Beniaminek w Ekstralidze musi płacić frycowe. KSM nie będzie rozwiązaniem

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: zawodnicy Unii Tarnów
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: zawodnicy Unii Tarnów

Rok temu częstochowski Włókniarz, teraz tarnowska Unia. Ponownie beniaminek PGE Ekstraligi zbudował skład, który na kolana nie powala i raczej każe sądzić, że powalczy on o utrzymanie.

Powtarzające się rok po roku wydarzenia skłaniają do refleksji. O ile zeszłoroczną sytuację Włókniarza można było jeszcze wytłumaczyć przeszłością częstochowskiego klubu i obawami zawodników przed współpracą z Lwami, tak trudności w negocjacjach tarnowian dość zaskoczyły. Klub ma przecież wsparcie od spółki Skarbu Państwa. Kwestia ta została poruszona w rozmowie naszego serwisu z prezesem PGE Ekstraligi, Wojciechem Stępniewskim. - Taki właśnie mamy rynek zawodników, zupełnie zaburzony, jeśli chodzi o właściwe proporcje popytu i podaży. Niedługo może nadejść czas na jego regulację - oznajmił.

Jednym z nasuwających się rozwiązań może być powrót do limitu KSM. Ma ono jednak wielu przeciwników. Ich zdaniem miało to swego czasu sens, gdy kluby borykały się z finansowymi kłopotami. Argumentów przeciw nie brakuje. - Powrót do KSM-u w obecnej chwili byłby nietrafiony. PGE Ekstraliga doszła do takiej stabilizacji finansowej, naprawdę dobrych pieniędzy, jest to bardzo dobry produkt, że powrót do KSM-u by mnie zdziwił - uważa Wojciech Dankiewicz, żużlowy menedżer.

Zwraca uwagę na to, że wprowadzono regulację w postaci limitu wydatków, jednak od razu zaznacza, że z tym klubom łatwo jest się uporać. Przypomina równocześnie o tym, jak nieprzewidywalny jest żużel. Nie można jednoznacznie założyć, że zawodnik, który w jednym roku wygrywał większość biegów, w następnym powtórzy wyniki. - Jest limit wydatków, ale to zawsze można obejść i się obchodzi. To jest pic na wodę fotomontaż. Funkcjonujemy wobec normalnego prawa rynkowego. Prawo podaży i popytu myślę, że też bardzo dobrze w tej chwili działa. Uważam, że KSM zrobiłby dużą krzywdę. Spójrzmy na Unię Leszno, która zdobyła mistrzostwo Polski. Gdy mieliśmy KSM to dochodziliśmy do takich absurdów, że drużyna mająca znakomity sezon musiała się później pozbyć dwóch zawodników - oznajmił komentator nSport+.

Wojciech Dankiewicz pod wątpliwość poddał możliwości tarnowian. - Uważam, że gdyby Unia Tarnów była finansowo przygotowana jeszcze lepiej od możnych PGE Ekstraligi to wyciągnęliby chociażby jednego bardzo klasowego zawodnika, typu Jarosław Hampel czy Jason Doyle - stwierdził. - Tymczasem czegoś zabrakło. Nie można pod kątem jednej drużyny przemielić całych rozgrywek i niszczyć zespoły, które niekiedy były budowane przez lata - dodał.

Wygląda więc na to, że drużyny awansujące o szczebel wyżej powinny liczyć się z napotykanymi trudnościami i pogodzić z takim losem. - Niestety, beniaminek zawsze frycowe będzie płacił - sądzi nasz rozmówca. Dostrzega jednak pewne, jego zdaniem słuszne, rozwiązanie. - Jeśli klub ma plan jazdy w Ekstralidze będąc jeszcze w niższej lidze, to być może trzeba zacząć budować zespół na poziomie pierwszej ligi. Dla przykładu niegdyś drużyna z Ostrowa z roku na rok pukała do Ekstraligi, jeździła w barażach, ale tak naprawdę nie miała szans, bo klub musiałby przebudować całą kadrę. Dlatego może następna drużyna, która myśli o Ekstralidze powinna już rok wcześniej ściągnąć gwiazdę dla takiego bezpieczeństwa, by po ewentualnym awansie nie musieć wypruwać żył. To programy długofalowe i nie jest to prosty temat. Pewnie, że to się wiąże z kosztami, ale niestety, w Ekstralidze jeżdżą najbogatsi - oznajmił.

ZOBACZ WIDEO Lekarz sugerował Gollobowi zakończenie kariery. "To był pierwszy dzwonek, powinienem był zareagować"

Źródło artykułu: