Vaclav Milik w tym roku skończył 25 lat. Jest bez wątpienia najlepszym czeskim żużlowcem od co najmniej dekady. Potrafił stanąć na podium Grand Prix w Pradze, został wicemistrzem Europy, a następnie w cyklu SEC sięgnął po brązowy medal. W 2017 roku wygrał prestiżową Zlatą Prilbę, co w Pardubicach przyjęto niemalże niczym narodowe święto Czech. Wydawało się, że jego kariera zmierza w kierunku Grand Prix.
Czech przede wszystkim dobrze spisywał się także w PGE Ekstralidze. W sezonie 2016 wykręcił rewelacyjną, jak na niego średnią 1,987, co plasowało Milika na czternastym miejscu wśród najskuteczniejszych żużlowców najlepszej ligi świata. W sezonie 2017 już tak dobrze nie było, ale przeciętna 1,708 i 29 miejsce w klasyfikacji PGE Ekstraligi, nie zwiastowało nagłego spadku skuteczności Czecha.
W minionym sezonie Milik przypominał cień zawodnika, który zachwycał w PGE Ekstralidze w 2016 roku. Średnia 1,403 i 38 miejsce indywidualnie pod względem przeciętnej, to wynik znacznie poniżej oczekiwań Czecha, kibiców i władz Betardu Sparty Wrocław. Słabsza dyspozycja w PGE Ekstralidze przekładała się także na gorsze występy na arenie międzynarodowej. W SEC 2018 był już tylko ósmy z dorobkiem 32 punktów. Milik, który rok czy dwa wcześniej otwarcie mówił, że chce do SGP, ale nie liczy za bardzo na dziką kartę, teraz sam musi powalczyć o awans, który wydaje się bardzo odległy.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Nie wyobrażam sobie klubu bez prezesa Mrozka. On zna się na żużlu, a takich ludzi brakuje
Przypadek Andrzeja Lebiediewa jest trochę podobny do Vaclava Milika. Łotysz wypromował się w rodzimym Lokomotivie Daugavpils. W sezonie 2016 miał najlepszą średnią Nice 1. LŻ - 2,370, co nie umknęło uwadze Betardu Sparty Wrocław. Przejście do stolicy Dolnego Śląska było dla Łotysza niczym spełnienie dziecięcych marzeń. Nie krył, że do lepszego klubu nie mógł trafić.
Kredyt zaufania spłacił praktycznie od razu. W sezonie 2017 wykręcił średnią 1,523, co jak na debiutanta w PGE Ekstralidze było całkiem przyzwoitym osiągnięciem. Mało tego, Lebiediew świetnie spisywał się indywidualnie. W cyklu SEC niespodziewanie, ale w pełni zasłużenie triumfował, zostając indywidualnym mistrzem Europy.
Krach formy nastąpił w sezonie 2018. Zamiast uśmiechniętego Andrzeja, coraz częściej oglądaliśmy w parku maszyn zafrasowaną twarz łotewskiego żużlowca. W pewnym momencie przestał łapać się do składu Betardu Sparty Wrocław. W PGE Ekstralidze wystąpił tylko w pięciu meczach, uzyskując średnią 0,667. Przeszedł do Nice 1. LŻ, gdzie w barwach ROW-u Rybnik wykręcił przeciętną 2,056, co plasowało go na 14 miejscu żużlowców w tej klasie rozgrywkowej.
W sezonie 2019 postanowił wrócić do Daugavpils, gdzie w Lokomotivie będzie chciał odbudować formę, którą imponował w latach 2016-2017. W Łotysza wierzą nadal we Wrocławiu, bo podpisali z nim kontrakt na dwa lata. W sezonie 2019 Lebiediew zostanie wypożyczony do Lokomotivu. - To bardzo rozsądny krok, choć uważam, że to nie poziom ligi decyduje o tym, jak kto jeździ indywidualnie. Są zawodnicy, którzy wiele lat jeżdżą w najwyższych klasach rozgrywkowych, a postępu u nich nie widać - uważa Krzysztof Cegielski.
Czy Vaclav Milik i Andrzej Lebiediew są w stanie wrócić do pułapu, na którym jeszcze niedawno byli? - Obaj są jeszcze stosunkowo młodzi, więc mogą im się zdarzać takie wpadki nawet sezonowe. Bardzo szybko wspięli się wysoko, może nawet wyżej niż wskazywały na to ich możliwości, a wtedy wiadomo, łatwiej spaść bardzo nisko - uważa nasz ekspert, Krzysztof Cegielski. - Wydaje mi się, że trudności, które przeżywali w ostatnim czasie były trochę przejściowe i mogą posłużyć temu, by wyciągnąć z nich wnioski i wejść na wyższy poziom niż byli kiedykolwiek - kończy Cegielski.
pozdROWienia