Międzynarodowa Federacja Motocyklowa zdecydowała się na wprowadzenie nowego przepisu w trosce o zawodników. Nadmierna prędkość obrotowa na starcie może skutkować bowiem poważnymi uszkodzeniami silników, których naprawa nie należy do najtańszych. Ogranicznik obrotów będzie obowiązkowy dla wszystkich uczestników Grand Prix 2020, przy czym FIM zaleca żużlowcom, by już od nadchodzącego sezonu sprawdzali nowe rozwiązania.
Greg Hancock, czterokrotny mistrz świata, nie jest zaskoczony wprowadzeniem nowych regulacji. Co więcej - mogą one działać na korzyść Kalifornijczyka. - Nie jestem typem zawodnika, który na starcie do końca odkręca manetkę. Jeżdżę bardziej w starym stylu - staram się wyczuć silnik i czerpać z niego maksimum, nie "zajeżdżając" jednostki - tłumaczy Hancock, cytowany przez speedwaygp.com.
Zobacz także: Szwedzi długo czekają na mistrza świata. Morgan Andersson wskazuje kandydata. Nie musi być to Fredrik Lindgren
- Jest wielu żużlowców, którzy mają inną opinię i teorię na temat tego, jak to działa. Ogranicznik obrotów będzie dla nich większym wyzwaniem niż dla mnie, choć wiem, że większość zawodników już testowała nowe rozwiązania, m.in. w odpowiedni sposób ustawiając układy zapłonowe - stwierdza Hancock, który słynie z testowania różnych rozwiązań. Ogranicznik obrotów sprawdził już na wylot.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Zapełnić trybuny i będzie jeszcze lepsze show
- Nie sądzę, że jestem jedynym facetem, który już wypróbował ograniczniki. Prawda jest jednak taka, że sprawdziłem wiele ich rodzajów, na silnikach od różnych tunerów. Dzięki temu wiem, co i jak działa. Znam dobre strony i te, których należy unikać - zaznacza Hancock.
Przypomnijmy, że od nowego sezonu w żużlowym Grand Prix będzie jak w Formule 1 - o rozstawieniu będą decydowały czasy uzyskane przez żużlowców podczas sesji kwalifikacyjnych. To prawdziwa rewolucja w speedwayu (czytaj więcej TUTAJ).