Jason Doyle po karambolu w Grand Prix w Cardiff został zniesiony z toru na noszach do karetki, która zawiozła go do szpitala. Trzy godziny po wypadku Doyle napisał, że już z niego wyszedł, bo ma tylko drobne pęknięcia. Krzysztof Cegielski chwali zawodnika za to, że cokolwiek napisał, ale dodaje, że nie tak to powinno funkcjonować.
- Poza wszystkim mamy słowa trochę lekceważące sytuację - zauważa Cegielski. - Przyjmijmy, że to pęknięcia, a nie złamania, ale jest jednak ważne, czy to ma związek z kręgosłupem, czy z jakąś mało ważną kostką. Nie mam pretensji do Doyle'a, że o tym nie napisał, ale zwyczajnie, podobnie jak większość kibiców, martwię się o jego zdrowie, i chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej, najlepiej od organizatora.
- W ogóle jak to jest, że sport się profesjonalizuje, a tu mamy nieprzytomnego zawodnika, którego zabierają do szpitala medycy i oni, ani promotor organizujący imprezę nic nie mówią. Pamiętam, że jak Kamil Glik doznał kontuzji przed mundialem, to osoby ze sztabu, ale i też lekarze, mówili nam, co się stało i jakie są prognozy. Tu jest poważny wypadek, a my jesteśmy skazani na to, że zawodnik napisze nam to, na co ma ochotę. A po sobie wiem, że po takim wstrząsie żużlowiec może mówić i pisać różne rzeczy. Nie tak to powinno wyglądać. Zwłaszcza po tym, co się stało i jak to wyglądało.
- Po takiej kraksie nie potrzebuję plotek i półprawd, tylko konkretów, bo teraz zastanawiam się, czy dobrze się stało, że Doyle krótko po wypadku opuścił szpital. Czy to był dobry pomysł? Zwłaszcza że przytomność odzyskał w parku maszyn. Okazuje się jednak, że żużel wciąż jest zacofany w stosunku do innych dyscyplin - kończy Cegielski.
ZOBACZ WIDEO Leszek Blanik: Jak ktoś jest najlepszy, to wygrywa z każdego pola
[color=#000000]
[/color]
Czytaj całość