Wydawać by się mogło, że skoro Ireneusz Nawrocki uratował Stal Rzeszów przed upadkiem, a na dzień dobry wyłożył ponad 2 miliony złotych na spłatę długu i wykup akcji, to ludzie, przynajmniej ci sympatyzujący z klubem, będą nosili go na rękach. Nic z tego. Nawrocki zainteresował się kredytem (ma to związek z kupnem terenów pod kompleks sportowy, który chce wybudować w Rzeszowie) i ruszyła lawina plotek. Zaczęto mówić, że wyszło szydło z worka, że pan Ireneusz nie ma kasy i tak naprawdę nie stać go na żużel.
- Pogłoski o kłopotach Nawrockiego są przesadzone - mówi nam wiceprezes Stali Marcin Janik. - W Polsce ludzie są na tyle uprzejmi, że jak ktoś się wybija, to zaraz wbija mu się szpilkę. Nikt tak naprawdę nie wie, o co chodzi, ale wygaduje się różne rzeczy. Pani Marta Półtorak też obrywała, choć przecież długo i skutecznie utrzymywała rzeszowski klub. Na szczęście pana Ireneusza te negatywne opinie tylko napędzają do działania. One są dla niego niczym płachta na byka. Jeszcze bardziej chce udowodnić, że na Stali mu zależy.
O sprawę spytaliśmy też oczywiście samego zainteresowanego. Czy to prawda, że inwestycja w żużel go przerosła? - Kredyt jest związany z inwestycją w kompleks sportowy - mówi nam Nawrocki. - Tam potrzeba naprawdę sporych środków. Zasadniczo nie mam zaufania do banków, ale kredytem zainteresowałem się w związku z tym, że to, co chcemy zrobić w związku z kompleksem, pochłonie wiele środków. Niezależnie od kredytu będę musiał wyłożyć grube miliony. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że jestem człowiekiem, który nie szasta kasą i ogląda każdą wydaną złotówkę. A kibice Stali nie mają żadnych powodów do obaw - kończy właściciel rzeszowskiego klubu.
ZOBACZ WIDEO Finał PGE Ekstraligi to był majstersztyk w wykonaniu Fogo Unii