Po Grand Prix Polski w Warszawie nie pojawiły się żadne informacje o cudach w motocyklu, ewentualnie silniku Fredrika Lindgrena, bo też nie było żadnej kontroli sprzętu. - A nawet, gdyby była? To co? - pyta prezes forBET Włókniarza Częstochowa Michał Świącik. - Niech każdy się zastanowi, co mówi. Byłem we Włókniarzu za czasów prezesury Mariana Maślanki. Miał on w drużynie przeżywającego złoty okres Nickiego Pedersena. Tam cudów nie było. Nicki wygrywał, bo do każdych zawodów podchodził z równie wielką powagą. Traktował wszystko profesjonalnie - komentuje działacz klubu, w którym jeździ Lindgren.
- Fredrik robi to samo co kiedyś Nicki - uważa Świącik. - Nie kalkuluje, gdzie pojechać lepiej, bądź gorzej. To jest cała tajemnica jego dobrych wyników. Wszystko inne to dorabianie teorii. Bo czy ktoś zimą pytał, dlaczego Kamil Stoch skacze tak równo i daleko. Inni wchodzili i schodzili z pudła, a Kamil cały czas tam stał. I jakoś nikt nie mówił, że ma coś w nartach, czy w kombinezonie. Dlatego nie rozumiem szukania dziury w całym u Lindgrena. Swoją drogą to w Grand Prix Warszawy Szwed zdobył najwięcej punktów, ale nie wygrał. To też pokazuje, że nie ma w tym sporcie nadludzi. Inna sprawa, że dla mnie, to co pokazuje Lindgren na torze, to nadal jest kosmos.
W interesie Włókniarza jest to, by Lindgren jak najdłużej utrzymał dobrą formę. Dzięki niemu drużyna zdobywa ważne punkty. Nie byłoby remisu w Grudziądzu (45:45) i wygranej w Zielonej Górze (46:44), gdyby nie znakomita jazda Szweda.
ZOBACZ WIDEO #EkspertPGEE zawodników, czyli sprawdzian wiedzy żużlowców