Problemy z Patrykiem Sitarkiem zaczęły się już w sezonie 2016. Wraz z Damianem Stalkowskim pokłócili się z kierownictwem bydgoskiej drużyny i przez pewien czas nie startowali w zawodach. Mówiło się o zbyt wygórowanych żądaniach młodych żużlowców, zwłaszcza w kwestii sprzętu. O ile trudny w prowadzeniu, ale utalentowany Stalkowski znalazł zatrudnienie w Gnieźnie, o tyle u Sitarka już tak kolorowo nie było. Junior pozostał w Polonii na kolejny rok.
W minionym sezonie 20-latek w żaden sposób nie poprawił swoich wyników. Naraził się jednak bydgoskim kibicom nie tyle słabą, co zwyczajnie niesportową postawą. Wielokrotnie jadąc z tyłu stawki zjeżdżał po dwóch, trzech okrążeniach. Nie podejmował w zasadzie walki z rywalami w przypadku przegranego startu. Czarę goryczy przelała sytuacja z turnieju Nice Cup rozgrywanego na domowym torze Sitarka. W trzyosobowej stawce zanotował defekt pod koniec czwartego okrążenia, ale nie zdecydował się biec do mety po punkt.
Swoją opinię na temat młodzieżowca ma Ryszard Dołomisiewicz. - Podstawowe pytanie brzmi, czy on chce jeździć? Bo może chce być tylko nazywany żużlowcem. Należy do tej grupy zawodników, którzy od razu po zdaniu licencji chcą zarabiać kokosy. To nie jest tak. Tu trzeba najpierw zrobić wynik, a potem za tym idą pieniądze. Musi się pozbierać i znaleźć jakiś autorytet - uważa były żużlowiec Polonii.
Trudno nie zgodzić się z taką opinią. Gdy zawodnik nie ma wielkiego talentu, ale robi co w jego mocy, by zdobywać punkty, zawsze postrzegany jest korzystniej. Jeśli jednak oprócz słabej postawy na torze, nie czuje potrzeby walki z rywalami to wygląda to bardzo źle. Sitarek musi więc zastanowić się czy jest sens kontynuowania startów przy takim podejściu.
ZOBACZ WIDEO: Gollob planował start w Rajdzie Dakar. "Miałem pomysł na następne 10 lat funkcjonowania w sporcie"