Jacek Frątczak: Inni wolą plotkować. Ja miałem odwagę sprawdzić

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Alex Zgardziński, Jacek Frątczak
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Alex Zgardziński, Jacek Frątczak

Jacek Frątczak nie rozumie oburzenia Władysława Komarnickiego w sprawie protestu na gaźnik Leona Madsena. Były prezes Stali Gorzów stwierdził, że po zagraniu menedżera Get Well trzeba zmienić regulamin.

- Nie widzę przeszkód. Jeśli ktoś chce zmienić regulamin, to ja nie mam nic przeciwko. Będę się nadal trzymać jego zapisów. Tak samo było w niedzielę - mówi nam menedżer Get Well Toruń. Dla Jacka Frątczaka pretensje o protest są czymś kompletnie niezrozumiałym.

- Już dawno mówiłem, że protesty i odwołania są elementem regulaminu. W naszym środowisku jest jakiś problem, bo zadziałanie zgodnie z przepisami jest przez niektórych traktowane jako próba użycia narzędzi niezgodnych z duchem sportu - przekonuje opiekun toruńskiej drużyny.

Frątczak zwraca zresztą uwagę, że kiedyś w regulaminie były inne zapisy. Menedżer czy trener mógł poprosić o czas dla swoich zawodników. - W żużlu był kiedyś czas i działał na tej samej zasadzie jak w koszykówce. Niektórzy to stosowali i efekt był bardzo dobry. Teraz trzeba wykorzystywać inne możliwości. Potrzebowałem w niedzielę przerwy i ją wygenerowałem - wyjaśnia.

Menedżer Get Well przyznał w niedzielę, że czas był potrzebny, bo konieczne było przełożenie silnika z jednej ramy do drugiej. Teraz znamy już szczegóły. Wiemy, że chodziło o motocykl Daniela Kaczmarka. - Musieliśmy pożyczyć od kogoś innego silnik. Przez cały mecz żonglowaliśmy motocyklami, a to czasami wymaga czasu. W Lesznie było to samo, bo Chris Holder jechał na sprzęcie, z którego korzystał jego młodszy brat. Oni jadą jednak na tych samych podwoziach, więc nie było większego problemu. Daniel potrzebował pomocy, bo jego silniki nie jechały najlepiej. W tym przypadku nie było możliwości zmiany jeden do jednego. Jestem menedżerem, więc moją rolą jest pomaganie zawodnikom. To dokładnie zrobiłem - przekonuje Frątczak.

ZOBACZ WIDEO Zobacz na czym polega praca komisarza toru (WIDEO)

Torunianie tłumaczyli również, że w proteście chodziło im o ucięcie spekulacji. Co w tym przypadku mieli dokładnie na myśli? - W środowisku się dużo plotkuje. Jeden gada na drugiego. Słyszałem to od zawodników innych drużyn i zawsze odpowiadałem im, żeby złożyli protest, to wszystko będzie widać jak na dłoni. Ja nie miałem z tym problemu. Niektórzy w Polsce wolą gadać i plotkować. Z tym wiele osób nie ma kłopotu. Ja się jednak do tego grona nie zaliczam - odpowiada Frątczak.

Menedżer toruńskiego klubu nie zgadza się z opinią, że przerwa, do której doszło z powodu protestu, wybiła jego zespół z rytmu. - Nie miałem wyjścia, bo potrzebowaliśmy sprzętu. Tor się zresztą specjalnie nie zmienił, więc nie ma o czymś takim mowy. Wszystkie te działania były zresztą nieco wcześniej zaplanowane. Wiedzieliśmy, że możemy nie zdążyć, więc drużyna została uprzedzona. Cały zespół miał wiedzę, co się wydarzy. Decyzja była akurat dobra, bo różnica w szybkości motocykla Daniela była widoczna. A kluczowa dla losów meczu wcale nie była przerwa, lecz wyścig trzynasty. Na pierwszym łuku doszło do niefortunnej sytuacji, kiedy mocno został przyblokowany Paweł Przedpełski - podsumowuje menedżer.

Źródło artykułu: