Na Stadionie Śląskim ścigał się pan przy ponad stutysięcznej widowni.

Mieliśmy właściwie to samo na Wembley, więc atmosfera była bardzo podobna. Nigdy nie czułem się dobrze na polskich torach, co widać po wynikach. Jazda na polskich obiektach wymagała w tamtym czasie innych silników oraz innej techniki jazdy. Miałem przebłyski dobrej jazdy w Polsce, ale myślę, że nie zrobiłem tego na tyle dobrze, na ile powinienem. Podejrzewam, że jeśli startowałbym regularnie w polskiej lidze, wówczas wyglądałoby to zupełnie inaczej i byłbym dobry także na polskich torach.

Obserwuje pan to co się dzieje w żużlu bardzo uważnie, choć nie pełni pan funkcji trenera czy menadżera. Jak podoba się panu obecny żużel w porównaniu do tego co było w przeszłości?

Najgorsze co się stało dla żużla, to położenie nacisku na silniki. Żużel zrobił się bardzo drogi i jeździ się trudniej. To nie daje wszystkiego w sporcie. Kiedyś różnice między zawodnikami w trakcie biegu były niewielkie, wszystko praktycznie było w kontakcie, teraz są o wiele większe odstępy i zawodnik prowadzi o ponad sto metrów. Wszystko przez to, że motocykle są zróżnicowane, a ich moc jest wielka. Mamy teraz GM-y i GTR-y od Gerharda, który próbuje ciąć koszty, jednak nie sądzę, aby doprowadziło to do drastycznego spadku cen w żużlu. Najlepszym silnikiem był ten, który posiadał głowicę dwuzaworową. Ove Fundin czy Anders Michanek jeździli na nich i pokazywali swoje umiejętności. Zawodnik, który ma więcej koni mechanicznych szuka prędkości na dużej, wręcz dotykając bandy, a ten który ma mniej szuka krótszej drogi jazdy.

Przez wiele lat był pan wspaniałym zawodnikiem, potwierdzając to medalami mistrzostw świata. Jednak nie jest pan tylko byłym mistrzem, ale i konstruktorem. Przed laty stworzył pan deflektor. Jakie były kulisy powstania tego urządzenia?

Kiedy nie było deflektora, zawodnik aby ścigać się z dobrym skutkiem musiał jechać po wewnętrznej i wówczas to była najłatwiejsza i najbezpieczniejsza droga po wygraną. Teraz masz możliwość jechania szerzej i wyprzedzania bez groźby, że zostaniesz oszprycowany. Promowałem deflektor jeszcze w moich czasach. Gdy nie było deflektorów, pamiętam taką sytuację, że zawody były odwołane, ze względu na niebezpieczny tor. Jednak wynikało to z braku słońca i mokrej nawierzchni. Zawodnicy próbując jechać nic nie widzieli, bo padała na nich masa mazi. Było wówczas dwa tysiące widzów, ludzie wracali do domu po przebyciu 400 mil. Gdyby wtedy były stosowane deflektory, wówczas byłoby łatwiej odjechać taki mecz.

Na drugiej stronie przeczytasz m.in. o tym dlaczego żużel w Nowej Zelandii nie jest popularny oraz dlaczego Jason Doyle imponuje Barry'emu Briggsowi.
[nextpage]Pan, Ivan Mauger i Ronnie Moore zdobyliście razem 12 tytułów IMŚ. Rywalizacja w Grand Prix w tym roku stoi na bardzo wyrównanym poziomie. Wielka szkoda, że w tym towarzystwie nie ma reprezentanta Nowej Zelandii.

Teraz to Polacy promują żużel. Macie wielką publikę. Młodzi chłopcy, którzy ciągle oglądają zawody chcą spróbować swoich szans. Mało tego, ci co chcą, mają możliwości, aby pokazać swój talent. Niewiele młodych ludzi interesuje się żużlem w Nowej Zelandii. Tam bardziej popularne są midget cary czy sidecary, które ściągają publikę. W Polsce żużel jest kompletny, ponieważ ludzie chcą to oglądać, zawodnicy dobrze zarabiają, a młodzi chłopcy dostają wyposażenie na bycie najlepszymi.

Ostatnim, który próbuje ratować honor nowozelandzkiego żużla jest Bradley Wilson-Dean. On podąża tą samą drogą co w przeszłości pan, Mauger czy Moore jeżdżąc w lidze brytyjskiej. 

Widziałem go raz. Ma dobre starty, jego balans na motocyklu też jest w porządku. Jednak jeszcze raz zaznaczę, jeśli masz kogoś lepszego od siebie, z kim możesz rywalizować, to czyni cię to lepszym. Gdy ja startowałem, Ronnie był lepszy ode mnie. Chciałem wygrywać tak samo jak Ronnie. To samo było z Bjoernem Knutssonem. To nie jest kwestia tylko umiejętności jeździeckich. Zawodnik to człowiek i jego siła. Można się nauczyć jeździć, ale to nie oznacza, że będziesz wygrywać, to coś więcej.

Cykl Grand Prix trzykrotnie był przenoszony na Western Springs w Auckland. Organizacja mistrzostw świata w tym miejscu nie pomogła zbyt wiele w promocji dyscypliny w pana kraju.

