Panowie udowodnili nam jednak, że bez alkoholu też się można świetnie bawić. Temat pierwszego meczu finałowego Cash Broker Stali Gorzów z Fogo Unią Leszno tak jak szybko zaczęli, tak skończyli. Nasz redakcyjny mentor Dariusz Ostafiński doskonale zobrazował zawody jednym zdaniem. - Tor zaskoczył in minus. Gospodarze przekombinowali z przygotowaniem nawierzchni. Dominował schemat start-krawężnik - komentował.
Później wjechaliśmy z butami do domu państwa Woźniaków, gdzie głowa rodziny - Szymon - więcej emocji niż na torze doświadcza w domu przy przewijaniu dzieci. - Czasami jest tam niezła "gripa". Wtedy proszę o pomoc żonę i ona na szczęście jest na tyle uczynna, że nie stawia oporów - tłumaczył. Z wielką dozą odpowiedzialności możemy napisać, że wraz z otwarciem pieluchy, po nozdrzach nie "ładuje" zapach spalonego metanolu. Za chwilę do dyskusji podłączył się Michał Łopaciński z nc+, który przyznał się, że najbardziej kłopotliwe było dla niego rozpinanie guzików w body swojego szkraba.
Po małym żużlowym hyde parku z udziałem Szymona, narzeczonej Karoliny i uroczych bliźniaczek - Uli i Gabrysi, przyszedł czas na omówienie absolutnego hitu jakim nieoczekiwanie stała się potyczka o brązowy medal pomiędzy Betard Spartą Wrocław, a forBET Włókniarzem Częstochowa. Okazało się bowiem, że to spotkanie pozostawiło finał w głębokim cieniu. Od emocji aż kipiało nie tylko na torze.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Dryła, nSport+: Widziałem w piątce Sajfutdinowa, zamiast Woffindena
Trener gości Marek Cieślak złościł się na arbitra, że podejmował decyzje krzywdzące jego zespół. Szkoleniowiec doczepił się o wykluczenie Fredrika Lindgrena i dopuszczenie do powtórki w jednym z biegów Gleba Czugunowa. - Marek wypowiada się w typowy sposób dla szkoleniowca, który stara się bronić swojej drużyny, nawet nie mając racji. Trochę to nie przystoi selekcjonerowi reprezentacji - strofował go szef sędziów Leszek Demski.
Dwanaście punktów będzie w rewanżu niezwykle trudno odrobić, ale według obserwatorów częstochowianie zgotowali sobie taki los na własne życzenie, wiele razy w całym meczu obierając nieodpowiednie ścieżki. - Jeździli od Sasa do lasa - wyczerpał temat redaktor Ostafiński.
Na sam koniec, w ogień pytań wpadł główny bohater niedzielnego magazynu - Paweł Przedpełski, który choć sam nie chciał tego przyznać wprost, raczej na pewno pożegna się po trwającym jeszcze sezonie z Toruniem i ekipą Get Well. - Skłamałbym jeśli powiedziałbym, że nadal będę reprezentował dotychczasowy klub. Szanse na pozostanie oceniam pól na pół - zakomunikował.
To trochę jak w tym żarcie, którym można żonglować według uznania:- Paweł jak oceniasz swoje szanse na jazdę w Toruniu? - Na 50 proc. Ja chcę, oni mnie nie.
Podczas gdy szef żużla w stacji nc+ cisnął dalej biednego Pawła jak cytrynę, w roli opiekuńczego wujka "Dobra Rada" wystąpił Dariusz Ostafiński. - Pakuj manatki! - nawoływał. - Paweł potrzebuje zmiany. Własny zawodnik przeważnie jest traktowany po macoszemu. Dopiero później kiedy nie mu już go w klubie, docenia się stratę. Nieodzowny jest tu przykład Adriana Miedzińskiego - zaznaczał.
Przedpełski zwrócił również uwagę na aspekt, który jest szalenie ważny przy kompletowaniu drużyny, a na który niewątpliwie będą także patrzeć miejscowi fani. - Gdybym odszedł, w klubie nie będzie prawdopodobnie żadnego wychowanka - mówił.
Żużlowiec ma podjąć decyzje co do swojej przyszłości w Toruniu w ciągu dwóch tygodni. Po gestach i formie wypowiadanych słów, zakłopotaniu w jakie wpadał po pytaniach prowadzącego, łatwo się domyślić, że zawodnikowi nie jest po drodze z Jackiem Frątczakiem. Choć on sam deklarował, że nie widzi przeszkód, aby kontynuować współpracę ze skaczącym po bandach menedżerem.
Wiele mówiło się o tym, że po ewentualnym odejściu z Torunia Przedpełski będzie chciał odbudować swoją formę w Nice 1 Lidze Żużlowej. Tymczasem zawodnik rozwiał te wątpliwości w kilku żołnierskich słowach. - W ogóle nie myślę o zejściu ligę niżej. Czuję się zawodnikiem ekstraligowym - oświadczył.
Przedpełski nie krygował się z tym, że z lekkim zdziwieniem przyjął fakt, że to Daniel Kaczmarek, a nie on otrzymał dziką kartę na ostatnie w tym sezonie Grand Prix w Toruniu. Sam nie zaakceptował proponowanej mu w tym turnieju roli rezerwowego.
Na koniec mieliśmy łączenie z Barceloną i menedżerem Patryka Dudka - Krystianem Plechem, który wyjaśnił nam, że szanse na powrót do startów przez "Duzersa" jeszcze w tym sezonie są praktycznie zerowe. To duży cios dla sympatyków Falubazu Zielona Góra, którzy bardzo liczyli, że ich lider wspomoże zespół w potyczkach barażowych o pozostanie w PGE Ekstralidze. Drugi z rzędu medal Grand Prix też przeszedł koło nosa.