Wielkim fanem żużla był od zawsze. Od najmłodszych lat kibicował Unii Tarnów, będąc niemal na każdym meczu swojej ukochanej drużyny. Pewnego dnia przeczytał ogłoszenie, że klub poszukuje kandydatów do roli spikera zawodów. - To było przed sezonem 2008. - wspomina Kamil Morydz. - Informacja pojawiła się na internetowej stronie klubu. Nawiasem mówiąc, bardzo trudnym sportowo dla tarnowskiej drużyny. Pomyślałem, że spróbuję - dodaje.
Była to dla niego wymarzona rola, do której pasował jak nikt inny. Zawodowo rozwijał się jako lektor w reklamach, a prywatnie kochał żużel. Ale początki nie były łatwe. O wszystko trzeba było zawalczyć.
Egzamin, który przegapił
- Okazało się, że wcześniej muszę ukończyć egzamin, który wtedy był organizowany przez PZM raz do roku dla wszystkich osób urzędowych. Niestety, przegapiłem termin, ale nie dałem za wygraną. W klubie powiedzieli mi, że jak załatwię sobie z PZM-em ponowny termin, to nie ma problemu. Zadzwoniłem wtedy do pana Włodzimierza Kowalskiego. Bardzo go prosiłem o umożliwienie mi podejścia do egzaminu. Udało się - opowiada.
To był jednak początek długiej drogi do uzyskania właściwej licencji. W pierwszym terminie Morydz oblał egzamin. Pechowo, bo zrobił jeden błąd za dużo. Co ciekawe, podchodził do niego w Częstochowie wspólnie z adeptami, którzy wtedy zdawali egzamin na licencję "Ż". Zgodnie z regulaminem otrzymał jednak możliwość poprawki. Tym razem w Warszawie. A stolica okazała się szczęśliwa. - Pan Włodzimierz Kowalski powiedział mi, że zaprasza ponownie, ale do Warszawy. Stwierdziłem, że dla mnie to żaden problem i na pewno się zjawię. I za drugim razem na szczęście się udało - śmieje się.
Pierwsze koty za płoty
Morydz w nowej roli debiutował w 2008 roku. Nie od razu jednak został wpuszczony na głęboką wodę. - Żeby się ze wszystkim oswoić, początkowo wyczytywałem sponsorów poszczególnych biegów. Dopiero rok później samodzielnie poprowadziłem ligowy mecz. Unia Tarnów jeździła wtedy w I lidze i mierzyła się z Lokomotivem Daugavpils. Oczywiście spotkanie wygrała - dodaje. - Swoją drogą miałem szczęście, że zaczynałem od I ligi, bo w Ekstralidze byłoby ciężej - zaznacza. Trudno się z tym nie zgodzić, bo początki każdej pracy nie należą przecież do łatwych. Tym bardziej, kiedy oczy kilku tysięcy osób skierowane są w jedną stronę.
Morydz mówi nam, że zdarzały się też wpadki. Czasami większe, czasami mniejsze, ale każda czegoś uczyła. - Były babole. Prowadziłem kiedyś zawody młodzieżowe, w których startowali Szymon i Łukasz Kiełbasa. Powiedziałem wtedy, że to są bracia, a przecież nie są nawet rodziną. Kierownik zawodów przyszedł wtedy do mnie i spytał mnie, jak mogłem tak powiedzieć. Starsi koledzy nie wybaczają takich błędów - przyznał otwarcie.
Nasz rozmówca od początku przejawiał duże predyspozycje do wykonywanej przez siebie roli. Świetny głos, odporność na stres i łatwość interakcji z kibicami, to cechy dobrego spikera. Wszystko to pozwoliło mu się ciągle piąć w górę. - Proszę mi jednak uwierzyć, że to niesamowicie stresująca robota. Prowadziłem kiedyś zawody, podczas których inny chłopak siedział na wieżyczce sędziowskiej z arbitrem i był odpowiedzialny za podawanie wyników wyścigów. Ciągle się jednak mylił. Do tego stopnia, że sędzia zagroził mu, że za chwilę go wyrzuci z wieżyczki i ktoś go będzie musiał zastąpić. Odporność na stres trzeba mieć więc naprawdę dużą - podkreśla.
