Czy się to komuś podoba, czy też nie, Emil jest Rosjaninem i startuje pod flagą Federacji Rosyjskiej, ale ma też polski paszport, a więc również wszystkie prawa obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. Doczekamy się zatem niebawem, jako państwo, mistrza globu po wielu, wielu latach oczekiwania. Polak mistrzem, hmm… Cieszyć się, czy płakać? - to może być dla niektórych dylemat. Ale fakty są bezsporne.
To już bez mała 40 lat temu Jerzy Szczakiel, w 1973 roku, zwyciężył na żużlowym torze Śląskiego Giganta, po dramatycznym wyścigu dodatkowym z legendą speedway’a - Ivanem Maugerem. Jeżeli przez prawie cztery dziesięciolecia ogromnej popularności, niszowego bądź co bądź w świecie sportu żużlowego, w kraju nad Wisłą nie zdołano wychować choćby jednego, choćby krótkotrwałego - jednodniowego czempiona, to świadczy to dobitnie o niedoskonałości preferowanych i forsowanych z uporem systemów szkolenia, selekcji, mecenatu Polskiego Związku Motorowego i jego, za przeproszeniem, organów. To jest porażka tych panów, co wypinają dumnie piersi do orderów, za to, że polski żużel sprowadzili do roli krowy dojnej, byle potulnej, choć okazałej w swej masie. Krytycznej. Wypada życzyć im niezmiennie dobrego samopoczucia, a wtedy może za następne lat kilkadziesiąt doczekamy się kolejnego Polaka na podium IMŚ. Prawda bowiem jest taka, że nawet hegemon polskich torów ostatnich lat - Tomasz Gollob, któremu tylko pech odebrał zasłużone mistrzostwo świata w roku 1999, nic, lub prawie nic, nie zawdzięcza polskim systemom szkolenia, a do prezentowanego przez lata poziomu doszedł sam swoim niezwykłym talentem oraz ciężką pracą pod okiem ojca Władysława. A nawet przeciwnie. Przepaść jaka dzieliła klasę Tomasza Golloba od czołówki pozostałych polskich żużlowców szkodziła wszystkim, wcale nie służyła podnoszeniu sportowego poziomu osamotnionego na pustyni Golloba. Silna konkurencja w kraju mogła Golloba wynieść ku jeszcze lepszym wynikom w świecie. A dziś, nie oczekujmy już cudów od żużlowca w wieku przedemerytalnym. Swoje zrobił i wypada mu tylko dziękować.
Grzechy główne Centrali, od lat radośnie kontynuowane, to ciągłe komplikowanie regulaminów sportu żużlowego, mydlenie oczu naiwnym, że obowiązkowe miejsce w składzie ligowym młodzieżowca, to jest dla dobra dyscypliny i osobistego sportowego rozwoju młodego, sprzyjanie totalnemu handlowi z jednoczesnym brakiem zainteresowania dla procesów szkolenia w klubach. No i ta żałosna czołobitność dla obcokrajowców. Każdy z tych problemów można by rozwinąć, ale wielokrotnie była już o tym mowa i jeszcze nieraz przyjdzie nam do tego wracać. Dajmy dziś spokój!
Sam Emil Sayfutdinov to jest fenomen. Objawienie. Tu i ówdzie słychać głosy, że jego zwycięstwa to tylko taki przypadek, że prędzej czy później, mówiąc brzydko, rozwali się i wtedy zrozumie, że nie tędy droga, spokornieje i to będzie koniec rewelacji z Rosji. Nie zgadzam się. Nawet Bogowie sprzyjają wielkim (co pewnie złośliwi odczytają opacznie: sędziowie). Miałem nieraz okazję oglądać Emila, także na żywo. Jeździ ostro, zdecydowanie, ale tylko tacy zdobywają w speedway’u najwyższe szczyty. W tej coraz bardziej perfekcyjnej jeździe Sayfutdinov zachowuje elementarną rozwagę i powstrzymuje się przed szalonymi atakami. Jest za to wyjątkowo uparty w walce na łokcie i w pogoni za przeciwnikiem, co często wymusza na rywalu błędy, świetnie skomponowany sylwetką z motocyklem, który mimo młodego wieku czuje, jak mało kto. Ale najbardziej zachwyciła mnie niesamowita umiejętność czytania toru. Pokazuje się po raz pierwszy na obiekcie i prawie natychmiast obiera optymalną orbitę, a także wczuwa się w specyfikę nawierzchni. To jest rzadko spotykana zdolność, cechująca tylko największych z wielkich. Po jednym wyścigu, w następnym już pokazuje - nawet gospodarzom - jak powinno się na tym torze jechać. Są to pewnie cechy wrodzone człowieka stworzonego dla motocyklowej wirtuozerii, ale jest to także efekt mądrego szkolenia i dobrego menedżerskiego prowadzenia. I tu słowa uznania dla działaczy Polonii Bydgoszcz, którzy tę perełkę wychuchali i wydmuchali.
Jest to jednak także dziecko systemu - nie uciekniemy od tego stwierdzenia. Polskie regulaminy zezwalające obcokrajowcom, którym do niedawna był jeszcze młody Rosjanin, na - uwaga!: obowiązkowe! - starty młodzieżowców w lidze, w dużym stopniu pomogły "wyprodukować" tak młodego arcymistrza. I znów: Cieszyć się czy płakać?... Radość jest wskazana, bo światowy speedway potrzebuje wirtuozów, a Emil rosyjsko-polski jest wirtuozerii najbliższy. Z drugiej jednak strony szkoda, że ten sam system nie sprzyja urodzonym w Polsce juniorom, poprzez mądrze skonstruowaną Ligę Juniorów, poprzez wynagradzanie (nie tylko finansowe) i ochronę ośrodków szkolących polski kwiat młodzieży - sztucznie wpierw wywindowanej, a potem często brutalnie pozostawionej samej sobie. Sam na sam z ułudą sławy, bez środków do realizacji wydumanego, albo wmówionego talentu.
Z życzliwością śledząc tok kariery Emila, który skazany jest na sukces, zróbmy coś razem! Pójdźmy wreszcie wszyscy - całkiem niedaleko - po rozum do głowy.
Stefan Smołka