Problemy Nickiego Pedersena rozpoczęły się 24 maja. Tego dnia podczas meczu duńskiej Superligi uczestniczył w kolizji z Nielsem Kristianem Iversenem. W jej wyniku uszkodził kręgi szyjne. Te same, które pod koniec sezonu 2016 zostały złamane podczas zawodów w czeskich Pardubicach.
Ostatnie tygodnie dla trzykrotnego mistrza świata są męką. Kolejne badania i czekanie na werdykt lekarzy, którzy są zdania, że kolejny uraz szóstego i siódmego kręgu szyjnego może grozić u Pedersena kalectwem. Dlatego 40-latek tak długo zwlekał ze wznowieniem treningów, bo chciał mieć pewność, że z jego zdrowiem wszystko jest w porządku.
Przed paroma dniami Pedersen dostał zgodę od lekarzy na powrót na tor. Pojawił się nawet w Lesznie, gdzie miał okazję trenować. Reprezentant Danii nie ma jednak dobrych wieści dla swoich fanów. Po kolejnych konsultacjach podjął decyzję, że do września nie zobaczymy go już na torze. Mało prawdopodobne jest, by pojawił się na nim jeszcze w tym sezonie.
- Powinienem odpuścić sobie jazdę przez najbliższe dwa miesiące. Pęknięty kręg szyjny nadal nie jest w pełni wyleczony. Ściganie się teraz byłoby zbyt ryzykowne. Mógłbym startować, ale to zbyt ryzykowne, gdy masz dziurę w szyi. Biorąc pod uwagę jaki moment sezonu mamy, idzie to w złym kierunku - przyznaje Pedersen.
ZOBACZ WIDEO Artur Siódmiak wielkim fanem żużla (WIDEO)
Zawodnik z Danii nie ukrywa, że bierze pod uwagę zakończenie kariery. - Tak naprawdę nie wiem na czym stoję. Serce mówi mi, żebym nadal startował. Nawet jeśli moja przerwa w startach jest tak długa. Jednak rozum podpowiada coś innego. Mówi, bym słuchał lekarzy. W końcu miałem dwie fatalne kontuzje w niecały rok. Sezon dla mnie jest niemal skończony. W tej sytuacji łatwo byłoby powiedzieć, że to już koniec. Jednak nie akceptuję tego. Jestem sportowcem i ścigam się na żużlu od 29 lat - dodaje były mistrz świata.
Na ostateczną decyzję Pedersena będziemy musieli jeszcze poczekać. - Ciągle wierzę w cud. Za miesiąc lub dwa czekają mnie kolejne badania, kolejny rezonans szyi. Wtedy zadecyduję o swojej przyszłość. W tym momencie mam nadzieję, że uda mi się wrócić - stwierdza 40-latek.
Pedersen podkreśla, że gdy pod koniec lipca trenował na torze w Lesznie, to nie miał problemów z jazdą. - Czułem się dobrze, gorzej było później. Jednak miałem długą przerwę w startach i przez kilka kolejnych dni byłem sztywny. Nie chcę teraz wywierać na sobie presji i określać konkretnej daty ewentualnego powrotu. Najważniejsze jest dla mnie, by słuchać rad lekarzy - zapewnia.
Brak startów w ostatnich tygodniach sprawia, że Pedersen ma czas, aby zająć się sprawami niezwiązanymi z żużlem. - Mogę spędzić najbliższe miesiące na tym, aby przemyśleć to, co dzieje się w moim życiu. Pozostaję pozytywnie nastawiony do życia, nawet jeśli czuję się jak lew w klatce. Cieszę się jedynie, że nie mam 23 lat. Jestem już na tyle doświadczony, że wiem jak sobie radzić z takimi sytuacjami w głowie. Gdybym był młodszy i spotkałaby mnie taka sytuacja, to miałbym większy problem - dodaje duński żużlowiec.
Co istotne, Pedersen nie odczuwa w tym momencie przesadnej presji ze strony polskiego klubu - Fogo Unii Leszno. Menedżer Piotr Baron, pytany o dalszą jazdę Duńczyka, odparł: - Nie wiemy, czy Nicki jeszcze wróci. To on musi podjąć taką decyzję, gdy będzie gotowy na 100 procent. Uszanujemy każdy jego wybór, cokolwiek postanowi. W razie czego mamy w kadrze Juricę Pavlica. To nasze zabezpieczenie.
Więcej nie potrzeba pisać