Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Grzegorz Zengota w rozmowie z Tomaszem Dryłą opowiedział o swojej kontuzji. Znacie się z Grzegorzem, wiedział pan, że jego sytuacja jest aż tak poważna, że przed chwilą walczył jeszcze o to, żeby nie stracić nogi.
Adam Skórnicki, trener Falubazu Zielona Góra: Grzegorz bardzo szybko po kontuzji dał mi znać, co u niego. Wiedziałem więc, co się dzieje, ale nie zawracałem mu głowy, bo miałem świadomość, że jest mocno zajęty podróżowaniem między szpitalami. A, że jest bardzo poważnie, to dotarło do mnie, gdy Grzesiek wysłał innym chłopakom zdjęcia kontuzjowanej nogi.
Dostał je między innymi Martin Vaculik.
Nie tylko on. Rok temu podobną kontuzję miał Piotrek Pawlicki. Wiadomo, jak to jest. Grzesiek chciał wymienić poglądy z chłopakami, porównać, dowiedzieć się czegoś. Przyznam jednak, że nawet wówczas nie spodziewałem się, że to pójdzie w takim kierunku, że lekarze stwierdzą podejrzenie martwicy. Wyobrażam sobie, co w tej sytuacji musiał czuć Grzesiek. Dopóki kontuzja jest poważna, ale człowiek wie, że niedługo wyjdzie, to nie ma problemu. Gorzej, gdy zaczynasz myśleć, że nie wyjdziesz na własnych nogach.
Czytaj także: Kownacki myślał, żeby się założyć z właścicielem Get Well
Przyznam, że kiedy przeczytałem o martwicy, to lekko mnie zmroziło.
Martwica skóry jest bardzo nieprzyjemna. Czucie staje się całkiem inne. To można porównać z drętwieniem nogi czy ręki. Jest dyskomfort w określonym miejscu. Ja tego Grzegorzowi nie zazdroszczę.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Zapełnić trybuny i będzie jeszcze lepsze show
Wyjaśnijmy, dlaczego zdjęcie kontuzjowanej nogi Zengoty trafiło do Vaculika.
Martin tok temu miał kontuzję stawu skokowego. Pomijając martwicę, miał to samo, co Grzegorz. Prawie to samo, bo jednak Martin doznał urazu na torze, a więc nie było takiej mocy uderzenia. W crossie lądujesz i nagle stajesz w miejscu, a to jest jednak o wiele bardziej groźne niż żużlowy upadek.
Vaculik po wypadku dochodził do siebie przez dwa miesiące. Patrząc na to, trzeba by stwierdzić, że powrót Zengoty na tor w tym roku byłby kolejnym cudem.
Nie chcę jednoznacznie odpowiadać na to pytanie. Na pewno jest duży problem, bo Grzegorz ma kontuzjowaną prawą nogę, a już samo to jest problematyczne. W żużlu akurat ta noga jest najważniejsza, bo służy do sterowania motocyklem. Gdyby to była lewa, można by być większym optymistą. Dodam jeszcze, że kontuzja Martina była jednak o wiele mniej poważna, a proszę sobie przypomnieć, jakiego bałaganu mu narobiła. Tak na marginesie, to trochę szkoda, że pojawił się taki trend, że nasi zawodnicy jeżdżą leczyć się gdzieś w nieznane, a przecież mamy w Polsce świetnych fachowców.
Zasadniczo się zgadzam. Problem w tym, że Zengota musiał jednak wykonać pierwszy zabieg w Barcelonie. Raz, że tam doszło do wypadku, dwa, że pewne sprawy trzeba było uporządkować, żeby przygotować nogę do operacji.
Nie kwestionuję decyzji Grzegorza, ale sam trend, który zaczął się bodaj cztery lata temu, kiedy do Barcelony poleciał Emil Sajfutdinow. Medycyna jest nauką precyzyjną, zawsze mogą się wkraść jakieś błędy w tłumaczeniu. Poza tym, jak jesteś na miejscu, to lekarz cię monitoruje, może szybko skorygować ewentualny błąd.
Zengota doznał kontuzji na crossie. Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni, ale oczywiście odżyła dyskusja, czy nie powinno się tego zakazać.
Albo chce się wysoko skakać, albo daleko zajść w żużlu. Połączyć się tego nie da. Skoki w żużlu nie są potrzebne. Czasami najeżdżamy na motocykl kolegi i wykonujemy lot Supermena z przykrymi konsekwencjami, ale to nie jest reguła. Z trenerem Krzyśkiem Jabłońskim robimy młodym zawodnikom trening na crossie, ale jeździmy po płaskim terenie, bo nie uczymy ich fruwać. Nie zakazywałbym crossu, ale trzeba zachować umiar, rozsądek i mieć szczęście. Dla Grzegorza był to pewnie 55. skok i gdyby nic się nie stało, to miałby zajebisty sezon.
