- Każdy z zawodników podczas wywiadów używał słowa tricky, a więc zdradliwy, nieprzewidywalny - zauważa Jacek Gajewski. - Nikogo z organizatorów bym nie linczował ani nie mówił o skandalu. Jeśli przypomnimy sobie początki jednodniowych torów, to naprawdę bywało gorzej. Jasne, że byłoby lepiej, gdyby wszystko było bardziej przewidywalne, ale nie róbmy też tragedii - komentuje były menedżer Get Well Toruń.
Niebezpiecznych sytuacji na torze w Warszawie jednak nie brakowało. Trybuny zamarły po upadku Krzysztofa Kasprzaka i Emila Sajfutdinowa. Spore problemy w półfinale miał także Bartosz Zmarzlik, który zaliczył upadek na mecie. - Na takim torze potrzeba trochę wyobraźni. Niektórym przeszkadzają ich nawyki. To dotyczy zwłaszcza tych młodszych żużlowców. Jednym z nich jest Bartek Zmarzlik. Ściąganie nogi z haka w takich warunkach naprawdę nie jest dobrym pomysłem, bo kontrola nad motocyklem staje się zdecydowanie mniejsza - tłumaczy Gajewski.
Problemy z płynną jazdą miała większość zawodników. Większych błędów nie popełniał w zasadzie tylko Fredrik Lindgren, który czuł się bardzo pewnie, ale w jednym z wyścigów i on odczuł, że szpryca na PGE Narodowym potrafi dać się we znaki. - Na początku problemem była coraz większa ilość luźnej nawierzchni na zewnątrz. Jeśli ktoś się nadziewał na szprycę, to miał kłopot. Od czwartej serii zaczęły się tworzyć koleiny. Wtedy wyglądało to gorzej. Trzeba także pamiętać, że ważną rolę odgrywa również sprzęt, który od kilku lat jest bardzo agresywny. To wychodzi, kiedy jedzie się na takim torze jak ten na PGE Narodowym - podsumowuje Gajewski.
ZOBACZ WIDEO Motocykl żużlowy podczas meczu