"Długa Prosta" to cykl felietonów Grzegorza Zengoty, żużlowca Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra.
***
Wizyta w Australii była od zawsze moim wielkim marzeniem. Szczególnie w roli zawodnika, co jak na razie się nie udało, ale udało się w roli komentatora, co też ogromnie mnie cieszy. Prawda jest taka, że miałem tam lecieć z ekipą nSport+ już przed rokiem. Wizy, loty i inne takie miałem już wtedy załatwione. Niestety nastąpiły pewne zmiany i zostałem w Polsce. W tym roku jednak chłopaki pamiętali o mnie i marzenie udało się zrealizować. W samolocie znalazłem się z częścią mojego żużlowego teamu oraz dwójką znajomych. Podróż była długa, a jet lag dał o sobie mocno znać. Kiedy lądowaliśmy w Melbourne, zaczynał się wieczór natomiast w Polsce, w tym czasie wstawało słońce. To były trudne chwile, ale daliśmy radę.
Już kolejnego dnia spotkałem się trenerem Markiem Cieślakiem. Trochę pożartowaliśmy, trochę obgadaliśmy sprawy nadchodzącego GP. Było sympatycznie. Następnie udaliśmy się na oficjalny trening przed sobotnim turniejem. W paddocku spotkałem wiele starych gwiazd speedway’a. Jedną z nich był oczywiście Leigh Adams, który mocno wypytywał mnie o Fogo Unię Leszno. Interesowało go wszystko związane z jego byłym klubem. Trzeba przyznać, że biła od niego super pozytywna energia. Promieniał. Wyglądał również dobrze i nie chce kłamać, ale chyba przybyło mu kilka kilogramów. Tak samo wygląda sprawa z Jasonem Crumpem, z którym miałem okazję zamienić kilka zdań. Był również Ryan Sullivan ze swoją rodzinną gromadką. Jego dzieciaki były niesamowite. Próbowały rozmawiać ze mną po polsku. Nawet znają kilka słów, czym nieźle mnie zaskoczyli.
W telewizji tak tego nie widać, ale obiekt, na którym rywalizowali żużlowcy, jest wręcz skrojony dla speedway’a. Trybuny są okrągłe, co daje niesamowity efekt w połączeniu z ułożonym torem. Ten zaś imponuje długością. W zasadzie jest taki sam jak nasze krajowe obiekty, co zresztą było widać, bo Polacy świetnie się na nim czuli. Oczywiście po samych zawodach mieliśmy okazję do świętowania srebrnego medalu Patryka Dudka. To nie była impreza, tylko Patryka, ale oficjalne after party dla wszystkich żużlowców i ich teamów, która odbyła się w restauracji jednego z większych kasyn w Melbourne. Prym wiódł tam Jason Doyle, który przechadzał się w swoim mistrzowskim kevlarze, co wywoływało zdziwienie u ludzi niezaznajomionych z żużlem. Zdradzę wam też, że o drinki wcale w Australii nie było łatwo. To nie wyglądało tak, że jeden zamawia kolejkę dla całej watahy. Każdy musiał osobiście udać się do barmana, aby ten ocenił czy dany gość może jeszcze przyjąć drinka, czy już raczej wodę. Taka kultura.
Dwa dni później udaliśmy się w podróż do Sydney. Naszymi opiekunami została dwójka naszych znajomych, czyli Izka i Witek, za co z całego serca im dziękujemy. Oprowadzili nas po wszystkich ciekawych zakątkach tego miasta łącznie ze słynną operą, mostem Harbor czy Bondi Beach. Warto tu wspomnieć, że wieczorem nasi przewodnicy zabrali nas na Sydney Tower Buffet - obrotową wieżę, w której mieści się restauracja. Całość ma ponad 300 metrów wysokości i można z niej podziwiać niesamowitą panoramę miasta.
Kolejnego dnia mieliśmy okazję podziwiać pasmo gór błękitnych. Robiły niesamowite wrażenie. Nie dało się tego objąć wzrokiem, a wzgórze trzech sióstr pięknie komponowało się błogą chwilą relaksu i odpoczynku po zakończonym sezonie. Przygodą kontynuowaliśmy w parku koala, w którym spotkaliśmy wszystkie ikony Australijskiego klimatu. Były psy dingo i misie koala. Nie zabrakło też kangurów. Z jednym z nich prawie nawiązałem regularną bitwę! Chciałem się ustawić do zdjęcia, a on wystrzelił we mnie sierpowego. Cios nie był mierzony na milimetry i obyło się bez interwencji lekarskiej. Ostatecznie szybko się dogadaliśmy, że chodzi tylko o fotkę i miłe zwierzątko idealnie zapozowało.
Po tych wojażach udaliśmy się na Gold Coast, gdzie spędziliśmy trochę czasu na typowym leniuchowaniu. Wynajęliśmy apartament, który znajdował się idealnie w linii brzegowej. Wychodząc na taras, mieliśmy piękny widok na ocean. Tam spędziliśmy kilka dni. Miałem doskonałe warunki do porannego joggingu czy popołudniowego surfowania. Miejscowe restauracje czy kluby zachęcały do wizyt. Na plaży spotkaliśmy też Maćka Janowskiego i Piotra Pawlickiego więc była okazja do wspólnych żartów.
Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Podróż powrotną mieliśmy mocno podzieloną. Z Gold Coast wracaliśmy do Melbourne, a następnie do Abu Dabi. Stamtąd lotem na londyńskie główne lotnisko Heathrow, z którego musieliśmy się dostać autem na mniejsze Luton. Samolot stąd zabrał nas do Szczecina, z którego już samochodami trafiliśmy do swoich domów. Podróż trwała aż 47 godzin a ja przespałem po niej kolejne 15, aby się zregenerować.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: polski siatkarz zaskoczył rywali w LM. "Szalony finisz!"
A pod tym tekstem zdjęcie Zengiego z Duzersem... Grzesiu, celowo??? ;)