Na pewno jest wiele przyczyn, dla których nie udało się wypromować żużla w Nowej Zelandii. To śmieszne, że trzech mistrzów świata, którzy byli kiedyś tylko lokalnymi chłopakami, musiało wyjechać do Wielkiej Brytanii. Oczywiście możesz spytać, dlaczego w kraju, skąd pochodzi trzech mistrzów świata nie ma dzisiaj silnego żużla. Tak naprawdę żużel nigdy nie był promowany w Nowej Zelandii. Szanse przepadły. Jeśli ktoś przyjeżdżał do Nowej Zelandii, to można było mu pokazać trzech mistrzów świata, ale nie robiono tego.

Pan co roku pojawia się na Principality Stadium w Cardiff. Zaznaczył pan, że żużel to pana świat. Nie ma w stolicy Walii pana kolegów. Co słychać u Ivana Maugera i Ronniego Moore'a?

Z Ivanem jest niestety źle. Rozmawiałem z nim ostatnio, jednak nie rozumie zbyt wiele. Ronnie czuje się dobrze, mieszka w Nowej Zelandii. Prawdopodobnie pojadę w tym roku się z nim zobaczyć. Ronnie wykreował mnie i Ivana jako zawodników, był tym pierwszym, który się wybił. To dla nas ważne, aby kontaktować się ze sobą.

Jeśli miałby pan wybrać zawodnika, który obecnie wywiera na panu największe wrażenie, to na kogo by pan postawił?

Jason Doyle. On ma w sobie pasję. Ma zdolność przezwyciężania trudności. To jest Nicki Pedersen sprzed lat, ale jeździ zdecydowanie lepiej niż Nicki. Nicki myślał, że jest najlepszy na świecie. Chciał dokonać o wiele więcej niż ktokolwiek inny. Doyle był poważnie kontuzjowany wiele razy. On pokazał, że umysł potrafi przezwyciężyć ból. Czasami widzisz zawodnika i mówisz "on jest świetny". Wielu zawodników wraca po kontuzji, ale on pod tym względem jest wybitny, jest lepszy od pozostałych. Brzydko mówiąc, on został okradziony z tytułu w zeszłym roku. Nawet jeśli odejmowana by była jedna runda, to i tak drugie miejsce byłoby dla niego nieszczęściem. Nikt by potem nie pamiętał o jego drugim miejscu.

Jason Doyle, który jeszcze cztery sezony temu ścigał się w polskiej pierwszej lidze, w barwach najsłabszego klubu, walczy teraz o tytuł mistrza świata. Zapytam pana z kolei o Grega Hancocka, który ma tyle tytułów co pan. Wydawało się, że jego kariera po zdobyciu jednego tytułu będzie zbliżała się ku końcowi. Jednak od 2011 roku powrócił do czołówki, zostając trzykrotnie najlepszym żużlowcem, a jednocześnie najstarszym w historii, który wywalczył złoto. Bijąc tym samym rekord Ivana Maugera.

A dlaczego uważasz, że on miałby tego nie zrobić? Czy jest lepszy niż był? Greg Hancock jest nadal tym samym zawodnikiem. Potrafi więcej czytać i rozumieć na torze niż pozostali. Nie widzisz na co dzień jak Greg Hancock spada z drugiego miejsca na czwarte. Hancock zawsze trzyma swoją pozycję. Grand Prix jest proste. Nigdy nie widzisz Grega Hancocka, który odbija się od bandy i szarżuje, aby zdobyć punkty, co zdarza się kilku polskim zawodnikom. Jakby GP było tylko w Anglii, Greg byłby bardzo, bardzo dobry, ponieważ on jest technicznie świetnie dysponowany, potrafi dopasować się do warunków.

Tej rozwagi i konsekwencji Hancocka brakuje z pewnością kilku zawodnikom.

O tym, że Grand Prix jest proste, mówiłem też kiedyś Leigh Adamsowi. Leigh miał słaby sezon. Przed ostatnim GP w Bydgoszczy powiedziałem mu: "Przyjedź na tym miejscu. Nie rób nic więcej poza tym, co masz zrobić. Bądź konsekwentny. Tak samo jak Hancock." Nie mówiłem mu kompletnie nic za wyjątkiem tej jednej rzeczy. To nie był typ toru, na którym Leigh Adams czuł się dobrze. Nie siedziałem z nim w parku maszyn i nie rozmawiałem z nim zbyt wiele, aby się nie wymądrzać i mącić mu w głowie. Znalazł się wtedy na podium. Gdyby był tak rozważny cały sezon, z pewnością zostałby mistrzem świata.

Leigh Adams był jednym z zawodników, który miał duże szanse by zostać IMŚ, ale jednak tego celu nie osiągnął. Czy takich żużlowców w pana opinii było wielu?

Na pewno nie było ich zbyt wielu. Myślę, że Brian Crutcher przed laty i mimo wszystko Zenon Plech. Bardzo go lubię, uważam, że był przeraźliwy na motocyklu. Natomiast jego życie poza motocyklem było trochę szalone. Miał wielki talent i jeśli rozważyłby kilka kwestii, to może by wygrał. Jednak to złożony proces, to nie tylko jazda na motocyklu. Musisz radzić sobie z presją, potrafić jeździć przy wielkiej widowni, a oni na ciebie gwiżdżą i buczą. To nie jest łatwe.

Źródło artykułu: