Plusy i minusy weekendu. Drabik człowiekiem z metalu. Thomsen mdlał i jechał

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Maksym Drabik, wraz ze swoim mechanikiem, podczas meczu ligowego w Gorzowie
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Maksym Drabik, wraz ze swoim mechanikiem, podczas meczu ligowego w Gorzowie

Junior Betard Sparty Wrocław wykazał się wyjątkową determinacją. Zacisnął zęby i wystąpił w finałowym meczu PGE Ekstraligi. Choć jego drużyna po tytuł nie sięgnęła, on stanął na wysokości zadania.

Maksym Drabik znów zaimponował. Do końca walczył o powrót do ścigania po kontuzji obojczyka, której doznał raptem dwa tygodnie temu w 2. finale IMŚJ. W niedzielę na torze nie było widać śladów po urazie. Młodzieżowiec wrocławian dobrze startował i był szybki na dystansie. Zdobywając 12 punktów zrobił wszystko, aby jego drużyna sięgnęła po mistrzostwo Polski. Po zawodach przyznał natomiast, że pojechał tylko ze względu na zespół. W innym przypadku nie zdecydowałby się tak szybko wsiąść na motocykl. Jak najbardziej plus wędruje na jego konto.

Innego bohatera minionego weekendu znajdziemy w drużynie z Gdańska. Chodzi o Andersa Thomsena. Podobnie jak w przypadku Drabika, Duńczyk dwoił się i troił dla swojej ekipy, ale celu, czyli w przypadku gdańszczan awansu do PGE Ekstraligi, nie udało się zrealizować. Thomsen zanotował upadek, po którym pozbierał się i dojechał do mety po jeden punkt. W parku maszyn natomiast zemdlał i w pewnym momencie sytuacja wyglądała dramatycznie. No bo co można sobie pomyśleć, gdy widzi się, jak ratownicy medyczni biegną do boksu zawodnika, a jego koledzy rozwijają kotarę, aby przypadkiem nikt niczego nie dostrzegł? Na szczęście Thomsen doszedł do siebie i kontynuował udział w meczu na wysokim poziomie.

Dużą metamorfozę przeszedł w ciągu 24 godzin Piotr Pawlicki. Grand Prix to on już chyba odpuścił, bo w sobotę w Sztokholmie jechał tak słabo, że przykro się to oglądało. Za to dzień później we Wrocławiu był kompletnie odmieniony. Piekielnie szybki, poprowadził swój zespół do mistrzowskiego tytułu. Wychowanek Byków jest emocjonalnie związany z klubem. Po 15. biegu zsiadł z motocykla, przeskoczył dmuchaną bandę i popędził w stronę sektora kibiców gości celebrować sukces.

Jeśli chodzi o plusy, odnotujmy też drugie miejsce Bartosza Zmarzlika w sobotnim Grand Prix. Po zawodach Polak znów był bardzo szczery. Po turnieju w Teterow mówił, że pojechał jak dupa, w Sztokholmie z kolei wyznał, że nienawidzi trzeciego pola, na które często trafia przez niekorzystne losowania. - Chyba muszę dać więcej na tacę - żartował na antenie Canal+. Tajemniczo stwierdził też, że wyznaczył sobie pewien cel, ale nie chciał zdradzić o co chodzi. Tego mamy się dowiedzieć po Grand Prix w Melbourne.

ZOBACZ WIDEO Budowa motocykla żużlowego

Minusy? No tu nie ma wątpliwości, że należy się on osobom przygotowującym tor na Friends Arenie na sobotnie Grand Prix. To była kompromitacja. Zawodnicy częściej walczyli o utrzymanie się na motocyklu, niż ze sobą. W ogóle ścigania praktycznie nie było, nie licząc incydentalnych przypadków. Wygląda na to, że przyczyną takiego złego stanu owalu jest jego zbyt późne ułożenie. Tor powstał bowiem dopiero we wtorek.

Krytyka należy się też seniorom wrocławskiej Sparty. Nie powinno być tak, że w meczu o wszystko na swoim domowym torze zespół ciągnie junior, który jeszcze nie do końca wyleczył kontuzję. Trzeba jasno przyznać, że Tai Woffinden i Maciej Janowski zawiedli. W kluczowym momencie spotkania, czyli w 15. wyścigu, przespali start i byli wolni na dystansie a przecież mogli przesądzić o mistrzostwie dla Betard Sparty i sprawić, że zapełniony Stadion Olimpijski eksplodowałby z radości.

Źródło artykułu: