Grigorij Łaguta jeszcze w grudniu utrzymywał, że nigdzie się z Rybnika nie rusza i ma zamiar pomóc Krzysztofowi Mrozkowi oraz jego klubowi w awansie do PGE Ekstraligi. Na początku lutego już go w ROW-ie nie ma. Przez beniaminka został skuszony bajecznymi warunkami finansowymi. Mówi się o 800 tys. za sam podpis pod kontraktem, 8 tys. za każdy punkt i 6,5 tys. zwrotu kosztów przejazdów. Sporo jak na zawodnika, który wróci do zmagań ligowych praktycznie w połowie sezonu.
- Trudno mi to komentować, ponieważ łudziłem się, że obowiązują jeszcze w tym środowisku jakieś zasady, honor i takie czysto ludzkie podejście. Niestety, w czwartek dostaliśmy kolejny, namacalny przykład, że pieniądz zawładnął żużlem - mówi zdegustowany były prezes Włókniarza Częstochowa Marian Maślanka.
- Dla mnie osobiście jako człowieka, który niegdyś siedział w tym sporcie, to przykra okoliczność. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mamy do czynienia z innym światem niż kilka lat temu. Pieniądze od zawsze były ważne w tym sporcie, ale zawodnicy nie kierowali nimi aż tak bardzo jak teraz. W każdym razie, nie przysłaniały im oczu jak ma to miejsce aktualnie - wyjaśnia
ZOBACZ WIDEO Majewski: Zawodnicy nie mogą się chować po meczu
Zobacz także: ROW o odejściu Łaguty: Nie miał prawa tego zrobić!
Jeszcze w środę wspólnie z naszym ekspertem zastanawialiśmy się, czy Grigorij pojawi się na prezentacji ROW-u zaplanowanej na początek marca. Maślanka twierdził, że jeśli Rosjanin nie przyjedzie na spotkanie z kibicami otrzymamy jasny sygnał, iż jest coś na rzeczy i pozostanie zawieszonego za stosowanie środków dopingujących Łaguty nie jest wcale takie pewne. - To jest niesamowite. Szczerze mówiąc myślałem, że skoro w jego głowie kiełkował plan o ucieczce, ten okres jeszcze przeciągnie. Nadzieje zostały jednak błyskawicznie rozwiane. Strzał poszedł naprawdę konkretny - nie może wyjść z osłupienia Maślanka.
Jakiś czas temu Łaguta z uśmiechem na twarzy podkreślał na każdym kroku, że ma do spłacenia dług wdzięczności wobec swojego szefa. Ten walczył o skrócenie kary za wpadkę dopingową (w organizmie Łaguty wykryto meldonium) niczym o uwolnienie bliskiej osoby z rąk porywaczy. W końcu, gdy się udało (2 lata zamieniono na 21 miesięcy) żużlowiec i tak wbił Mrozkowi nóż w plecy.
- Prezes Mrozek jest w trudnej sytuacji. Nie zazdroszczę mu położenia w jakim się znalazł. Udało mi się z nim zamienić słowo. Powiedziałem mu, że jeśli dysponuje jakimiś "papierami" umożliwiającymi ukaranie Łaguty, a mówił, że jest w posiadaniu takowych, musi bezwzględnie wyciągnąć konsekwencje. Łaguta jest ponoć zobowiązany zapłacić karę z tytułu strat poniesionych przez ROW - zdradza Marian Maślanka i od razu dodaje. - Trzeba koniecznie uruchomić wszystkie dostępne mechanizmy i przystąpić do wyegzekwowania kary.
Zobacz także: Najlepszy tuner świata nie dla Janusza Kołodzieja
Faktycznie, tajemnicą poliszynela jest, że oprócz umowy ustnej Mrozek trzyma w szufladzie "kwit" zobowiązujący Łagutę do zapłaty odszkodowania w przypadku, gdy zamarzy mu się zmiana barw klubowych. Prawdopodobnie chodzi o kwotę 500 tys. zł.
- Ręczę za Krzysztofa, dla niego klub jest najważniejszy i żadna jednostka go nie zniszczy. Tylko, że on naprawdę wierzył, że z Grigorijem uda mu się w tym sezonie osiągnąć upragnioną PGE Ekstraligę. Sportowy świat pewnie zawalił mu się teraz na głowę, ale jestem przekonany, że szybko się pozbiera - kończy.