Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Sześć okrążeń to za mało (reportaż)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Otóż po zakończonych zawodach, które wygrał Jaroslav Petrak, wszyscy uczestnicy zawodów wyjechali na tor, po czym zaczęli przejeżdżać kolejne okrążenia w jak najwolniejszym tempie. Zasady konkurencji były proste: kto najdłużej utrzyma się na motocyklu bez podpierania nogami mając w baku pół litra metanolu...
Start do maratonu we Svitavach Start do maratonu we Svitavach
Konkurencja trwała około 50 minut. Niektórzy nie wytrzymywali psychicznie i w końcu zaczęli jeździć na jednym kole dodając więcej gazu, co równało się z szybszym wyschnięciem zawartości baku. Wygrał Niemiec Goldbruner. W Czechach można spotkać takie rozmaitości. Zeszłej zimy byłem na zawodach na lodzie w Racicach. Tor był usytuowany na środku zamarzniętego kanału. Za "bandą" na drugim łuku, 30 metrów dalej, wędkarze łowili w przeręblach ryby, a owe ogrodzenie stanowił odgarnięty śnieg. Było mroźno, ale diwaków nie brakowało. W Czechach szczerze kochają speedway. W Libercu spotkałem panią w średnim wieku, która przez kilka lat nie opuszczała turniejów Grand Prix. Na stadion przyszła z trójką dzieciaków wyposażonych w żużlowe gadżety. Miały też lalkę ubraną w koszulkę z Hansem Nielsenem. Na lalczynym mini t-shircie podpis złożył sam dwukrotny triumfator Zlatej Prilby (1987, 1998), podczas pożegnania Wielkiego Duńczyka w Pile w 1999 roku. W nienagannym stanie żużlowa relikwia przetrwała 18 lat!
Cel: Grand Prix

Czeski żużel to nie tylko pełne trybuny stadionu w Svitkovie, błysk fleszy, euforia po zwycięstwie Milika, ale też codzienność. Nieco kadłubowa liga, zawody na długim torze, na lodzie, w hali, turnieje old bojów, przepiękna sceneria stadionu w Koprovnicy, czy opisywany maraton żużlowy, czyli absolutnie nowa konkurencja żużlowa, którą miałem okazję widzieć jak na razie tylko w Czechach. Co prawda np. w porównaniu z tym co było 25 lat temu, liczba torów jest ta sama, ale... - Kondycja żużla u nas nie jest dobra, bo z roku na rok mam wrażenie ubywa chłopaków, którzy jeżdżą - mówi Jaroslav Petrak. Na stadionie w Svitavach panowała zupełnie inna atmosfera niż na meczach polskiej Ekstraligi, gdzie maskotka dostaje kary. Stadion porośnięty trawą, kulejąca gastronomia, amatorski speedway z gwiazdą Petrakiem, a czas umilały mi opowieści znanego, byłego arbitra, Marka Smyły, o ważkich sprawach w życiu młodego człowieka w latach 60., czyli rock'n'rollu, koncercie we Wrocławiu Marleny Dietrich, zespole Animals i gdzie stacjonował Tadek Nalepa podczas koncertów na Dolnym Śląsku. Ducha rock'n'rolla najlepiej było czuć w parkingu. Przy motocyklach Jaroslav Petrak paradował z papierosem w ustach, a kibice z piwem w ręce.