Słyszałem, że najgorzej jest, gdy zawodnicy trenują w grupie, bo czasami nawzajem się nakręcają.
A czasami studzą, mówiąc: nie skacz, bo to się źle kończy. Każdy z zawodników sam w głębi duszy wie, że może stać się coś złego. Tak już jesteśmy jednak skonstruowani, że coś nas ciągle kusi.
Skoro mówimy, że cross tylko na płaskim, to zapytam, po co wyjazdy na ekstra tory do Hiszpanii?
Mieliśmy wczoraj trening z Falubazem i wszyscy strasznie zmarzliśmy. Zimno było jak cholera. W takich chwilach człowiek zastanawia się, czy lepiej u nas jeździć na minusie i ryzykować grypę, czy pojechać tam, gdzie jest pięknie i ciepło. Ja wybrałbym to drugie. Nie dziwię się zawodnikom, że tam jeżdżą.
Trudno chyba jednak stawiać tezę, że Zengota sam sobie winien, że popełnił błąd. Na tej zasadzie można by skrytykować wszystkich, co mieli wypadki na crossie.
A powiem panu, że niewiele brakowało, by z Grzegorzem pojechał nasz Mateusz Tonder. Był taki plan, ale Falubaz miał akcję promującą klub i Mateusz został. A odpowiadając wprost na pytanie, mówiłbym o zrządzeniu losu.
Czytaj także: Prezes Falubazu: Nie oddamy nazwy
Zengota poradzi sobie w trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł? Domyślam się, że taka niemoc, brak możliwości rywalizacji, są dla sportowca trudne.
Kariera Grzegorza była na tyle bogata w ciężkie przeżycia, że z pewnością sobie poradzi. Pierwszy krok wykonał, bo noga jest uratowana, najgorsze za nim. W drugim kroku też sobie radzi, bo postawił na hermetyczne grono, które jest obok niego. Każdy chciałby wiedzieć, co się dzieje, ale to jednak nie pomaga. Dobrze, że jest z nim dziewczyna Kaja, że jest z nim jego klub Motor Lublin. Myślę, że Grzegorz nastawi teraz odpowiednio głowę, że będzie myślał wyłącznie o tym, żeby się wykurować i wrócić tak szybko, jak to możliwe.
A potrafiłby pan podać jakiś przykład na twardość charakteru Zengoty?
Tak. Zielonogórzanin stał się w Unii Leszno może nie ikoną, ale kimś naprawdę ważnym. Przyszedł i pokazał, że w tak wielkim i mocnym klubie można wywalczyć sobie miejsce. Żartując dodałbym, że to taka myszka z byczymi cojones (Myszka Miki to symbol Falubazu, gdzie Zengota się wychował, a Byk jest symbolem Unii - dop.red.). Kibice tam będą go długo pamiętać po tym, co zrobił i jak się prezentował na torze.
Czasami krytykowano go za pokraczny styl jazdy.
To nie wina zawodnika. W pewnym momencie trener musi zareagować, skorygować sylwetkę. Tutaj tego zabrakło. Grzesiek kiedyś myślał, żeby zmienić styl, miałem mu w tym pomóc. Uznałem jednak, że to bez sensu, bo po takiej korekcie trzeba by czekać na efekty półtora roku, a zawodnik na 7-8 punktów potrzebny jest tu i teraz.
-Czytałeś o swojej kontuzji?-Starałem się omijać te internetowe artykuły szerokim łukiem, ale wpadło mi w oko kilka tytułów i już to wystarczyło, by zepsuć mi nastrój. W mojej opinii pokazało się wiele niepotrzebnych rzeczy. Ludzie to czytają i myślą sobie, że skoro napisał to dziennikarz, to pewnie jest to prawda. Tymczasem ten dziennikarz nie rozmawiał ze mną nawet przez sekundę! Dokładnie nie wiedziałem, co mi dolega, a kilka osób rozpisywało się o tym i wiedziało lepiej, niż ja sam, co mi jest. To było przykre. Napisano, że w opinii moich kolegów mój przypadek jest mega skomplikowany i że są przestraszeni. Przecież ja to czytam! Czytają moi bliscy, albo po prostu ludzie, którzy szczerze interesują się moim stanem… I dostają informacje kompletnie wyssane z palca. Dziennikarz nie wiedział nawet, ile przeszedłem operacji, a pisał co mi dolega. Myślałem sobie – ja pierdzielę, może mi lekarz nie mówi wszystkiego, a dziennikarz jakoś się dowiedział? Po co to? Według mnie to duże nadużycie. Inny dziennikarz domagał się smsami informacji ode mnie. Napisał, że – cytuję: „trzeba kuć żelazo, póki gorące”… Żebym odebrał, oddzwonił, że potrzebny news, że to się będzie klikać itd. W okresie, kiedy ja walczę i nie wiem, jak uratować nogę… Dramat. Kuje to się w żelazie. A nie w człowieku. Czytaj całość