Australijski żużlowiec to prawdziwy pechowiec. Gdyby nie kontuzje, na swoim koncie miałby pewnie nie jedno, a dwa mistrzostwa świata. W 2016 roku, gdy był na dobrej drodze do pierwszego w karierze złotego medalu IMŚ, uczestniczył w groźnej kolizji w Grand Prix Polski w Toruniu, w efekcie czego przedwcześnie zakończył sezon. Rok później także nie uniknął kontuzji, ale zacisnął zęby i mimo doskwierającego urazu stopy pojechał po upragnione mistrzostwo.
- Jeśli mam być szczery, nawet nie jestem w stanie zliczyć wszystkich kontuzji, które doznałem. Wiem jednak, że mam dłuższą listę urazów niż osiągnięć. Ale gdy w końcu zdobyłem mistrzostwo świata stwierdziłem, że było warto. Wtedy zapomina się o wszystkich obrażeniach - mówi Jason Doyle, cytowany przez speedwaygp.com.
Zobacz: Nowe regulacje w cyklu Grand Prix. Koniec zarzynania silników
- Najtrudniejsza w powrocie po kontuzji jest sfera mentalna. Ja po wielu upadkach czuje się silny psychicznie, ale wiem, że kraksy i urazy mogą odbić się na stanie psychicznym - stwierdza Doyle. - Najtrudniejsze są kontuzje, gdy dochodzi do poważnych złamań. Doświadczyłem tego w 2015 roku w Melbourne. Tylko moja najbliższa rodzina wie, jak trudno było mi wtedy wrócić do sportu - wspomina.
ZOBACZ WIDEO Wielki żużel znowu na Stadionie Śląskim!
Doyle przeżywa nie tylko swoje urazy. - Nienawidzę widzieć wypadków kolegów z toru. Gdy tylko zobaczę, że ktoś uczestniczył w kraksie, zwykle jestem pierwszą osobą, która stara się pomóc ratownikom medycznym. Wiem z autopsji, że gdy leży się na torze chce się zobaczyć znajomą twarz - wyjaśnia mistrz świata z 2017 roku.
Zobacz: Dobre pieniądze tylko w SEC i GP. Juniorzy muszą dokładać do startów w mistrzostwach świata i Europy
W minionym sezonie Doyle wywalczył w Grand Prix 93 punkty, co pozwoliło mu zająć 7. miejsce w generalnej klasyfikacji. W tym roku Australijczyk postara się o powrót na tron. Pierwszy turniej GP 2019 zostanie rozegrany 18 maja na PGE Narodowym w Warszawie.