- Czyli zupełnie inny klimat niż niegdyś w Rudej Hveździe Praga - opowiadają czescy żurnaliści. - Tam wszystko było na baczność. Właśnie tam tego rygoru nabawił się Milan Spinka. Gdy im nie wychodziło i przywozili słabe wyniki, na drugi dzień przychodził sektorowy dowódca i zawodnicy musieli się gęsto tłumaczyć z porażek. Sypały się kary dyscyplinarne i wychowawcze. Warunki do uprawiania żużla w tamtych czasach pod względem organizacji i zaplecza finansowego mieli znakomite, ale jak to w życiu bywa: coś jest kosztem czegoś - słucham opowieści. - Praga zawsze miała przewagę. Wszystkie kluby dostawały środki od sektora publicznego, coś w rodzaju nazwijmy to ministerstwa sportu, ale Ruda Hvezda dostawała pieniądze z drugiego sektora - milicyjnego. Mieli dwa razy większe środki. Aż w końcu zmienił się generał i pewnego razu wezwał przełożonych, podrapał się po głowie i zadumał się: do cholery jak to jest, że tyle hajsu wydajemy na sport, który uprawia garstka zapaleńców, a zawody odbywają się kilka razy w roku - zagrzmiał. - "Obcinamy dotacje" zapowiedział i tak się posypało. Ale do dziś Para dobrze stoi dzięki budżetówce. Dzięki temu Petr Ondrasik organizuje rundy Grand Prix, a zawodnicy mogą latem uprawiać żużel, a zimą mają zapewnione wypłaty - słucham uważnie wykładu.
"Trybuny" stadionu we Svitavach
Sięgam pamięcią do moich rozmów z Tomasem Topinką sprzed lat na Norfolk Arena w King's Lynn, czy z Matejem Kusem na stadionie u Briana Havelocka w Redcar. Filozofia finansowania ich karier brzmiała identycznie. Lato - zarabianie w funtach, doraźne zawody we własnym kraju i powrót na zimę do domu, gdzie co miesiąc była wypłata. - Ondrasik ma dobre kontakty i układy. Gdyby nie on, czeski żużel, a na pewno ten w Pradze, umarłby śmiercią naturalną - powtarzali mi wtedy żużlowcy. Nie każdy - jak bracia Drymlowie - posiadali taki luksus, że ojciec posiada kawał biznesu, a sam był świetnym zawodnikiem. Vacek Milik też bazuje na doświadczeniu ojca, ale musiał przejść ciężką drogę. - Fakt, że jeździ w Polsce, to jest jego klucz do sukcesu. Tam zarabia, ma kontakt z najlepszymi - uważa Ales Dryml, a wtóruje mu Jaroslav Petrak. - Nie zgadzam się z tym - oponuje Milik. - Owszem, tak to teraz wygląda, ale w budowaniu kariery każdy krok był ogromnie ważny. Pierwszy kontrakt w Polsce, starty na kontynencie i w końcu kontrakt w Anglii. Mogłem jeździć cały sezon i podnosić umiejętności. W końcu Wrocław i ludzie, którzy we mnie uwierzyli, że sprostam Ekstralidze. Teraz moim celem jest Grand Prix. Marzę o startach w cyklu i zrobię wszystko, żeby tam się znaleźć. Chciałbym wejść do cyklu po sportowej walce, ale jeśli otrzymałbym zaproszenie, skorzystam z niego bez mrugnięcia okiem - deklaruje junior Milik.

W Pardubicach powoli zapadał zmrok. Vacek jeszcze rozdawał autografy i uśmiechy do wspólnych zdjęć ostatnim fanom. Milik junior niczym gwiazda rocka: pełno tatuaży i kolczyki w rożnych miejscach ciała, ust nie wyłączając. Fani byli bezlitośni i długo nie dawali spokoju swojemu pupilowi, wchodząc w najdalsze zakamarki jego warsztatu, gdzie dwójka mechaników czyściła już motocykle na poniedziałkowy memoriał Lubosa Tomicka. Fantastycznego gościa i żużlowca, który bronił barw Czechosłowacji w finale światowym na kultowym Wembley, a wspaniałą karierę przerwał tragiczny, śmiertelny wypadek podczas finału Zlatej Prilby w 1968 roku.

Gdy syn śnił o splendorze na miarę Lubosa Tomicka, Milik senior miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Wraz ze starym kumplem z czasów jazdy w Zlatej Prilbie Pardubice i Sparty Wrocław - Jan Schinaglem - wsiadał na kolorową karuzelę stacjonującą tuż przed głównym wejściem na stadion. Zapiął łańcuch i wystartował. Rock'n'roll po całości, bo sześć okrążeń to za mało.

Grzegorz Drozd

Przeczytaj więcej artykułów Grzegorza Drozda ->

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy byłeś choć raz na Zlatej Prilbie w Pardubicach?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×