Hancock i jego droga na szczyt
Bez wątpienia Greg Hancock zapisał się w historii żużla. Swój pierwszy tytuł mistrzowski zdobył w sezonie 1997, później przez wiele lat był średniakiem. Amerykanin pewnie wiele razy przeczytał, że się kończy i trzeba zejść ze sceny. Właściwie w pewnym momencie można było zakładać, że w historii SGP zapisze się głównie jako ten, który wystąpił we wszystkich turniejach elitarnego cyklu. Aż w końcu nadeszła druga młodość.
Hancock od dobrych kilku lat z powrotem znajduje się w światowej czołówce. W sezonie 2011 zdobył drugi złoty medal IMŚ i był to niesamowity wyczyn. Wszakże jego oba sukcesy dzieliło aż 14 lat. Rzadko zdarza się w motorsporcie, by ktoś wracał na tron po tak długiej przerwie, a on na tym nie poprzestał. W latach 2014 i 2016 dorzucił kolejne złote krążki.
Rossi to żywa legenda MotoGP
Jeszcze większą osobowością w motorsporcie jest Valentino Rossi, żywa legenda MotoGP. Na jego koncie jest siedem tytułów mistrzowskich w królewskiej kategorii, razem z triumfami w niższych seriach ma ich dziewięć. Tyle, że ostatni zdobył w 2009 roku. Z ukochanej Yamahy w pewnym momencie wygryzł go młodzieniec Jorge Lorenzo, a Włoch postanowił uciec do Ducati. Tam przez dwa lata nie wygrał ani jednego wyścigu. Część ekspertów pisała, że Rossi najlepsze lata ma już za sobą i powinien pomyśleć o emeryturze.
Być może takie myśli przyświecały Rossiemu, gdy przed rokiem 2013 wracał do Yamahy. Niewykluczone, że liczył na zakończenie swojej przygody z MotoGP po wygaśnięciu dwuletniego kontraktu. Tymczasem on wrócił do wygrywania. W sezonie 2013 był jeszcze czwarty w mistrzostwach, ale później przez trzy kolejne lata zostawał wicemistrzem świata. W roku 2015 mistrzostwo przegrał dopiero w ostatnim wyścigu w Walencji.
ZOBACZ WIDEO Jakub Przygoński: Niedługo e-sportowcy mogą być równie szybcy w prawdziwych autach
Nieudany miniony sezon "starszych panów"
O minionym sezonie Hancock i Rossi będą chcieli jak najszybciej zapomnieć. Amerykanin przystępował do obrony tytułu mistrzowskiego w SGP, ale w połowie rozgrywek przegrał z kontuzją barku. Po raz pierwszy opuścił aż tyle żużlowych imprez w trakcie jednego roku i musiał liczyć na stałą "dziką kartę" od BSI. Dostał ją, więc niewykluczone, że w kolejnym sezonie znów nie wróci na szczyt.
Rossi miał w tym roku podjąć walkę o upragniony dziesiąty tytuł. Jego druga młodość sprawiła, że z Yamahy uciekł mu rywal w postaci Lorenzo. Zespół i motocykl miały być ułożone pod niego. Jednak we własnej ekipie szybko wyrósł mu konkurent w postaci kolejnego młodego talentu z Hiszpanii - Mavericka Vinalesa. Świetnie na maszynie Hondy radzi sobie też Marc Marquez, który jest na dobrej drodze, by w przyszłości wymazać z ksiąg rekordy Rossiego. Na dodatek 38-latek złamał pod koniec sierpnia nogę. Efekt jest taki, że w tym roku co najwyżej skończy mistrzostwa na czwartej pozycji. To najgorszy wynik od sezonu 2013.
Co dalej z ich przyszłością?
Być może w przyszłym roku Amerykanin i Włoch staną przed ważnym pytaniem. Co dalej z ich karierami? Hancock już zapowiedział, że nie podpisze kontraktu w PGE Ekstralidze, co jest dziwną decyzją, bo mimo wszystko to najlepsza liga na świecie. To tutaj można zarobić ogromne pieniądze i rywalizować co tydzień ze światową czołówką. Równocześnie 47-latek jest zadowolony z perspektywy dalszych startów w SGP i chce walczyć o piąty tytuł mistrzowski.
Jeśli dodamy do tego fakt, że od kilku dni sukcesywnie wystawia na aukcje internetowe swoje puchary i inne zdobycze, można dojść do ciekawego wniosku. Czyżby Hancock powoli myślał o zawieszeniu kevlaru na kołek? Czyżby było w nim wystarczająco dużo motywacji, by nastawiać kości w SGP, ale nie ryzykować już zdrowia w polskiej lidze? A może to tylko zagrywka pod wyższy kontrakt w majowym okienku transferowym?
Rossi ma podobny problem. Jego umowa wygasa po zakończeniu roku 2018. Gdy przed dwoma laty ją podpisywał, miał ofertę Yamahy na biurku już przed pierwszym wyścigiem sezonu. Teraz do takiej sytuacji nie dojdzie. "Doctor" miał już wysłać sygnały w kierunku Japonii, że jest zainteresowany dalszymi startami i nie chce kończyć kariery. Nadal ma dość motywacji, by podjąć walkę z młodymi.
Tyle, że tym razem Yamaha nie chce się spieszyć. Zespół zapowiedział, że wolałby podejść do rozmów kontraktowych dopiero po rozegraniu kilku wyścigów w przyszłym sezonie. To pokazuje, że szefostwo zespołu może brać pod uwagę koniec współpracy z Rossim. Włoch osiąga świetne wyniki jak na 38-latka, jest najstarszym zawodnikiem w stawce, ale być może pewnego poziomu już nie przekroczy. Być może status ikony MotoGP to już za mało, by wygrywać pojedynki z 24-letnim Marquezem czy 22-letnim Vinalesem.
Każdy sportowiec dochodzi do momentu, w którym musi pożegnać się z ukochaną dyscypliną. W przypadku tych, którzy są na szczycie, jego wybór jest niezwykle trudny. Bo każdy kolejny sezon zwiększa ryzyko, że zamiast odejść w glorii chwały, przyjdzie zjechać z toru jako średniak.
Jak mozna napisac o 47 latku starszy pan ?