W ostatnich tygodniach mocno oberwało się na naszych łamach Mroczce. Zawodnik Jaskółek prezentował się apatycznie, pasywnie i nic nie zwiastowało rychłej poprawy. Tymczasem on zakasał rękawy, wziął się do roboty i odpowiedział na krytyczne opinie w najlepszy z możliwych sposobów. Jego poczynania torowe dawały jasny przekaz - skreślacie mnie zdecydowanie przedwcześnie.
- Wszedłem w ten sezon mocno wybity z rytmu. Nie odjechałem przed początkiem zmagań ligowych żadnego sparingu i wyszło tak, że dwie pierwsze kolejki okazały się moimi spotkaniami kontrolnymi. Nie widziałem co się dzieje. To nie byłem prawdziwy ja - tłumaczy się z powodu fatalnego początku inauguracji PGE Ekstraligi wychowanek GKM-u Grudziądz.
Co więc stało się, że forma wróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w przeciągu zaledwie kilku dni? - Cały tydzień poprzedzający mecz z Toruniem solidnie trenowałem. Oprócz jazdy typowo żużlowej, dużo czasu spędziłem na crossie. Wyremontowałem silniki, zamontowałem nowe sprzęgła i wreszcie mogę się pochwalić solidnym wynikiem. Mało tego. Od piątku przerzuciłem tony sprzętu. Wspólnie z mechanikami doszliśmy w pewnym momencie do wniosku, że nic lepszego już nie wymyślimy. Zdecydowaliśmy przeznaczyć sobotę na odpoczynek i ładowanie baterii, aby na świeżości podejść do zawodów - kontynuował.
Widoczne zmiany nastąpiły też w zachowaniu Artura Mroczki. Żużlowiec nie marnował energii na niepotrzebne podskoki po wygranych wyścigach kolegów. Nie biegał jak opętany po parku maszyn. Emanował niespotykanym u niego do tej pory spokojem i koncentracją. Zastanawialiśmy się nawet, czy przypadkiem nie podał mu ktoś tabletek uspokajających. - Nie ukrywam byłem trochę spięty. Z powodu nerwów przejechałem w swoim drugim starcie pięć okrążeń. Po prostu nie zauważyłem, że sędzia odmachał koniec wyścigu - zdradził kulisy sytuacji z biegu siódmego.
28-latek wywalczył ostatecznie osiem punktów, ale przeplatał dobre biegi słabszymi. Zdobycz pozwoliła mu jednak pojechać po raz pierwszy w tym roku w odsłonie nominowanej przed własną publicznością. - W drugiej części zawodów goście nieco lepiej się przełożyli, a ja też przegrywałem na momencie startowym - wyjaśnił powód słabszej końcówki. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że progres jest widoczny i jeśli nie był to jednorazowy wyskok, to z takim Mroczką, skazywani na niechybny spadek tarnowianie mogą myśleć nawet o komfortowym utrzymaniu w najlepszej lidze świata.
Na motocyklach Artura dało się również zauważyć wygrawerowany złotą czcionką numer 007, symbolizujący agenta z serii filmów o Jamesie Bondzie. Wydaje się, że jeśli Mroczce uda się utrzymać taką dyspozycję do końca sezonu, a Unia uratuje ligowy byt, trener Paweł Baran po ostatnim meczu pozwoli swojemu podopiecznemu na szklaneczkę Martini. Oczywiście wstrząśniętej niemieszanej.
ZOBACZ WIDEO Oficjalne promo finału MPPK w Ostrowie Wlkp.