Uczestnik cyklu Grand Prix dopiero w swoim 76. wyścigu w tym sezonie PGE Ekstraligi dowiózł do mety pierwsze "zero". Stało się to w 7. gonitwie meczu forBET Włókniarz Częstochowa - Cash Broker Stal Gorzów, gdy Bartosz Zmarzlik przegrał z Leonem Madsenem i Tobiaszem Musielakiem, a na dodatek na dystansie wyprzedził go klubowy kolega - Rafał Karczmarz.
- Szczerze mówiąc odpychałem się nogami. Nie wiem, czy to było widać, ale robiłem na motocyklu wszystko, co mogłem, a zawodnicy mi odjeżdżali. To był dla mnie szok - tłumaczy Zmarzlik w rozmowie z "Radiem Gorzów". - Później zmieniłem motocykl i ustawienie, wygrałem trzy kolejne biegi, osiągając w nich najlepsze czasy. Widać, jak ważny jest sprzęt - dodaje.
Ostatecznie Zmarzlik na częstochowskim torze wywalczył 11 punktów w pięciu wyścigach, dokładając sporą cegiełkę do wyjazdowego zwycięstwa gorzowskiej drużyny (49:41). Mimo korzystnego rezultatu i udanego występu, 23-letni żużlowiec po zawodach odczuwał niedosyt. - Wygrana i osiem punktów zaliczki na pewno cieszy. Z drugiej strony szkoda, bo mogłem dorzucić co najmniej 2-3 punkty więcej do dorobku drużyny - mówi.
Cash Broker Stal Gorzów jest o krok od awansu do wielkiego finału PGE Ekstraligi. W rewanżu zespół Stanisława Chomskiego będzie potrzebował co najmniej 41 punktów, by zameldować się w najważniejszym dwumeczu sezonu. - Czeka nas kolejny trudny mecz. Będziemy musieli być w pełni skoncentrowani i dowozić cenne punkty. Zapominamy już o spotkaniu w Częstochowie - przyznaje Zmarzlik.
ZOBACZ WIDEO Marcin Majewski, nSport+: Trochę żałuję, że w piątce nominowanych nie ma Gruchalskiego