Od Tarnowa do Warszawy
W 2015 roku po raz pierwszy współprowadził żużlowe Grand Prix Polski w Warszawie. Pracował u boku m.in. Tomasza Lorka z Polsatu Sportu i Michała Korościela z Eleven Sports. - To ogromne wyróżnienie i przeżycie. Wszystko zaczęło się od Indywidualnych Mistrzostw Ekstraligi, które rozgrywane były w 2014 roku w Tarnowie. Zawody przeciągnęły się niesamowicie. W zasadzie była już noc. Wygrał je Rosjanin Emil Sajfutdinow. Termin ten zbiegł się z konfliktem zbrojnym na Ukrainie. Podczas koronacji zwycięzców odegrany został hymn Rosji. Niektórzy skojarzyli go właśnie z wydarzeniami na Krymie. Zaczęły spływać wtedy niepokojące telefony ze strony okolicznych mieszkańców, którzy mieli naprawdę dziwne myśli. Padały
nawet pytania, czy armia rosyjska dotarła do Tarnowa (śmiech).
- W każdym razie była to pierwsza edycja mistrzostw, dlatego nam, organizatorom zależało na tym, aby wszystko przebiegło sprawnie. Niestety, tak jak wspomniałem, zawody bardzo się przeciągały. Po ich zakończeniu prezes Unii Tarnów Łukasz Sady podszedł do mnie i powiedział mi, że chce ze mną rozmawiać prezes Ekstraligi Żużlowej, pan Wojciech Stępniewski. Przestraszyłem się wtedy, że coś poszło nie tak - opisuje ze szczegółami.
Obawy były nieuzasadnione. Okazało się, że żużlowe władze były zachwycone poziomem prowadzenia zawodów. Zaproponowano wtedy Morydzowi rolę spikera podczas Grand Prix Polski w Warszawie. - Nie mogłem w to uwierzyć. Uważam, że to największa żużlowa impreza na świecie i ja w niej miałem odegrać pewną rolę. Pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do swojego taty pochwalić się tą wiadomością - wspomina dalej.
Morydz zadebiutował w 2015 roku i jego przygoda z Warszawą cały czas trwa. W tym roku współpracował bezpośrednio z sędzią zawodów, prezentując obsadę biegów oraz przekazując wyniki wyścigów.
Pierwszy jubileusz
- Niedawno uświadomiłem sobie, że to już 10 lat, odkąd pracuję z mikrofonem - śmieje się. - Mam przyjemność prowadzić również inne eventy, np. jako konferansjer. Prawda jest taka, że wszystkiego nauczył mnie i ukształtował żużel - mówi otwarcie.
Morydz nie zapomina też o nauczycielach, pierwszych autorytetach, których miał okazję spotkać na swojej drodze. Ciągle przecież mecze żużlowe w Tarnowie współprowadzi z niezwykle doświadczonym spikerem Adamem Gomółką. - Mam tyle lat, ile Adam prowadzi zawody żużlowe. On jeszcze za czasów studenckich, kiedy studiował w Łodzi, uciekał z wykładów, aby obejrzeć żużel. Jest chodzącą
encyklopedią tej dyscypliny. Jestem pod wielkim wrażeniem Adasia.
Żużlowa przygoda Kamila Morydza to jedno. Świetnie radzi sobie też jako prezenter reklamowy, pracując na co dzień w RPM Studio (firma specjalizująca się w nagrywaniu głosów lektorskich). Jego głos usłyszeć można w reklamach telewizyjnych i radiowych. - To jest to, co kocham robić w życiu. Praca zawodowa oraz wykorzystywanie tego fachu w żużlu sprawia mi wielką radość - podsumowuje na koniec.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po wrocławsku